W Białymstoku przy Centrum Psychiatrii UM otwarty został w piątek oddział psychiatrii dzieci i młodzieży. Podlaskie było jedynym województwem, w którym nie było ostrego dyżuru dla dzieci w kryzysie psychicznym. Na razie dzieci w kryzysie psychicznym mają do dyspozycji 28 łóżek, a docelowo - 36. Tymczasem podczas pandemii na całym świecie odnotowano więcej myśli i planów samobójczych, i około dwukrotny wzrost liczby samych samobójstw, co przeciążyło systemy ochrony zdrowia. Tyle że nasz system już przed pandemią funkcjonował kiepsko.
Jeśli doświadczasz problemów emocjonalnych i chciałbyś uzyskać poradę lub wsparcie, tutaj znajdziesz listę organizacji oferujących profesjonalną pomoc.
Uroczystego otwarcia oddziału psychiatrii dzieci i młodzieży w nowoczesnym Centrum Psychiatrii Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku dokonał minister zdrowia Adam Niedzielski. To dobra wiadomość: podobnej placówki nie było na Podlasiu od 11 lat. Wymagające hospitalizacji dzieci z Podlasia jeździły do stolicy czy Olsztyna. Jak tłumaczył minister zdrowia, w ciągu ostatniego 1,5 roku aż 300 dzieci z Podlasia było hospitalizowanych w sąsiednich województwa.
Jak mówi rzecznik Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku Marcin Tomkiel, docelowo oddział ma działać przy pełnym obłożeniu, jednak na razie brakuje kadry. Szpital szuka jej nawet za wschodnią granicą. Na razie bez skutku. Dotychczasowa obsada pozwoliła na otwarcie oddziału na 28 miejsc, których docelowo ma być 36. Na razie brakuje personelu, a w nowoczesnym budynku wciąż uzupełniany jest sprzęt.
Do tej pory oddział działający w trybie ostrodyżurowym miał każde województwo poza Podlaskiem. Najczęściej jeden, jak Opole czy Podkarpacie, rzadziej cztery, jak Warszawa, do której tradycyjnie już odsyłane są dzieci z całej Polski – w skrajnych przypadkach nawet z Pomorza Zachodniego. Każdy z materacami na korytarzach, zastępującymi tradycyjne dostawki, tak by pomieścić jak największą liczbę pacjentów, których nie można przecież odesłać do domu.
– Lepiej położyć je na podłodze niż zastanawiać się, czy nie zrealizują swojej groźby i się nie zabiją – mówi jeden z młodych psychiatrów dziecięcych ze stolicy.
Dlatego zsuwa się łóżka, a materace kładzie na każdym wolnym skrawku podłogi. Dzieciaki i tak po pewnym czasie przysuwają się coraz bliżej siebie. Siedzą u siebie na materacach czy łóżkach, czasem się przytulają.
– Co oznacza, że jeśli na oddziale pojawią się wszy albo covid, za chwilę mają je wszystkie. Lojalnie uprzedzam rodziców, że warunki są dalekie od luksusowych, a oni mogą odmówić zostawienia dziecka w szpitalu. Tyle że w przypadku dziecka z planami samobójczymi to naprawdę kiepski pomysł – mówi rezydentka psychiatrii z dużego ośrodka.
Dwa razy więcej samobójstw wśród dzieci
Jak tłumaczy profesor Tomasz Wolańczyk, kierownik Kliniki Psychiatrii Wieku Rozwojowego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego, Ordynator Oddziału Klinicznego Psychiatrii Wieku Rozwojowego Uniwersyteckiego Centrum Klinicznego Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego (UCK WUM), były konsultant krajowy i mazowiecki konsultant wojewódzki psychiatrii dzieci i młodzieży, po zakończeniu pandemii na całym świecie odnotowano więcej myśli i planów samobójczych, a także wzrosła liczba samych samobójstw.
