Wśród materiałów, jakie naczelny prokurator wojskowy Krzysztof Parulski przywiózł z Rosji, jest film nagrany na miejscu katastrofy TU-154 w Smoleńsku. Do amatorskiego filmu, a nawet dwóch filmów, dotarł już wcześniej "Superwizjer" TVN. Czy to to samo nagranie? Zobacz, kim są ludzie, którzy pojawili się na miejscu katastrofy w kilka chwil po tym, jak prezydencki samolot uderzył w ziemię - i co udało się im zarejestrować.
Naczelny prokurator wojskowy Krzysztof Parulski odebrał w czwartek z rąk zastępcy prokuratora generalnego Federacji Rosyjskiej Aleksandra Zwiagincewa 11 tomów akt rosyjskiego śledztwa. W aktach tych są m.in. protokoły z przesłuchań świadków, protokoły oględzin miejsca katastrofy, materiał fotograficzny z miejsca katastrofy, opis przedmiotów osobistych i dokumentów znalezionych na miejscu katastrofy oraz protokoły z ekspertyz genetycznych szczątków ofiar. Nie ma natomiast protokołów z sekcji zwłok ofiar.
Film z miejsca katastrofy
Wśród dokumentów jest również zdobyty przez Rosjan filmik z telefonu komórkowego, przekazany przez naocznego świadka. Rzecznik Komitetu Śledczego podkreślił, że prokuratorzy odnaleźli i przesłuchali autora pliku wideo "Płonie samolot", nagranego na telefonie komórkowym bezpośrednio po katastrofie i zamieszczonego w internecie.
Markin przekazał, że zeznania autora pliku zostały zweryfikowane w toku wizji lokalnej z jego udziałem przeprowadzonej na miejscu katastrofy oraz że prokuratorzy zabezpieczyli oryginał nagrania.
Rzecznik poinformował, że materiał ten został przekazany stronie polskiej w ramach realizacji wniosku o pomoc prawną. - Świadek włączył telefon, kiedy samolot zbliżył się do ziemi i nagrał ten moment, kiedy samolot się zapalił - poinformował zastępca prokuratora generalnego Federacji Rosyjskiej Aleksandr Zwiagincew. Dodał, że film został już przez stronę rosyjską sprawdzony.
Dwa nagrania
Jak wynika z informacji "Superwizjera" TVN, nagrania dokonane na miejscu katastrofy tuż po niej są co najmniej dwa. Pierwsze z nich zarejestrował mechanik z pobliskiego warsztatu samochodowego Wołodia Safonienko. O spotkaniu z nim mówił w TVN24 Marek Zieliński, dziennikarz "Superwizjera" TVN.
- On od razu wiedział, że rozbił się samolot, bo maszyny wojskowe bardzo często lądowały na tym lotnisku - powiedział Zieliński. - Był przekonany, że to wojskowy samolot. Bał się wejść między szczątki, bo obawiał się, że może być tam niezabezpieczona amunicja - dodał.
Według niego, Safonienko dobiegł do szczątków tupolewa dosłownie w kilkadziesiąt sekund. - Zakład samochodowy znajduje się może 300 metrów od miejsca katastrofy. Ten człowiek dobiegł tam po minucie, złapał za telefon i wszystko zarejestrował - zaznaczył Zieliński. Dodał, że mężczyznę przesłuchano i poproszono o zostawienie danych adresowych. Potem już nikt się do niego nie odezwał. Podpisał też dokument potwierdzający, że mówi prawdę.
"Zahaczył o drzewo, zobaczyliśmy dym"
Drugi film został nakręcony również przez pracownika warsztatu samochodowego, Igora Fomina. - Wyszliśmy z kolegą zapalić papierosa. Nagle usłyszeliśmy dźwięk, taki dziwny. I stąd go zobaczyłem. Tam zahaczył skrzydłem o drzewo i zaraz potem nastąpiło uderzenie i dym - mówi świadek katastrofy.
Dziennikarze TVN pytali rosyjskich śledczych o filmy. "Superwizjer" rozmawiał ze świadkami pod koniec czerwca. Wówczas śledczy nie mieli pojęcia o amatorskich nagraniach.
Nie jest pewne, który film Rosjanie przekazali teraz polskim prokuratorom.
W katastrofie polskiego tupolewa pod Smoleńskiem 10 kwietnia zginęło 96 osób, w tym prezydent RP Lech Kaczyński i jego małżonka Maria. Polska delegacja leciała do Katynia na uroczystości upamiętniające 70. rocznicę mordu NKWD na polskich oficerach.
Źródło: TVN
Źródło zdjęcia głównego: "Superwizjer" TVN/Fotorzepa