Do kościoła jeszcze chodzę, w Boga wierzę. W księży już nie - przyznaje rolnik z Pomorza. Trzy rodziny, rolnicy od pokoleń, czują rozgoryczenie. Musieli oddać kościelną ziemię, którą uprawiali od dziesięcioleci. - Kiedy okazało się, kto ziemię przejął, wszystko zaczęło się "sklejać" w jakiś układ - opowiada inny rolnik.
Po naszym artykule sprzed dwóch tygodni o budowie na działce biskupa pelplińskiego Ryszarda Kasyny dostaliśmy nowe informacje. Jedna z nich przyszła też na Kontakt 24.
Poszliśmy ich tropem.
Czy w tym przypadku mamy do czynienia z siecią wzajemnych, nietransparentnych powiązań między samorządem i kurią?
Komisja
Tę opowieść trzeba zacząć od roku 1989, kiedy premierem był jeszcze Mieczysław Rakowski z Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, a do słynnych wyborów czerwcowych, które były początkiem końca komunizmu w Polsce, pozostawały jeszcze dwa tygodnie. 17 maja przyjęto ustawę o stosunku Państwa do Kościoła katolickiego w Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej. Na jej mocy przy Ministerstwie Spraw Wewnętrznych powołano tak zwane komisje majątkowe, mające na celu zrekompensować straty, jakie poniosły związki wyznaniowe i Kościoły w Polsce po 1945 roku, na skutek konfiskaty ich majątków przez władze komunistyczne. Jedna z komisji miała rozpocząć proces przekazywania państwowego majątku Kościołowi katolickiemu.
Komisja działała do 2011 roku. Składała się z dwunastu przedstawicieli Kościoła i tyluż urzędników, którzy mieli reprezentować Skarb Państwa. Strona kościelna składała wnioski, następnie były one rozpatrywane, i nieruchomości lub pieniądze trafiały do duchownych.
Z czasem do opinii publicznej coraz częściej docierały informacje o nieprawidłowościach w działaniu komisji. Premier Donald Tusk w 2011 roku zlecił więc zbadanie sprawy swoim urzędnikom. Działania komisji prześwietlało w tym czasie także CBA. W efekcie wszczęto blisko trzydzieści śledztw prokuratorskich, w ponad dwudziestu przypadkach śledczy stwierdzili, że nieruchomości zostały przekazane Kościołowi po zaniżonych cenach. Powstał także specjalny rządowy raport o działaniach komisji, w którym wytknięto szereg nieprawidłowości, ogólny bałagan, brak niezbędnej dokumentacji, a przede wszystkim - niedostateczną dbałość o interes Skarbu Państwa i zaniżanie cen przekazywanych Kościołowi nieruchomości. W efekcie w 2011 roku, w atmosferze skandalu, komisję zlikwidowano. W raporcie rządowym stwierdza się, że
w latach 1989-2011 Komisja Majątkowa przy MSWiA przekazała kościelnym osobom prawnym (mowa jest o Kościele katolickim) rekompensaty i odszkodowania w wysokości 143,5 miliona złotych oraz ponad pół tysiąca nieruchomości o łącznej wartości około 5 miliardów złotych.
Według Agencji Nieruchomości Rolnych na mocy postanowień komisji przekazano Kościołowi katolickiemu 78 tysięcy hektarów gruntów. Rządowy raport także został poddany krytyce, jego autorom wytykano błędy. Wokół wartości przekazanego Kościołowi majątku do dzisiaj trwa dyskusja, wskazuje się na liczne kontrowersje i niejasności.
Klin biskupa
Wśród gruntów przekazanych Kościołowi są też takie, które znajdują się na terenie diecezji pelplińskiej. Zarządza nią biskup Ryszard Kasyna.
Dwie z takich nieruchomości (łącznie 23 hektary) oddane decyzją komisji w 1993 roku (tak wynika z księgi wieczystej) leżą w Garczynie pod Kościerzyną. Zarządza nimi lokalna parafia. To grunty czwartej, piątej i szóstej klasy (najniższe klasy, ziemia nieurodzajna). Przez 20 lat były uprawiane przez miejscowego rolnika Grzegorza Michnowskiego, który płacił parafii czynsz dzierżawny.