- W Niemczech ostre przyjęcia na OIOM (oddział intensywnej opieki medycznej) z powodu prób samobójczych wzrosły dwukrotnie. W USA średni okres oczekiwania pacjentów po próbie samobójczej w szpitalnym oddziale ratunkowym (SOR) na przyjęcie na oddział wydłużył się z dwóch dni do 4,7 dnia. Pacjent, często przypięty pasami, leży na "emergency" nawet pięć dni. I to w systemach ochrony zdrowia, które radziły sobie lepiej niż nasz. A nasz system już przed pandemią funkcjonował kiepsko i wszedł w nią osłabiony – mówi profesor Wolańczyk.
Według danych Komendy Głównej Policji w 2021 roku doszło do 127 zamachów samobójczych zakończonych zgonem i 1496 prób samobójczych osób do 18. roku życia. Rok wcześniej zamachów samobójczych zakończonych zgonem było 107, a nieskutecznych - 843, czyli niemal dwukrotnie mniej. Przypuszcza się, że prób samobójczych było wielokrotnie więcej, a rzeczywista liczba może być nawet 8-, 10-krotnie większa. Profesor Wolańczyk nie lubi "gdybania". – Z pewnością było ich więcej, ja jednak nie podejmuję się szacowania, o ile – zaznacza.
Rekord dostawek jeszcze nie padł
Widać to w oddziałach dla dzieci w kryzysie psychicznym, które prześcigają się w niechlubnych rekordach dostawek. Na 20-łóżkowym oddziale profesora Wolańczyka przy ul. Żwirki i Wigury w Warszawie najwięcej było ich 32, kiedy na oddziale leżało 52 dzieci. Dziś dostawek jest 14, czyli zamiast 20 przebywa tu 34 pacjentów. Do rekordu daleko, ale nie ma gwarancji, że znów nie padnie.
Stopień przepełnienia oddziału zależy od miesiąca roku. - Najwięcej pacjentów jest jesienią, kiedy zaczyna się szkoła, a z nią wiele problemów. Lato jest okresem ulgi. Wykorzystujemy je na przyjęcia planowe, za które w psychiatrii uważa się stany niezagrażające życiu. To latem leczymy na przykład pacjentów z zaburzeniami odżywiania, ale niewyniszczonych w stopniu zagrażającym życiu, dzieci z zaburzeniami obsesyjno-kompulsywnymi i skórą rąk zdartą od częstego mycia, ale nadal chodzące do szkoły, czy pacjentów z niepełnosprawnością intelektualną, którzy wykazują agresję, ale nie taką, by złamać matce rękę – tłumaczy profesor Wolańczyk.
Tego lata udało się przyjąć wszystkie dzieci zapisane przed wakacjami, ale jeśli ktoś chciałby zapisać się dzisiaj, dostałby termin prawdopodobnie na lipiec 2023 roku. Pierwszeństwo mają przypadki ostre, a więc dzieci w stanie bezpośredniego zagrożenia życia.
Średnia wieku to 13 lat
W Warszawie działają cztery oddziały psychiatrii dziecięcej i młodzieżowej: dwa dziecięce, przyjmujące pacjentów do 15. roku życia (w Szpitalu WUM przy Żwirki i Wigury oraz w Józefowie) i dwa młodzieżowe (w Józefowie i w Instytucie Psychiatrii i Neurologii przy ulicy Sobieskiego), przyjmujące osoby od 15. roku życia. Jednak nawet na oddziałach psychiatrii dziecięcej trudno spotkać dzieci młodsze niż 9 lat. Psychiatrzy tłumaczą, że to dlatego, że większość chorób psychicznych - jak schizofrenia czy choroba afektywno-dwubiegunowa (ChAD) - objawy daje w wieku późniejszym. Rzadko zdarza się, by objawy schizofrenii czy ChAD wystąpiły u kilkuletniego dziecka, choć historia zna takie przypadki.
- Każda choroba ma klasyczny wiek pojawienia się objawów. W przypadku schizofrenii to młoda dorosłość. Bardzo mały odsetek pacjentów doświadczy go w wieku lat kilkunastu, a najmniej w wieku kilku – tłumaczy profesor Wolańczyk.
