Prokuratura wszczęła śledztwo ws. tragicznego wypadku na obozie harcerskim, w którym zginęła 11-letnia dziewczynka. Jej namiot przygniotło drzewo.
11-letnia harcerka zginęła w niedzielę przygnieciona przez drzewo, które złamało się podczas burzy. Do wypadku doszło w miejscowości Borowy Młyn w powiecie międzyrzeckim. Pomimo podjętej natychmiast akcji ratunkowej nie udało się uratować życia 11-latki. Burza nad obozowiskiem w lesie rozpętała się w niedzielę ok. godz. 16.30-16.45. Opiekunowie ewakuowali podopiecznych na pobliską plażę; tam okazało się, że brakuje jednego z dzieci.
- Na bieżąco przesłuchujemy osoby, które przebywały na obozie, w tym m.in. opiekunów oraz dzieci, które mieszkały z dziewczynką w namiocie. Chcemy ustalić, dlaczego została tam sama - powiedział rzecznik prokuratury okręgowej w Gorzowie Wielkopolskim Dariusz Domarecki. Śledczy wyjaśniają, czy opieka nad dziećmi była sprawowana we właściwy sposób i dlaczego dziewczynka pozostała w namiocie, mimo skutecznej ewakuacji pozostałych dzieci. Za narażenie podopiecznego na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia grozi kara od 3 miesięcy do 5 lat pozbawienia wolności.
"Dzieci są w szoku"
Świadkowie zdarzeń - opiekunowie dzieci - opisywali dramatyczne chwile, jakie przeżyli podczas burzy. - Niestety podczas ewakuacji dzieci nad jezioro jedno z drzew przewróciło się i przygniotło dziewczynkę - mówi Leszek Masklak ze Związku Harcerstwa Rzeczypospolitej. - Drzewa na wysokości 5-6 m padały po prostu od siły wiatru, były też takie, które wyrywane były z korzeniami - dodaje.
Paweł Graczyk, ojciec trójki dzieci, które przebywały na obozie mówi nawet o "trąbie powietrznej". - Gdy tylko pojawiło się zagrożenie, zarządzono ewakuację dzieci nad jezioro. To były sekundy. Gdy dzieci dobiegły na brzeg, okazało się, że nie ma jednej z dziewczynek. Gdy zawróciliśmy, okazało się, że przygniotło ją drzewo - opowiada. Według niego, 11-latka zginęła na miejscu.
Obóz przerwany Jak dodaje, miejsce nad Wędromierzem było zawsze jednym z bezpieczniejszych, a obozy harcerskie odbywały się tam co roku. - Jeszcze dwa dni temu była tu straż pożarna, która oglądała obóz i wydała kolejne zezwolenie - dodaje. Według niego, wypadek mógł się wydarzyć wszędzie, nie był spowodowany zaniedbaniami organizatorów.
Jak mówi, obóz został przerwany, a dzieci zostały zabrane do domów przez rodziców. - Są w szoku - przyznaje Graczyk. Dzieciom ma zostać zapewniona pomoc psychologiczna.
Harcerz Jakub Zygarowski, który pomaga zwijać obóz zauważa, że teraz strach wywołuje najlżejszy podmuch wiatru.
Autor: jk/tr/k / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24