Kolejne umowy dzierżawy tej działki były odnawiane co kilka lat. Najpierw cena za hektar wynosiła około 40 zł rocznie, później, od 2004 roku, gdy już rolnicy mogli ubiegać się o unijne dopłaty (tak zwane dopłaty bezpośrednie) - 80 złotych. Michnowski rozliczał się z proboszczem. Czasem użyczył sprzętu rolniczego, wykonał jakąś pracę, potem koszt usługi odejmował od czynszu. Z czasem opłaty za dzierżawę były większe, ale wciąż do przyjęcia przez rolnika. W 2017 roku, jak informuje, płacił 200 zł czynszu za hektar, czyli niespełna 5 tys. zł za cały rok, za całe 23-hektarowe pole.
- Jakoś się zawsze dogadywaliśmy z proboszczem - mówi.
23 sierpnia 2017 roku do proboszcza w Garczynie przyszedł list z kurii. Poinformowano w nim, że decyzją biskupa Ryszarda Kasyny od teraz czynsz za dzierżawę ziemi, którą uprawia Michnowski, będzie wynosił 1000 złotych za hektar. Jeśli dzierżawca zgodzi się na te warunki, wówczas zostanie z nim podpisana umowa dzierżawy. Cena za dzierżawę wzrosła w ten sposób z niespełna 5 do 23 tysięcy złotych (z 200 do 1000 złotych za hektar). Czyli pięciokrotnie.
Proboszcz przedstawił sprawę Grzegorzowi Michnowskiemu. Ten zaś napisał list do kurii, w którym wyliczył wszystkie koszty - ile trzeba "włożyć" i ile można z tych 23 hektarów "wyciągnąć". Ze szczegółowych wyliczeń wynikało, że przychód roczny wyniesie 65 tysięcy złotych, koszty 57 tysięcy, zysk - 8 tysięcy złotych. Nie licząc kosztów dzierżawy. Gdyby miał zapłacić 23 tysiące za dzierżawę, byłby 15 tysięcy "do tyłu".
- Taki to jest interes na 23 hektarach słabej, mało urodzajnej ziemi - mówi Michnowski, pokazując list do biskupa.
Po tygodniu przyszła odpowiedź z kurii.
Ksiądz kanonik Andrzej Szopiński, Ekonom Diecezji Pelplińskiej, poinformował, że od teraz "minimalna stawka za dzierżawę nieruchomości (….) wynosi 850 zł. za 1 hektar użytków rolnych". I dalej: "gdyby był pan zainteresowany dalszą dzierżawą na przedstawionych warunkach, zachęcamy do wzięcia udziału w postępowaniu ofertowym".
Zgodnie z tą wyceną Grzegorz Michnowski - o ile wygrałby przetarg z minimalną ofertą (850 złotych za hektar), musiałby teraz co roku wpłacać na konto kurii około 20 tysięcy złotych.
Rolnik zdecydował, że w tej sytuacji nie złoży oferty przetargowej. W ten sposób stracił dzierżawę 23 hektarów kościelnej ziemi.
Tymczasem odbył się przetarg - tak mówi się we wsi, choć sam ksiądz ekonom używa w pismach pojęcia "postępowanie ofertowe".
We wsi mówi się nieoficjalnie, że najwyższa oferta opiewała na kwotę 1250 złotych za hektar, co w tym przypadku daje 28 750 złotych rocznie.
- Nie ma możliwości, żeby cokolwiek zarobić na tej ziemi, płacąc taki czynsz. Uprawianie czegokolwiek będzie tam nieopłacalne. I nikt mnie nie przekona, że może być inaczej - podsumowuje Grzegorz Michnowski.
Jak mówi, w całej tej sprawie nie chodzi tylko o pieniądze. O co jeszcze? Żeby to zrozumieć, stwierdza, trzeba być rolnikiem i wiedzieć, czym jest dla rolnika uprawiana ziemia. Dlatego sąsiedzi przychodzili, pytali, czy weźmie udział w przetargu, bo jeśli tak, to oni odpuszczą. Nie zabiera się sąsiadowi ziemi, którą uprawiał tyle lat.
Przyznaje, że oczywiście zdawał sobie sprawę, iż grunt jest własnością Kościoła, ale nie przypuszczał, że nagle - po 23 latach pracy, poniesieniu szeregu nakładów na odwodnienie gruntu, nawożenie - z dnia na dzień czynsz może wzrosnąć cztero- czy pięciokrotnie. Nie rozumie, dlaczego tak się stało.
Czułem się oszukany. - My tworzymy jakąś wspólnotę tutaj z parafią, to jest jakaś wspólna jedność… A teraz... No po prostu biskup wbija kliny między ludzi.Grzegorz Michnowski
Co ma na myśli rolnik z Garczyna, mówiąc o dzieleniu wspólnoty?