Kilkuletnie dzieci do oddziału przy Żwirki i Wigury praktycznie nie trafiają, a jeśli już tak się zdarzy – najmłodszy pacjent miał cztery lata – leczone są w oddziale dziennym. Jeśli to dzieci spoza Warszawy, umieszczane są razem z matkami w znajdującym się przy szpitalu domu Fundacji Ronalda McDonalda. Jak tłumaczy Tomasz Wolańczyk, najmłodsze trafiają na leczenie na przykład z powodu odmowy jedzenia i picia. Przyczyną mogą być stany lękowe. Średnia wieku na oddziale to około 13 lat.
80 procent pacjentów trafia tu z powodu myśli, planów i dokonanych prób samobójczych. I tak jest w całej Polsce. Kolejni to stała grupa kilkudziesięciu pacjentów rocznie z zaburzeniami odżywiania, najczęściej z anoreksją. Jest też mała grupa osób w spektrum autyzmu, w tym z zespołem Aspergera, z upośledzeniem umysłowym i zachowaniami agresywnymi.
- Najczęściej agresja wynika z braku pracy z rodzicami nad komunikowaniem się z dzieckiem i braku wcześniejszej terapii. Dziecko, które w domu wykazuje agresję i na przykład uszkadza matce rękę czy żuchwę, w oddziale dość szybko się uspokaja. To kwestia podejścia, niestosowania przemocy, stawiania jasnych granic, ale i respektowania jego granic. Nawet przy tak dramatycznym przeciążeniu rzadko stosujemy przymus bezpośredni: zaledwie kilka razy w miesiącu – mówi profesor Wolańczyk.
Od 30 lat, od kiedy profesor pracuje w oddziale, podczas pobytu nie zmarł ani jeden pacjent. Były przypadki zgonów już po wypisie, ale w czasie odległym, co najmniej kilka miesięcy po wyjściu ze szpitala. - Były to samobójstwa i śmierci osób z zaburzeniami odżywiania, najczęściej jednak już dorosłych, których nie można zmusić do leczenia. Mamy czasem ogromne poczucie bezradności, że nasz pacjent z anoreksją niedługo skończy 16 lat i nie będzie można go zmusić do leczenia, a sam prawdopodobnie się nie zgodzi. Czasem też mamy świadomość, że nie jesteśmy w stanie zmienić uwarunkowań, które doprowadziły do próby samobójczej i być może kiedyś ona się powtórzy – tłumaczy profesor.
Bo psychiatria dziecięca to praca nie tylko z pacjentem, ale z całą rodziną. Zmiana myślenia matek, ojców, czasem nauczycieli. Jak przyznaje konsultant krajowa psychiatrii dzieci i młodzieży doktor nauk medycznych Aleksandra Lewandowska, ordynator Oddziału Psychiatrycznego dla Dzieci Szpitala im. Józefa Babińskiego Specjalistycznego Psychiatrycznego Zakładu Opieki Zdrowotnej w Łodzi, na rozmowy z rodzicami lekarz poświęca czasem tyle samo czasu, co na spotkania z pacjentem. A ten wymaga pomocy nie tylko od lekarzy, którzy ustawiają terapię, ale psychologów, psychoterapeutów czy pracowników socjalnych. A gdy w miejscu zamieszkania dziecko nie ma szansy skorzystać z ich pomocy – bo w jego miejscowości, jak w wielu w naszym kraju, nie ma poradni zdrowia psychicznego czy psychologa – zostaje na oddziale do momentu, w którym wiadomo, że kryzys się nie powtórzy.
