Zastraszał swoją byłą partnerkę, zlecił i opłacił jej pobicie. Jej dom został obrzucony koktajlami Mołotowa, wcześniej doszczętnie spłonęła stodoła. Dla sądu to jednak było za mało, żeby odizolować niebezpiecznego mężczyznę. Dostał dozór policyjny, wpłacił kaucję i cieszył się wolnością. Tymczasem ofiary mężczyzny - była partnerka, jej rodzice, siostra i niespełna dwuletnie dziecko, żyli w nieustannym strachu. Materiał programu "Blisko Ludzi" TVN24.
Dramat Anety Komanieckiej spod Ząbkowic Śląskich i jej rodziny rozpoczął się, gdy kazała wyprowadzić się swojemu partnerowi i ojcu swojego dziecka, Arkadiuszowi M. Okazało się, że prowadził podwójne życie i oszukiwał partnerkę. Odszedł, ale zaczął się mścić. - To jest pan, z którym planowałam przyszłość do końca, mamy dziecko, a w tej chwili to ktoś, kto zagraża naszemu życiu - mówiła reporterowi „Blisko Ludzi” pani Aneta.
Wielokrotne groźby
Mężczyzna wielokrotnie jej groził w obecności siostry i rodziców, gdy pod pretekstem przyjeżdżał do ich gospodarstwa. Po pierwszych groźbach kobiety zaczęły nagrywać go na dyktafon. Wtedy jeszcze nie przypuszczały, że groźby zostaną spełnione.
Najpierw spłonął budynek gospodarczy wraz z wartym 300 tys. zł sprzętem należącym do rodziny. Spłonęła też stodoła sąsiada. Kolejna próba podpalenia została udaremniona, choć mogła skończyć się tragedią. Wieczorem ktoś obrzucił dom płonącymi butelkami z benzyną. Jedna z nich przez rozbite okno wpadła do pokoju, w którym spało dziecko. Na szczęście domownicy w porę zorientowali się i pożar udało się ugasić.
Zlecenie pobicia
W końcu panią Anetę i jej siostrę odwiedzili nieznajomi mężczyźni. Poinformowali, że zostali wynajęci przez Arkadiusza M. do ich pobicia. - Według zlecenia ja miałam być pobita ciężko. Siostra trochę lżej - wspomina kobieta. Okazało się, że mężczyźni nie przyszli po to, by pobić, ale zarobić. Nagrali Arkadiusza M., który zlecał im pobicie. Zaproponowali pani Anecie i jej siostrze odkupienie nagrań. Ich nielojalność wobec zleceniodawcy i chęć dodatkowego zarobku najprawdopodobniej ocaliła kobietom zdrowie, a być może i życie. Pani Aneta i jej siostra nagrań nie odkupiły. Ale poszły na policję. Policjanci szybko odnaleźli Arkadiusza M., zatrzymali go, a prokurator wystąpił do sądu z wnioskiem o areszt. Arkadiusz M. przyznał się do zlecenia pobicia. Sąd wypuścił go jednak na wolność i zobowiązał do wpłacenia poręczenia majątkowego w wysokości 2,5-krotności miesięcznych dochodów majętnego przedsiębiorcy. Arkadiusz M. bez trudu zapłacił 30 tys. zł i opuścił policyjną izbę zatrzymań.
Prokuratura zaskarżyła decyzję sądu
Decyzja sądu o pozostawieniu na wolności byłego partnera zamieniła strach kobiety i jej rodziny w panikę. Nie były to subiektywne, emocjonalne odczucia. Miejscowa policja potwierdza, że Arkadiusz M. jest wyjątkowo niebezpieczny, dlatego objęła rodzinę Komanieckich, ich dom oraz posesję całodobową ochroną. - Boimy się o życie od dłuższego czasu. Zwykłe stukniecie w domu, na które nikt wcześniej nie zwracał uwagi, powoduje strach - tłumaczyła reporterowi "Blisko Ludzi" Aneta Komaniecka. Prokuratura zaskarżyła do wyższej instancji łagodne postanowienie Sądu Rejonowego w Ząbkowicach Śląskich. Jednak prawie dwa tygodnie między pierwszą a drugą instancją to były dla zastraszonej rodziny istne dni grozy. Można powiedzieć, że w areszcie znalazł się nie sprawca, a ofiary nieobliczalnego prześladowcy. Rodzina dostała policyjną ochronę, ale żeby ta była skuteczna, domownicy mogli opuszczać nieruchomość tylko w razie bardzo pilnej potrzeby.
W studiu gośćmi Ryszarda Cebuli byli: psycholog Maria Rotkiel, adwokat Małgorzata Supera, prezes Niebieskiej Linii Luis Alarcon oraz rzecznik Krajowej Rady Sądownictwa sędzia Waldemar Żurek.
Zobacz dyskusję w programie „Blisko ludzi”:
Zobacz cały program:
Autor: js/ja / Źródło: tvn24