W sąsiedniej wsi mieszka nowy dzierżawca gruntu Łukasz Brzoskowski. Dziś to on uprawia kościelną ziemię. Ludzie we wsi mówią, że płaci aż 1250 złotych za hektar rocznie.
- Zysku z tej roboty nie ma, a już na pewno przy takim czynszu, jakiego wymaga kuria. Nikt mnie nie przekona, że przy takim czynszu gospodarka będzie się opłacała - stwierdza Michnowski.
- To po co mu ta ziemia? - dopytuję.
- Nie mam pojęcia - odpowiada.
"Błagałam, płakałam"
Wieś Nowe Polaszki leży kilka kilometrów od Garczyna. Tutejsi rolnicy, z którymi rozmawiałem, pozostaną anonimowi. Zastrzegli, że ze względu na różne lokalne powiązania - zawodowe i towarzyskie - nie ujawnią swoich nazwisk.
Kościelna ziemia w Nowych Polaszkach to 70 hektarów głównie piątej i szóstej klasy. Te grunty to również efekt działania dawnej Komisji Majątkowej - Kościół odzyskał je od Skarbu Państwa w 1993 roku, tak wynika z zapisów w księdze wieczystej.
Czterech rolników uprawiało tę ziemię od prawie trzydziestu lat. Płacili czynsz dzierżawny, umowy były odnawiane co kilka lat.
- Tam było bagno, krzaki, chaszcze, ta ziemia do uprawy się nie nadawała. Wiele lat zajęło nam doprowadzenie jej do stanu, w jakim jest teraz, że cokolwiek na niej rośnie. To jest ogrom pracy i spore koszty - opowiadają.
Dwa lata temu dowiedzieli się od miejscowego proboszcza, że kolejna umowa dzierżawy nie zostanie przedłużona, że kuria zorganizuje przetarg i nowym dzierżawcą zostanie ten, kto da najwyższą cenę.
- Przed przetargiem nasi sąsiedzi, rolnicy, przychodzili do nas i pytali, czy my też będziemy startowali w przetargu, bo jeśli tak, to oni nie złożą ofert. Bo wie pan, wszyscy wiedzą, ile wysiłku trzeba włożyć, żeby ziemia chciała rodzić. Oni chcieli być wobec nas w porządku, nie chcieli teraz nam odbierać tej ziemi, w którą włożyliśmy tyle pracy - słyszę.
- Jeśli ktoś, tak jak my, uprawia ziemię od 27 lat, jeśli ktoś włożył w nią tyle wysiłku i pieniędzy, to w tym momencie powinien mieć pierwszeństwo przy dzierżawie. Niechby biskup zaproponował nam jakąś cenę, zapytał, czy się zgadzamy, czy nie. A nie że ogłasza się przetarg dla wszystkich od razu, przychodzi ktoś, kto ma więcej pieniędzy i wszystko zabiera, po tylu latach...
- Na tę ziemię wzięliśmy dopłaty. Umowa w tym przypadku jest podpisywana (z Agencją Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, ARiMR - red.) na pięć lat. W przypadku gdy nie dotrzyma się warunków, trzeba zwracać wszystkie pieniądze, które się dostało. Przetarg został zorganizowany po czterech latach od podpisania umowy z ARiMR-em. A tu nam nagle chcą tę ziemię zabrać. To mogło oznaczać, że musielibyśmy oddać sto tysięcy. Na szczęście nowy dzierżawca przejął zobowiązania wobec ARiMR i nie musieliśmy płacić, ale co stresu mieliśmy, to nasze. Nikogo w kurii to nie obchodziło.
Mąż się rozchorował z tego wszystkiego. Ja nie mogłam spać. Płakałam, błagałam przez telefon, dzwoniłam do kurii, prosiliśmy o spotkanie z biskupem. Gdzie tam! Myśli pan, że taki prosty człowiek, jak ja, może się spotkać z biskupem? No co pan!
- Do kościoła jeszcze chodzę, w Boga wierzę. W księży już nie.
- W tym czasie biskup Ryszard Kasyna przyjechał na wizytację do naszej parafii. Chcieliśmy o tym porozmawiać. Powiedział tylko, że należy złożyć oferty do przetargu, i koniec, to wszystko. Nie chciał z nami rozmawiać. Zadzwoniłam do kurii. Połączono mnie z jakąś kobietą, miałam wrażenie, że jest prawniczką. Znała naszą sytuację. Powiedziała: "przez 27 lat dość żeście się dorobili na naszej ziemi". Poczułam się, jakbym została spoliczkowana.