Trzy miesiące na oddziale
Jak długo? – To zależy. Wypisujemy pacjenta, który przestaje być groźny dla siebie i innych i kiedy możliwe jest leczenie ambulatoryjne (czyli w przychodni – przyp. red.). Czasem po dwóch tygodniach, czasem po trzech miesiącach. Składa się na to wiele czynników, a dzieci z depresją, paradoksalnie, wypisywane są szybciej. Jeżeli powodem próby samobójczej była chęć ucieczki od życia nie do zniesienia, hospitalizacja trwa dłużej. Wyobraźmy sobie czwartoklasistę, który podejmuje próbę samobójczą, bo ma ciężką dysleksję i nie umie czytać i pisać. Kiedy był w II i III klasie, lekcje odbywały się zdalnie i nie miał szansy się tego nauczyć. Teraz wrócił do szkoły, koledzy się z niego wyśmiewają, a rodzina też nie należy do wspierających. Jak szybko wypiszemy go do domu? Gdy uda nam się odbudować jego poczucie bezpieczeństwa i będziemy mieli pewność, że po wyjściu ze szpitala będzie miał zapewnioną opiekę ambulatoryjną. Dziecko z Warszawy, gdzie jest 10 dziennych oddziałów psychiatrycznych, wypuścimy szybciej niż dziecko z miejscowości, w której nie ma oddziału dziennego czy poradni – tłumaczy profesor Wolańczyk.
Jak informuje rzecznik Narodowego Funduszu Zdrowia Andrzej Troszyński, w ramach publicznego systemu ochrony zdrowia działa obecnie 30 psychiatrycznych oddziałów szpitalnych dla dzieci i młodzieży, 46 oddziałów dziennych, 187 poradni psychiatrycznych i 339 poradni psychologicznych.
To zdecydowanie za mało.
Jako przyczynę takiego stanu rzeczy eksperci wskazują zbyt małą liczbę specjalistów leczących dzieci. Zgodnie z Centralnym Rejestrem Lekarzy Naczelnej Izby Lekarskiej w Polsce mamy teraz 555 psychiatrów dzieci i młodzieży, w tym 521 wykonujących zawód (dla porównania, psychiatrów dorosłych jest 4782, w tym 4514 wykonujących zawód). Pod koniec listopada, kiedy odbędzie się jesienna sesja Państwowego Egzaminu Specjalizacyjnego (PES), przybędzie kilkunastu kolejnych. Zdaniem konsultant krajowej doktor Aleksandry Lewandowskiej, do zabezpieczenia wszystkich dzieci wymagających pomocy brakuje co najmniej 200 następnych. Ideałem byłoby ponad 700 specjalistów.
Ale i tak nie może narzekać na obecnych ponad 500, bo w ciągu pięciu lat przybyło 119 psychiatrów dzieci i młodzieży pracujących w zawodzie. W listopadzie 2017 roku tą specjalizacją mogło pochwalić się 441 osób, a w zawodzie pracowały zaledwie 402, przy czym najwięcej w dużych miastach. W województwie podkarpackim było ich zaledwie sześciu, a w lubuskim - trzech, i to w czasach, gdy nie było teleporady. Dziś rodzice pacjenta z odległych województw mogą skorzystać z (głównie prywatnej) teleporady, łącząc się online ze specjalistą w Warszawie, we Wrocławiu, w Łodzi czy w Poznaniu. Kilka lat temu musieli jechać na wizytę osobistą nawet kilkaset kilometrów.
Doktor Lewandowska cieszy się, że od kilku lat do PES przystępuje kilkunastu lekarzy po kształceniu specjalizacyjnym z psychiatrii dzieci i młodzieży. Wcześniej, przez wiele lat, komisja złożona z kilku egzaminatorów, głównie konsultantów wojewódzkich i kierowników klinik, egzaminowała jednego, dwóch kandydatów. Teraz ta specjalizacja cieszy się większą popularnością.
Specjalizacja nie dla każdego
Nie bez znaczenia jest fakt, że dziedzina ta została wpisana na ministerialną listę specjalizacji priorytetowych, których rezydenci (lekarze uczestniczący w szkoleniu specjalizacyjnym, których etat finansuje Ministerstwo Zdrowia) mogą liczyć na wyższe wynagrodzenie niż rezydenci specjalizacji nieuznanych za priorytetowe (na przykład dermatologii czy położnictwa i ginekologii).
