Sesja rady miejskiej w Michałowie (woj. podlaskie) przerodziła się w dyskusję na temat sytuacji na polsko-białoruskiej granicy. Z radnymi spotkał się zastępca komendanta miejscowej placówki Straży Granicznej, który mówił między innymi o grupie migrantów z kobietami i kilkuletnimi dziećmi, którzy z Michałowa zostali przewiezieni z powrotem na granicę. - Odprowadzamy te osoby do linii granicy i na tym nasza rola się kończy - przyznał Piotr Dederko. Jak zauważył burmistrz Michałowa, idzie zima i to tylko kwestia czasu, aż ludzie będą znajdowani martwi.
Na czwartkową sesję rady miejskiej w Michałowie przybył - pełniący tę funkcję od poniedziałku (27 września) - zastępca komendanta tamtejszej placówki Straży Granicznej major Piotr Dederko. Radny Bogusław Ostaszewski spytał go, co się stało z dziećmi, które w poniedziałek (27 września) - wraz z grupę imigrantów - zostały zatrzymane we wsi Szymki. Radny pytał, czy osoby te zostały "przesunięte za druty" - czyli zasieki postawione przez wojsko - na polsko-białoruskiej granicy.
"Odprowadzamy te osoby do linii granicy i na tym nasza rola się kończy"
- Mniej więcej tak to wygląda. Tak, odprowadzamy te osoby do linii granicy państwowej i na tym nasza rola, że tak powiem, się kończy. Przechodzą na stronę białoruską i są po stronie białoruskiej, czyli są tam, skąd przyszły. Osoby, które zostały w poniedziałek zatrzymane, nie spełniały przesłanek formalnych do tego, żeby pozostać na terytorium Polski i zostały z tego terytorium zawrócone – odpowiedział Piotr Dederko.
Zastępca komendanta miejscowej Straży Granicznej wyjaśniał, że migrantów można podzielić na dwie grupy. - Część jest przerzucana przez służby białoruskie i oni idą tak, jak idą, i "gdzieś tam może dojdą", ale część jest przygotowana do odbioru przez inne osoby. Zatrzymujemy na przykład Turków czy Irakijczyków, którzy za pieniądze chcą tych migrantów odebrać - relacjonował Dederko.
Opowiadał też o tym, że wiele dzieci jest bez butów i bez skarpet, ale - jak twierdził - nie dlatego, że je zgubiły. A dlatego - jak podkreślał - że ich rodzice specjalnie je zdejmują i wyrzucają, próbując wzbudzić litość funkcjonariusza.
- Takie rzeczy dzieją się codziennie. To nie jest tak, że sto procent ludzi zawracamy do granicy. Mamy sumienie i serce i staramy się tym ludziom pomóc – mówił.
"Nie mam sumienia tych ludzi wywieźć na granicę i wyrzucić"
Dederko opowiadał radnym, że w poniedziałek był świadkiem, gdy zatrzymano dwie kobiety.
- Przywieźliśmy je do placówki. Jedna z nich leżała na drodze i nie dawała oznak życia, wezwaliśmy do niej lekarza. Okazało się, że wszystkie parametry życiowe są w porządku, była lekko kontuzjowana, próbowaliśmy przez tłumacza się porozumieć. Pani była zszokowana, nie wiedziała, co zrobić, bo w terenie zostały jej małe dzieci – opowiadał.
Kiedy - dzięki informacjom otrzymanym od lokalnej społeczności - dzieci zostały odnalezione, okazało się granicę przekroczyły dwie rodziny, w których było łącznie 11 dzieci. Byli to obywatele Iraku.
- Nie mam sumienia tych ludzi wywieźć później na granicę i wyrzucić. To są naprawdę ciężkie sytuacje. Osoby te zostały zatrzymane. Niedługo pójdą do ośrodka dla cudzoziemców - mówi zastępca komendanta.
Drut kolczasty? "Nie utrudnia jakoś bardzo przekraczania granicy"
Dederko odnosił się też do zasieków z drutu kolczastego, które stanęły na granicy.
- Może nie powinienem mówić, ale chcę, żebyście państwo w swojej świadomości mieli, że ta przeszkoda, która jest budowana przez wojsko, naprawdę nie utrudnia jakoś bardzo tym cudzoziemcom przekraczania tej granicy. Oczywiście, w jakiś sposób utrudnia. To dla nas jest jakieś ułatwienie, dlatego że to jednak trzeba pokonać. Żeby pokonać, to trzeba jakiś czas na to poświęcić. On nie jest może duży, ale mamy przypadki takie, że faktycznie żołnierze mają ten czas reakcji na granicy, żeby udaremniać tego typu przypadki przekroczeń – powiedział major Dederko.
Natomiast odpowiadając na pytanie, co robić, gdy mieszkańcy będą widzieli imigrantów, stwierdził, że jeśli osoba taka jest w złej kondycji, można otoczyć ją opieką. Jednak każdorazowo trzeba powiadomić Straż Graniczną i policję.
Burmistrz Michałowa: tylko czekać, kiedy znajdzie się jakieś zwłoki
Burmistrz Michałowa Marek Nazarko zauważył jednak, że niedługo przyjdzie zima. – Co będzie, jak w mediach będą nagłówki typu "W Michałowie zamarzają ludzie, dzieci"? A odstawianie na granicę za druty do tego doprowadzi. To jest tylko kwestia czasu. Tylko czekać, kiedy znajdzie się jakieś zwłoki. Jak oni się gubią, na zasadzie, że matka idzie tu, a dzieci gdzie indziej – mówił.
Major Dederko zapewnił, że wyciągnął wnioski z poniedziałkowej sytuacji.
- Wiemy, co robić na przyszłość, żeby do tego typu sytuacji nie dochodziło – zapewniał.
Źródło: TVN24 Białystok
Źródło zdjęcia głównego: TVN24