- Nie ma takiej ofiary, której nie warto złożyć, by się spotkać z Putinem - za te słowa prezydenckiego doradcy prof. Tomasza Nałęcza wypowiedziane w radiowej audycji szef PiS Jarosław Kaczyński chce jego dymisji i od tego uzależnia przyjęcia zaproszenia Bronisława Komorowskiego. - To słowa wyrwane z kontekstu i insynuacja. Jarosław Kaczyński wdeptał mnie w błoto - mówił w TVN24 Nałęcz i wyjaśnił o co mu chodziło.
Jarosław Kaczyński zapowiada, że nie spotka się z prezydentem. M.in. dlatego, że zatrudnia jako doradcę prof. Tomasz Nałęcza. - Dla mnie ważne są tylko takie wypowiedzi, jak pana Nałęcza, doradcy prezydenta, że "nie ma takiej ofiary, której by nie warto złożyć, by się spotkać z Putinem" - mówi prezes PiS dodając, że "jest to wypowiedź zupełnie jednoznaczna". - Więc jeżeli ten człowiek nie zostanie natychmiast usunięty z funkcji doradcy, to proszę wybaczyć - dodał podczas piątkowej konferencji.
O co chodziło Nałęczowi?
W sobotę w "Faktach po Faktach" Tomasz Nałęcz odniósł się do słów Jarosława Kaczyńskiego i przypomniał swoje słowa wypowiedziane na początku października w Radiu Zet. - Spieraliśmy się wtedy z panem Mariuszem Błaszczakiem (szef klubu PiS - red.) o to, czy sens mają dwie wizyty w Katyniu. Według mnie jedna - z udziałem premierów, żeby Rosja poznała prawdę i zobaczyła jak Władimir Putin pochyla się nad grobami pomordowanych żołnierzy. Powiedziałem, ze w imię tego, żeby premier Rosji się pochylił warte było, żeby prezydent Kaczyński się wycofał ze swojej wizyty, że warto było zapłacić taką cenę - tłumaczył.
Jak dodał, wskazywała też na to kwestia dyplomatyczna: uroczystości 7. kwietnia były spotkaniem premierów, a nie prezydentów, a dużo lepszym terminem wizyty Lecha Kaczyńskiego była by połowa maja, kiedy to miano zakończyć całe uroczystości katyńskie.
Porozumienie po wyjaśnieniu smoleńska
Arkadiusz Mularczyk z PiS nie chciał przyjąć zarzutu, że słowa Nałęcza zostały wyrwane z kontekstu. - Pan Nałęcz jest znany z ostrego, ciętego i często agresywnego języka. Może nie takiego jak Kazimierz Kutz, Stefan Niesiołowski, czy Janusz Palikot, ale to podobna liga, podobny ton - mówił.
Zaapelował też, żeby nie spierać się więcej o słowa i cytaty, ale zastanowić się, "czy gesty prezydenta Komorowskiego są szczere, czy podszyte propagandą".
Poseł PiS namawiał też Platformę Obywatelską i prezydenta do podpisania tzw. deklaracji łódzkiej, czyli dokumentu przygotowanego przez PiS będącego zobowiązaniem do powstrzymanie się polityków od agresywnych wypowiedzi. - Ten dokument dostał napisany tak, żeby nikt poza PiS się nie podpisał - odowiadał Nałecz.
Mularczyk pytany, czy możliwe jest, aby bez żadnych warunków usiedli przedstawiciele różnych partii i napisali wspólny tekst, odpowiedział: nie.
Tym warunkiem jest wyjaśnienie katastrofy smoleńskiej.
- Bronisław Komorowski został prezydentem w wyniku śmierci Lecha Kaczyńskiego. Wyjaśnienie tej katastrofy jest polską racją stanu - wyjaśnił.
Źródło: TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24