W pierwszych dwóch latach zatrudnienia w trybie rezydentury lekarze szkolący się w dziedzinach priorytetowych mogą liczyć na 6942 zł brutto (5062 zł netto), a po dwóch latach zatrudnienia w tym trybie – 7211 zł brutto (5245 zł netto). Rezydenci odbywający specjalizację w dziedzinach innych niż priorytetowe mogą liczyć odpowiednio na 6739 zł brutto (4924 zł netto) w pierwszych dwóch latach i 7076 zł brutto (5153 zł netto) od drugiego roku. Specjalizacja z psychiatrii dzieci i młodzieży trwa pięć lat.
Niektórzy eksperci mówią też o modzie i pieniądzach, nie bez znaczenia w dziedzinie, w której tak gwałtownie brakuje lekarzy, a koszt pojedynczej wizyty w prywatnych gabinetach w dużych miastach oscyluje wokół 300-400 zł.
- Tyle że pieniądze nie zrekompensują trudów tej specjalizacji. Bo tu potrzebne jest powołanie – ostrzega rezydentka psychiatrii dzieci i młodzieży z dużego ośrodka w Warszawie. – Powołanie, obok odporności psychicznej, jest konieczne, żeby, po pierwsze, pomóc dziecku w kryzysie psychicznym, a po drugie wytrzymać obciążenie związane z tą pracą, widokiem dziecka, które chce zakończyć swoje życie, a często rodziny, która je krzywdzi, czy zmierzyć się z lękiem, czy odesłane z izby przyjęć na pewno nie zrobi sobie krzywdy. Jeśli ktoś przychodzi do tego zawodu tylko dla pieniędzy, szybko się wypali i nikomu skutecznie nie pomoże – uważa rezydentka.
Zauważa, że aby zostać cenionym (również finansowo) specjalistą, trzeba wiele lat przepracować na oddziale, dyżurując i przyjmując najbardziej zaniedbane przypadki: dzieci z anoreksją o BMI (body mass index, wskaźnik masy ciała, obliczany przez podzielenie masy ciała podanej w kilogramach przez kwadrat wysokości podanej w metrach) wynoszącym 13, podczas gdy prawidłowy zaczyna się od około 20 wzwyż, z bradykardią (spowolnieniem pracy serca), płynem w osierdziu i tak słabe, że nie są w stanie ustać na nogach. Trzeba się napatrzeć na nastolatki po próbach samobójczych lub z poważnymi planami ich dokonania, rzadziej – ofiary przemocy, również seksualnej, potwornie skrzywdzone przez dorosłych.
– To nie jest specjalizacja dla wszystkich – ostrzega rezydentka.
Może dlatego, obok lekarzy tuż po studiach i stażu podyplomowym, coraz częściej specjalizację robią psychiatrzy dorosłych (mogą skorzystać ze skróconej, dwu-, a nie pięcioletniej ścieżki), neurolodzy dziecięcy czy pediatrzy. Oni wiedzą, na co się piszą, a po zetknięciu z problemami psychicznymi u swoich pacjentów uznali, że tu będą bardziej potrzebni. W warszawskiej klinice prowadzonej przez profesora Tomasza Wolańczyka specjalizację robią obecnie dwie specjalistki psychiatrii dorosłych.
Dzieci nie zabijają się przez brak psychiatrów
Zdaniem profesora, samo zwiększenie liczby psychiatrów nie jest jednak receptą na problemy dzieci i młodzieży.
- Dzieci nie zabijają się dlatego, że jest mało psychiatrów dziecięcych. To nie jest tak, że trzynastolatek myśli: "Boże, w moim mieście nie ma psychiatry dziecięcego, idę się powiesić". Podstawą jest profilaktyka, zapobieganie przyczynom podejmowania zamachów samobójczych, ale także zrozumienie, że nie każde dziecko z problemem powinno trafiać do psychiatry. Myśli samobójcze typu: "Czasem myślę, że lepiej, żeby mnie nie było", ma jedna trzecia nastolatków. Ale czy każdy z nich powinien trafić do psychiatry? Nie. Dopiero wtedy, gdy będzie miał plany samobójcze, depresję czy gdy psycholog, który go ocenił, będzie miał wątpliwości, powinien wysłać go do psychiatry dzieci i młodzieży – tłumaczy profesor Wolańczyk.
