Od problemów z narkotykami do wielkiej pasji, jaką stał się himalaizm. Tomasz Mackiewicz zmarł tam, gdzie czuł się "prawdziwie wolny", w Himalajach, na zabójczej górze Nanga Parbat. Reporterzy "Czarno na białym" porozmawiali z ojcem, żoną i przyjaciółmi polskiego himalaisty.
"Jeśli mnie szukać będziesz, szukaj mnie w sercu swoim. Jeśli mnie tam znajdziesz, żyć będę dla ciebie nadal" - głosi epitafium na symbolicznym grobie Mackiewicza na cmentarzu w Działoszynie, gdzie himalaista urodził się i wychował. Gdy miał 12 lat, rodzice zdecydowali o przeprowadzce do Częstochowy. Mackiewicz, wyrwany ze swojego środowiska, wpadł w złe towarzystwo, uzależnił się od heroiny. - Wróciłem do domu późnym wieczorem, Tomek przyszedł kompletnie nieświadomy. Oczy nieswoje. Wtedy powiedziałem: "Tomek, za bardzo cię kocham, żeby patrzeć, jak na własną prośbę chcesz się zabić. Opuść mój dom". On się położył na wersalce, nie był w stanie chodzić. Ja siedziałem przy drzwiach i czekałem, aż dojdzie do siebie. Rano się ocknął i mu to powtórzyłem. Patrzył na mnie dziwnym wzrokiem, założył mi ręce na szyję i mówi: "Tatuś, ja sobie już z tym nie radzę, pomóż mi". Ja mu powiedziałem, że nie umiem, ale wezmę go do tych, którzy się na tym znają - opowiada Witold Mackiewicz, ojciec Tomasza. Dodaje, że zaraz po odbyciu kuracji antynarkotykowej Tomasz pojechał do Indii. - Pomagał trędowatym dzieciom, sierotom. Był wolontariuszem w polskim ośrodku misyjnym. Dużo podróżował, w pierwszym paszporcie miał 46 pieczątek przekroczenia granic - dodaje.
"Najważniejsze było, żeby tam być i próbować"
- Nanga Parbat jest blisko drogi, łatwo dojść. Spakujmy plecaki, wylądujmy w Islamabadzie, wsiądźmy w autobus i dojedźmy tam. Nawet jak nie ogarniemy czegoś na miejscu, to dojdziemy tam na piechotę. No i tak się zaczęło - wspomina Marek Klonowski, przyjaciel Tomasza Mackiewicza.
Klonowski i Mackiewicz zaczęli się razem wspinać. Zdobyli nagrodę Kolosa za trawers na Loganie w Kanadzie, największym masywie górskim na świecie. Pierwsze próby wspinaczki na Nanga Parbat też podjęli razem. - Jak idziesz po górach, to popadasz w taką mantrę. To cię czyści w środku, czujesz się od nowa człowiekiem, ożywiony, odnowiony. Wtedy wiem, że jak złamię rękę, to tylko na sobie mogę polegać, ewentualnie na partnerze, ale o tym się nie myśli, jak się jest we dwójkę. Jak gościu złamie nogę to jest "game over". Wiele razy sobie to mówiliśmy i wiedzieliśmy o tym doskonale - mówi Klonowski. Razem z Mackiewiczem mieli swoją podstawową zasadę: "po prostu nie spadamy, nie przewracamy się, każdy ruch wykonujemy doskonale, jak anioły".
Klonowski tłumaczy, że w alpinizmie istnieje "kanon profesjonalizmu - super liny, super ciuchy, przygotowanie fizyczne, precyzyjny cel, apteczki, telefony satelitarne i tak dalej". - A Tomek robił w tym warsztacie, coś tam uzbierał i chciał jechać. Najważniejsze było, żeby tam być i próbować - podkreśla. - Dobry był w tych górach, umiał się wspinać, umiał przechodzić szczeliny, czekan wbić. Umiał wszystko jak należy - mówi o Mackiewiczu jego przyjaciel. - Ten sprzęt pomaga, ale nie wchodzi za człowieka. To nie o to chodzi, żeby tam mieć telewizor i prysznic - podkreśla żona himalaisty, Anna Solska. Jak mówi, Mackiewicz "miał poczucie, że był na uboczu 'głównej wspinaczki'". - On był na uboczu życia, był inny po prostu. Brak wsparcia środowiskowego go bolał, bo na nie zasłużył - zaznacza.
"Straszna walka"
Ostatnia wiadomość od Mackiewicza, którą wysłał do żony z Nanga Parbat brzmiała: "Anulka, jesteśmy na 7300, straszna walka. Jeśli pogoda dopisze - jutro szczyt. Powiadom ludzi. Kocham tak bardzo, że trudno opisać". - Straszna walka. Używał tego kiedy rzeczywiście był zmęczony, inaczej by takiego wpisu nie dał - zauważa przyjaciel himalaisty, Marek Klonowski. Kolejne wiadomości wysyłała już tylko Elizabeth Revol, towarzysząca mu we wspinaczce francuska himalaistka. Solska wszczęła wtedy alarm, skontaktowała się z ambasadą i mediami. "Tomek potrzebuje pomocy, odmrożenia, nic nie widział. Proszę, zadziałaj z menedżerem Alim. Jak najszybciej helikopter" - napisała Revol.