Rolnicy złożyli oferty. Zaproponowali kwoty - mniej więcej 800 złotych. Mówią, że to granica opłacalności. Przy wyższym czynszu, jak zdecydowanie i jednogłośnie twierdzą, uprawianie tej ziemi nie będzie opłacalne.
W następujących po przetargu kolejnych dniach, tygodniach i miesiącach zaległa cisza. Nikt oferentów nie poinformował, ile ofert wpłynęło, która została wybrana i jaka kwota "zwyciężyła". Pytali miejscowego księdza, ale on też o niczym nie wiedział.
- Od początku było widać, że szemrane to jest. Całkowicie nietransparentne - mówią dzisiaj.
Po jakimś czasie zauważyli, że po kościelnej ziemi jeździ traktor, że ktoś tam pracuje. Okazało się, że to mieszkaniec pobliskiej miejscowości Piotr Brzoskowski. Zapytali, ile zaproponował w przetargu. Miał im powiedzieć, że 1100 - 1200 złotych.
- Ja gospodaruję tutaj na tych ziemiach od osiemnastego roku życia i powiem panu, że to jest nierealne, żeby wyciągnąć z tej ziemi tyle, żeby opłacić taki czynsz - mówi mi jeden z rolników, który utracił dzierżawę.
Ci z Nowych Polaszek, jak i Grzegorz Michnowski mówią zgodnie: jeśli to prawda, że ceny dzierżawne za grunty kościelne, które przez lata uprawiali, przewyższają 1000 złotych, to znaczy, że są mocno zawyżone.
- Więc o co tu może chodzić? - pytam moich rozmówców.
- A bo ja wiem... We wsi czekamy teraz na to, co będzie. Tak sobie myślę... Może na przykład jakaś fotowoltaika albo coś takiego powstanie? Coś, co przyniesie porządny zysk.
Na koniec spotkania z rolnikami słyszę: - A wie pan, że Piotr Brzoskowski wziął ziemię od Kościoła jeszcze gdzieś tam nad Wisłą, koło Gniewu czy Kwidzyna. 60 hektarów podobno. Tak ludzie gadają, że przyjechał jeden taki rolnik stamtąd, bo ma tu kuzyna w okolicy, i ponoć mówił, że tam stało się dokładnie to samo, co tutaj, że mu Brzoskowski ziemię kościelną zabrał.
CZYTAJ TEŻ: GMINNA SPÓŁKA WYBUDOWAŁA WODOCIĄG DO REZYDENCJI BISKUPA. KTO ZAPŁACIŁ? ILE? GMINNA SPÓŁKA NIE WIE >>>
"Jeden wielki przekręt"
Wieś Tymawa leży nad Wisłą w gminie Gniew, 70 kilometrów na południowy-wschód od Nowych Polaszek i Garczyna. To również teren diecezji pelplińskiej.
Miejscowy proboszcz zaprasza do kancelarii parafialnej. Pytam o 60 hektarów ziemi, którą gdzieś tu ma Kościół.
- Ma pan jakieś pismo z kurii?
- Nie mam.
- To nie będziemy rozmawiać - mówi ksiądz i wskazuje ręką na drzwi.
Ksiądz nic nie powie, ale mieszkańcy wsi - owszem. Po kilku próbach w końcu trafiam na mężczyznę, który zna temat, wie, kim jest dawny dzierżawca kościelnej ziemi. Kieruje mnie do domu rolnika D.
Tak, dzierżawiłem od Kościoła, dokładnie sześćdziesiąt jeden hektarów. Ale nie chcę na ten temat rozmawiać. Mogę powiedzieć tylko tyle, że to wszystko to jest jeden wielki przekręt.
- Dlaczego tak pan uważa?
- Do widzenia - rolnik zamyka drzwi.
Kuria milczy
Rozgoryczeni rolnicy to jedna strona sporu. Jak zwykle, jest jeszcze druga. W tym przypadku to przedstawiciele Kościoła i sami dzierżawcy wyłonieni w kościelnych przetargach - Łukasz i Piotr Brzoskowscy.
Zaczynam od proboszczów. Wielebny z Tymawy zdecydowanie odmówił rozmowy. Proboszcz z Garczyna nie widzi żadnego problemu, według niego wszystko odbyło się zgodnie z zasadami, uczciwie i nie docierają do niego żadne skargi od parafian. Trzeci proboszcz (dojeżdża, żeby odprawiać nabożeństwa do Nowych Polaszek, bo aktualnie we wsi nie ma księdza) sam osobiście zbierał koperty z ofertami, wiózł do kurii, tam był obecny przy ich otwieraniu, które się odbyło komisyjnie. Nie widzi problemu, wszystko było zorganizowane tak, jak powinno.