Zbyt mała liczba psychiatrów dzieci i młodzieży nie jest też, jego zdaniem, jedyną przyczyną trudności z obsadzeniem etatów w szpitalach publicznych.
- W województwie mazowieckim jest ponad 80 psychiatrów dzieci i młodzieży, jednak oddział w Konstancinie został zamknięty we wrześniu tego roku, bo żaden nie zgłosił się do pracy, mimo proponowania naprawdę niezłych pieniędzy. Bo lekarze wiedzą, że będą tam pracować sami. W naszym oddziale pensje są dużo niższe, ale ludzie wciąż jeszcze, choć nie wiem jak długo, tu przychodzą. Wiedzą, że jest nas więcej, pracują w zespołach, dyżurują we dwójkę, mają jakieś minimalne poczucie bezpieczeństwa – mówi profesor Wolańczyk.
Dyżur we dwójkę, czyli dwóch lekarzy na oddziale, to dziś w psychiatrii dzieci i młodzieży prawdziwy luksus. Sytuację najlepiej ilustruje przykład Wojewódzkiego Zespołu Lecznictwa Psychiatrycznego (WZLP) w Olsztynie, nad którym jeszcze miesiąc temu wisiała groźba zamknięcia jedynego całodobowego Oddziału Psychiatrii dla Dzieci i Młodzieży na dwa województwa: warmińsko-mazurskie i podlaskie.
Pod koniec lipca jedyne tutejsze specjalistki – ordynator i jej zastępczyni – złożyły wypowiedzenia, a ponieważ na oddziale nie mogą pracować wyłącznie osoby bez specjalizacji – dwie rezydentki stanęły przed widmem szukania sobie nowego miejsca szkoleniowego. Największy dramat dotyczył jednak dzieci z tych dwóch województw, które pomocy w kryzysie psychicznym szukać by musiały na przykład w Warszawie, Gdańsku bądź Lublinie.
Specjalistki gotowe były zostać na stanowiskach, ale pod warunkiem zatrudnienia dodatkowego personelu: psychologów, psychoterapeutów, psychoterapeutów rodziny i pracowników socjalnych. Bo – jak mówiła lekarz rezydent Aleksandra Harań-Połoniewicz, która nagłośniła sprawę - dotychczas pracę tych wszystkich profesjonalistów wykonywał lekarz, na przykład obdzwaniając ośrodki wychowawcze z pytaniem, czy znajdzie się miejsce dla wypisywanego dziecka, opiekunów albo domy dziecka, z prośbą o dowiezienie piżamy, szczoteczki i ubrań dla przyjmowanego pacjenta, rozmawiając z pomocą społeczną, wreszcie – co regularnie robi każdy psychiatra dzieci i młodzieży w Polsce – dzwoniąc do ośrodków w kraju w poszukiwaniu miejsca dla nastolatka, dla którego na ich oddziale nie ma już nawet dostawki.
Kryzys w Olsztynie udało się zażegnać, ale dopiero po doniesieniach mediów. W sprawę zaangażowały się oddział NFZ i lokalne władze oraz resort zdrowia, do zatrzymania specjalistek i zatrudnienia psychologów przekonywała dyrektora WZLP konsultant krajowa doktor Aleksandra Lewandowska, tłumacząc, że zapowiadane zwiększenie wycen w psychiatrii dziecięcej i młodzieżowej ma zostać przeznaczone nie tylko na zatrudnienie dodatkowych specjalistów, ale także na podniesienie pensji lekarzom. Bo minimalny etat specjalisty w ochronie zdrowia (8,2 tys. zł brutto, czyli 5,9 tys. zł netto) to niewiele za tak ciężką pracę i przy alternatywie wielokrotności tych poborów w systemie prywatnym.
