Rosyjska pomoc dla znękanych przez koronawirusa Włochów poleciała dziewięcioma rosyjskimi samolotami IŁ-76. Te ogromne wojskowe maszyny zdobił kokieteryjny slogan "From Russia with Love". Ten sam slogan został umieszczone na wojskowych ciężarówkach, które rozwoziły maseczki, rękawiczki i ochronne ubrania po całych Włoszech. Z dumą pokazywała to stacja telewizyjna Russia Today - pisze w felietonie Maciej Wierzyński, wieloletni dziennikarz TVN24, twórca programu "Horyzont".
Pomoc z Rosji wywołała niepokój w zachodniej Europie. Nie tylko dlatego, ze Włodzimierz Putin, z trudną do ukrycia satysfakcją, mówił o nieporadności Unii Europejskiej w walce z wirusem. Nie da się przecież wykluczyć, że są jeszcze ludzie, którym na myśl o rosyjskiej pomocy skóra cierpnie. Pamiętają na przykład o braterskiej pomocy udzielonej przez blok socjalistyczny w 1968 roku Czechosłowacji. Specjaliści od propagandy mogli nie wziąć tego pod uwagę, są zbyt młodzi i dla nich "From Russia with Love" to wyłącznie tytuł – jaka się teraz mówi - kultowego filmu o przygodach Jamesa Bonda. I słusznie, bo film powstał w 1963 roku, czyli w czasach prehistorycznych. A może, kto wie, zrobili tak z przekory, uważając, że robią dobry dowcip.
A przecież ten drugi Bond opowiada jak Rosjanie, montując misterne intrygi, próbują wykraść Brytyjczykom urządzenie do dekodowania zaszyfrowanych depesz, a przy okazji mają też sprzątnąć samego 007. Intryga jest znacznie bardziej skomplikowana niż to, co opowiadam, ale dla "bolszoj jasnosti" postanowiłem opowiedzieć ją w skrócie. Najważniejsze, ze slogan wypisany na rosyjskich ciężarówkach przypomniał mi młodość.
Film oglądałem w roku 1964. Znalazłem się wtedy po raz pierwszy na Zachodzie i po raz pierwszy w Paryżu. Pamiętam, że to pierwsze zetknięcie z kapitalizmem wywołało u mnie mieszane uczucia. Z jednej strony oszołomienie, z drugiej zawiść i chęć zemsty na tym świecie bogactwa, eleganckich zapachów, zadowolenia i beztroski. Wzburzenie moje i niechęć budziła zwłaszcza łatwość, z jaką ci ludzie wydawali twardą walutę, której tak dotkliwie mnie brakowało na dobra, które w Polsce dostępne były tylko w komisach na Nowym Świecie albo w sklepach Pekao. Płaszcze ortalionowe, garsonki i koszule non-iron. Tu wyjaśniam: nie mylę się, Pewexów jeszcze nie było – to wynalazek epoki Gierka.
W takim właśnie nastroju obejrzałem film o którym głośno już było w Warszawie. Pracowałem wtedy w "Polityce" i postanowiłem o filmie napisać, aby dowieść, że jestem człowiekiem światowym, który niejedno widział. Nie wypadało zachwycić się tym oczywiście marnym, pełnym uproszczeń produktem zachodniej kultury masowej, więc obejrzałem film z zamiarem zdemaskowania go jako nieudolnej satyry na skomplikowaną naturę rywalizacji między Wschodem i Zachodem.
Po powrocie do Polski zacząłem cos takiego pisać. Jakoś mi jednak nie szło, głownie z braku wprawy. Dziś widzę jasno, ze twórcy Bonda byli znacznie inteligentniejsi niż mi się wówczas wydawało a "From Russia with Love" to ironiczna bajka o walce wywiadów. Jest tam piękna, próżna, ponętna i przekupna szyfrantka z sowieckiej ambasady, która ma służbowo omotać Bonda, ale popada z nim w najprawdziwszy romans. I jest też szpetna funkcjonariuszka sowieckiego wywiadu Rosa Klebb, która przy pomocy szpikulca wysuwającego się z buta usiłuje Bonda zgładzić.
Ta pierwsza ucieka z Bondem motorówką prującą po falach Adriatyku, ale wcześniej likwiduje obrzydliwej urody Rosę Klebb. Jej postać wbiła mi się pamięć pewnie dlatego, że z wyglądu przypominała wicedyrektorkę mojej szkoły, zawziętą stalinistkę. Nie pamiętam, jak się nazywała, ale pamiętam, że plamą na jej ideowym wizerunku był syn playboy. W każdym razie demaskatorski tekst o filmie nie powstał, ale sentyment do dzieła - tak.
Kiedy Rosjanie wpadli na pomysł, aby braterską pomoc do Włoch wysłać pod dwuznacznym hasłem "From Russia with Love", przypomniały mi się moje przygody z tym filmem. Miałem wówczas 26 lat. Żeby Bonda obejrzeć, trzeba było jechać do Paryża i do tego pójść do kina. Nie było Netflixu ani internetu. Nie było telewizji Russia Today. I coraz mniej ludzi pamięta, czym groziła rosyjska bratnia pomoc. "Timeo Danaos..." też już mało kto pamięta, ale można sprawdzić w internecie.
Źródło: tvn24.pl
Maciej Wierzyński, dziennikarz telewizyjny, publicysta. Po wprowadzeniu stanu wojennego zwolniony z TVP. W 1984 roku wyemigrował do USA. Był stypendystą Uniwersytetu Stanforda i w Penn State. Założył pierwszy wielogodzinny, polskojęzyczny kanał Polvision w telewizji kablowej "Group W" w USA. W latach 1992-2000 był szefem Polskiej Sekcji Głosu Ameryki w Waszyngtonie. Od 2000 roku redaktor naczelny nowojorskiego "Nowego Dziennika". Od 2005 roku związany z TVN24.
Źródło zdjęcia głównego: TVN24