Żeby wystartował helikopter, pojawia się żądanie pieniędzy ze strony Pakistanu. Anna Solska rozpoczyna zbiórkę. - Tamtejsi himalaiści, tubylcy, chcieli iść. Oni są zaaklimatyzowani z natury i by się tam wdrapali. Nie dostali wiz, Pakistan blokował. Mówię cały czas, że był do uratowania. Czekał tam. Wierzyłem, że jest na tyle wytrzymały - mówi ojciec Mackiewicza. Anna Solska "ma żal za ten stracony dzień". - Jeśli była szansa dla Tomka, to jeśli ratunek nastąpiłby natychmiast. Jeżeli cały czas jest mowa o pieniądzach, a ktoś umiera, to właśnie taki jest świat. Tomek wielokrotnie o tym mówił - dodaje. - Jeśli człowiek nie może się poruszać na 7000 metrów to jest jasne, "game over", po temacie. Nikt go stamtąd nie zabierze, nawet dwie osoby. Tam są szczeliny, skarpy, jest jeżdżenie na linach. To i tak jest wyczyn, że Eli go prowadziła ze szczytu do 7200 metrów - zaznacza Marek Klonowski.
"Nie mam najmniejszego żalu"
- Jeżeli Elizabeth zostałaby na górze, zginęłaby razem z nim. Myślę, że jest jej bardzo trudno, to oczywiste. Czułam wręcz jakbym wiedziała, kiedy dokładnie to się stało. Potem moje myśli były tylko takie, że się nie bał. Nie był za długo sam, jeżeli odszedł wcześniej, to lepiej. Nie cierpiał, nie czuł bólu - mówi Solska o śmierci męża. - Do Revol nie mam najmniejszego żalu. Zakładając, że tylko go zdjęła na te 7200 metrów, to już jest wysiłek heroiczny. Chciałbym przytulić ją do serca i podziękować, że była do końca z Tomkiem i pozwoliła mu na to, żeby spełnił swoje marzenie - dodaje ojciec Mackiewicza. - Jak się dowiedziałem, że Eli go zostawiła, to ja już się z nim żegnałem. Wydaje mi się, że to była lekka śmierć, nieświadoma - podkreśla przyjaciel himalaisty, Marek Klonowski.
- Dzieci tęsknią, bardzo. Dużo rozmawiam z córką o tym, w jaki sposób tata jest z nami, w jakiej formie, że on na pewno jest i widzi co robimy. Tomek jej powiedział wyjeżdżając: "jak będzie gwiazda na niebie migała, to ja do ciebie migam" - wspomina żona himalaisty.
"Zostanie w naszych sercach"
Mackiewicz w ostatnich latach mieszkał w Irlandii, był mechanikiem. Reporterka "Czarno na białym" udała się do warsztatu, w którym pracował i pytała pracowników o wspomnienia związane z himalaistą.
- Pewnego dnia w warsztacie powiedział do mnie: "trochę się wspinam, wiesz? Straciłem palec, odmroziłem go, na Nandze jest bardzo zimno". Zdjął but i skarpetę, a tam tylko cztery palce. To robi wrażenie - opowiada współpracownik i przyjaciel Mackiewicza, Paul Pender. Mackiewicz mówił mu, że w górach czuje się "prawdziwie wolny". - Całkowita wolność, nic dookoła, sam, żadnego dźwięku, nic - zwykł mawiać Polak.
- Straszna tragedia, straszna. Spodziewaliśmy się, że wróci, byliśmy pełni nadziei. Smutno się o nim teraz mówi, był taki pełny życia. Jestem tu od 22 lat i ze wszystkich ludzi, którzy się pojawili, on wywarł na nas największy wpływ. Zostanie w naszych sercach - podkreśla jeden z mechaników. - Zaczął tu pracę trzy lata temu, pracował obok mnie. Góry to była jego rzecz, wiedział co się z nimi wiąże i nie bał się śmierci. Bał się nie przeżywać swojego życia. Był dla mnie ogromną inspiracją i fakt, że nie wróci, złamał nam serca. Straciliśmy dobrego człowieka i dobrego przyjaciela - stwierdza Kieran Pender. Żona Mackiewicza nie ukrywa wzruszenia. - Jestem wdzięczna za waszą pomoc, wsparcie i za to uczucie, które miałam od początku, że jesteście ze mną. Czuje się tak dobrze, że was mam, i że nie czuje się samotna po tej tragedii - te słowa kieruje do pracowników warsztatu.
"Ciągle widział w tym cel"
- Wolę żyć pięć minut jak lew niż dziesięć lat jak mucha. To jest jego powiedzenie. Tomka fascynowały góry, ta kruchość człowieka, jak się na górze mają przyjaźnie, relacje między ludźmi. Jak z góry inaczej wygląda świat - wspomina ojciec himalaisty. - Mówiłem mu: "nie jedź tam, bo tam jest olbrzymia ilość cierpienia, możesz ten czas spędzić w inny sposób", ale on ciągle widział w tym cel - dodaje przyjaciel Mackiewicza, Marek Klonowski.
Anna Solska mówi, że w życiu Mackiewicza "nie było stanu pośredniego". - Albo się ruszał w sposób dynamiczny pracując, albo leżał i spał. Albo był ogień, albo była hibernacja, moment odpoczynku - tłumaczy.
Autor: ads//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Czarno na białym