- Te lekarki naprawdę miały prawo się bać. Nie przepracowania, ale przede wszystkim odpowiedzialności karnej. Co, jeśli któreś z 40 dzieci, jakie mają pod opieką, coś sobie zrobi? Jak jeden lekarz i dwie pielęgniarki mają upilnować cztery anorektyczki, które robią wszystko, żeby nie jeść, i dzieciaki po próbach samobójczych i samookaleczeniach, które ostre przedmioty potrafią wnieść na oddział nawet schowane w intymnych częściach ciała? Jak zapobiec konfliktom, bójkom i buntom na oddziale? Kiedy ostatnio zbuntowały się u nas nastolatki, jedna z pielęgniarek straciła nerkę, bo któryś z dzieciaków trafił w nią krzesłem. Jak wytrzymać presję, kiedy kładziesz na oddziale dziecko po próbie samobójczej i drą się na ciebie dosłownie wszyscy – rodzice ze względu na "skandaliczne warunki na oddziale", pielęgniarki, bo są na zmianie tylko dwie, a jeśli coś by się stało, to przecież one jako pierwsze odpowiadają przed prokuratorem, i dziecko, które błaga, by pozwolić mu się zabić? – pyta jeden z lekarzy.
Kilkaset złotych za wizytę prywatną
Nic dziwnego, że o młodego pacjenta psychiatrycznego zaczynają rywalizować prywatne szpitale. Oczywiście, o tego z zamożniejszych domów, którego rodziców stać na wydanie 20 tys. zł za pobyt. Tam leży w schludnym pokoju, w wygodnym, czystym łóżku, a jego zdrowia pilnuje odpowiednia liczba pielęgniarek. Lekarz ma czas porozmawiać z każdym, a do dziecka przychodzi psychoterapeuta.
– Tyle że co z tego, że anorektyczka, wypisana od nas z BMI 13, do których doszła z 11, trafia tam na komfortowe leczenie, jeżeli w krótkim czasie wraca na naszą izbę, często ponownie z BMI 11. Rodzice, którzy wcześniej robili awanturę, że na 40 dzieci jest jedna łazienka, nie mają już żadnych uwag. A łazienka? Przy podwójnym obłożeniu oddziału musimy zamykać łazienki w pokojach, bo dzieciaki mają różne pomysły. Najprościej mówiąc – mogą sobie tam zrobić poważną krzywdę, a dwie pielęgniarki ich wszystkich nie upilnują – mówi rezydentka z oddziału w stolicy.
O ile prywatne szpitale psychiatryczne dla nieletnich dopiero raczkują, prywatne gabinety mają się świetnie już od jakiegoś czasu. Przy czym kolejka do nich jest tylko nieco krótsza niż do poradni zdrowia psychicznego przyjmujących w ramach NFZ. Kiedy w poniedziałek, 3 października próbuję umówić pilną wizytę u psychiatry dziecięcego, w czterech placówkach słyszę: - Nie ma szans. Do konsultant wojewódzkiej mogę się umówić na czerwiec. W jednej z poradni znajduję termin na styczeń. Na portalu ZnanyLekarz, gdzie lekarze i placówki udostępniają swoje kalendarze, jest kilka terminów jeszcze w październiku, ale dotyczy to tylko "kolejnych wizyt". To znaczy, że by dostać się do takiego lekarza, trzeba być już jego pacjentem i mieć za sobą co najmniej jedną wizytę. Ta pierwsza jest zwykle droższa niż kolejne. Płaci się zresztą w zależności od stażu specjalisty, jego stopnia naukowego: doktor habilitowany i profesor są drożsi niż doktor nauk medycznych, doktor nauk medycznych niż lekarz, a specjalista od lekarza w trakcie specjalizacji. Więcej płaci się także za wizytę u kierowników oddziałów i klinik, konsultanci wojewódzcy również mają wyższe stawki. Generalnie od 250 zł do nawet 650 zł.
Nie ze wszystkim trzeba chodzić do psychiatry
Dlaczego zamiast z publicznej ochrony zdrowia Polacy zmuszeni są korzystać z prywatnych wizyt u psychiatrów dziecięcych?
- Kolejki do gabinetów są sztucznie wydłużane przez konsultacje, których z powodzeniem mógłby udzielić psycholog albo lekarz podstawowej opieki zdrowotnej (POZ) – uważa profesor Wolańczyk.
I dodaje: - Receptę na leki przeciwdepresyjne może dziecku wypisać lekarz POZ – pediatra albo lekarz rodzinny – który dostaje od psychiatry dziecięcego zaświadczenie, że pacjent przyjmuje określone leki z prośbą o przedłużanie recepty do następnej wizyty kontrolnej. Idea reformy psychiatrii polega na tym, że psycholog będzie jak lekarz rodzinny. To do niego trafi człowiek z problemem i dopiero kiedy on uzna, że problem przekracza jego zakres oddziaływań, skieruje go do lekarza psychiatry.
Reforma, o której mówi, zapowiadana jest od lat i – jeśli wierzyć zapewnieniom Ministerstwa Zdrowia – właśnie wdrażana. W NFZ słyszę, że projekt aktu prawnego z kolejną podwyżką wyceny świadczeń zdrowotnych w psychiatrii dzieci i młodzieży ma się ukazać "na dniach", a "lada dzień" na Podlasiu przybędzie całodobowy oddział psychiatrii dzieci i młodzieży. Trudniej doprosić się konkretów.
"Kompleksową reformę psychiatrii dzieci i młodzieży" już w sierpniu 2019 roku zapowiadał ówczesny minister zdrowia Łukasz Szumowski. Celem miało być przejście od opieki zinstytucjonalizowanej, gdzie pierwszym kontaktem pacjenta z opieką zdrowotną był często oddział psychiatryczny, do opieki środowiskowej. Chodziło o to, by opieka psychiatryczna była łatwiej dostępna, dostosowana do indywidualnych potrzeb pacjentów i nie wiązała się z długimi pobytami w oddziałach szpitalnych.
U dorosłych polegać ma na powszechnie dostępnych Centrach Zdrowia Psychicznego, gdzie pacjent może przyjść i porozmawiać z koordynatorem, a w razie kryzysu psychicznego przez całą dobę skorzystać z rozmowy ze specjalistą. U dzieci większy nacisk ma zostać położony na szkołę i opiekę jak najbliższą dziecku.
Jak mówiła w maju tego roku podczas kongresu "Patient Empowerment" konsultant krajowa doktor Aleksandra Lewandowska, prace nad reformą rozpoczęły się w 2018 roku, gdy powołano ministerialny zespół ds. zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży. Grono ekspertów zastanawiało się, jak odciążyć oddziały szpitalne i izby przyjęć, zmagające się z rosnącą falą dzieci z różnego rodzaju zaburzeniami psychicznymi.
- Małoletni pacjent to nie jest tylko pacjent psychiatrów. Pomoc powinni zapewnić mu członkowie rodziny, a także osoby biorące udział w wychowaniu, edukowaniu tego dziecka czy nastolatka. Najważniejsze jest jak najszybsze rozpoznanie, że u dziecka pojawiają się trudności w sferze psychicznej - mówiła podczas kongresu doktor Lewandowska. - Aby to się udało, do dziecka trzeba dotrzeć w jego środowisku naturalnym. Na tym głównie oparta jest reforma i pierwszy poziom referencyjny ośrodków związany z opieką psychologiczną, psychoterapeutyczną, wizytami w domu, przedszkolu i szkole. Doświadczenie wyraźnie pokazuje, że większość naszych pacjentów, którzy są przyjmowani do oddziałów szpitalnych, prawdopodobnie nigdy nie wymagałaby hospitalizacji, gdyby uzyskała pomoc wcześniej.
Kiedy to się uda? Nieprędko. Zarówno specjaliści, jak i urzędnicy ministerstwa tłumaczą, że wprowadzenie reformy opóźniła pandemia. Ta sama, która spowodowała, że dwukrotnie wzrosła liczba samobójstw wśród dzieci.
***
Jeśli doświadczasz problemów emocjonalnych i chciałbyś uzyskać poradę lub wsparcie, tutaj znajdziesz listę organizacji oferujących profesjonalną pomoc.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Shutterstock