Kolejnych informacji mogą mi udzielić już tylko dwie strony nowej umowy dzierżawnej - kuria diecezjalna w Pelplinie oraz sami dzierżawcy - Łukasz i Piotr Brzoskowscy.
Do kurii diecezjalnej w Pelplinie wysłałem mail, zadałem w nim szereg pytań. Wśród nich:
- jaki był powód rezygnacji z dotychczasowych dzierżawców i zorganizowania przetargów w miejscowościach Nowe Polaszki, Garczyn i Tymawa;
- według jakiej procedury są organizowane przetargi na dzierżawę nieruchomości;
- w jaki sposób o ich wyniku informowani są oferenci;
- jakie są przewidziane procedury odwoławcze;
- w jaki konkretnie sposób ogłoszono przetargi w Garczynie, Nowych Polaszkach i Tymawie;
- ile ofert wpłynęło;
- które oferty zostały wybrane;
- na jaką kwotę opiewały;
- kim są nowi dzierżawcy i czy wywiązują się z zobowiązań, jakie wynikają ze złożonych przez nich ofert;
- jaki był powód podniesienia czynszu dzierżawnego gruntu w Garczynie o prawie 400 procent.
Odpowiedzi od biskupa Ryszarda Kasyny, ani od żadnego innego przedstawiciela kurii, nie otrzymałem.
"Skandal" i "żenada", "wstyd i hańba"
Skontaktowałem się z Łukaszem Brzoskowskim. Zgodził się na rozmowę.
Potwierdził, że stanął do przetargu organizowanego przez kurię. O przetargu dowiedział się w kościele z ambony, poza tym widział ogłoszenie na tablicy we wsi.
Potwierdził też, że zaproponował 1250 złotych za hektar. Uważa to za uczciwą cenę. Co więcej, "skandalem" i "żenadą", "wstydem i hańbą" nazwał fakt, że poprzedni dzierżawca (Grzegorz Michnowski) płacił zaledwie 100 czy 200 złotych za hektar w sytuacji, w której samych dopłat za taką ziemię uzyskiwali półtora czy dwa tysiące złotych (Michnowski w 2017 roku, jak twierdzi, otrzymywał 460 złotych dopłat za hektar). Przekonuje, że właśnie przez taką niegospodarność ze strony duchownych (ma na myśli poprzednią dzierżawę) wiejskie kościoły są w "takim opłakanym stanie".
Łukasz Brzoskowski twierdzi ponadto, że cena, jaką zaproponował - 1250 złotych, to mniej więcej tyle, ile obecnie dostaje dopłat do ziemi. Uważa, że za to, iż on jeden zaproponował Kościołowi uczciwą cenę, jest teraz we wsi "niewygodny" i jest uważany za "tego złego".
Dotyczy to także jego brata - Piotra, który również - zdaniem Łukasza Brzoskowskiego - zaproponował w przetargach uczciwe ceny w odróżnieniu od innych rolników, którzy płacili za dzierżawę "żenująco mało".
Zwraca uwagę, że rolników, którzy za takie pieniądze dzierżawią ziemię od Kościoła, jest całe mnóstwo, i że gdyby dzisiaj, po siedmiu latach, Kościół znowu wystawił tę nieruchomość do przetargu, to zaraz pojawi się "duży rolnik" (czyli taki, który ma na przykład kilkaset hektarów) i wziął na pniu tę ziemię za cenę jeszcze wyższą niż 1250 złotych.
Chciałem porozmawiać też z Piotrem Brzoskowskim, ale Łukasz Brzoskowski przekazał mi, że jego brat jest niedostępny.
Dzierżawa wysokiego ryzyka
Sprawdzam, jakie są ceny za dzierżawę ziemi rolnej w okolicach. Ustalam, że na przykład gmina wiejska Kościerzyna dzierżawi grunty orne piątej i szóstej klasy za około 1000 złotych za hektar za rok. Wydaje się więc, że Brzoskowscy nie przepłacają... Rolnicy z Polaszek kręcą jednak głowami.
- To nie tak. Każdą działkę trzeba traktować indywidualnie, każda jest inna. Nie ma co porównywać średniej ceny do tych gruntów, o których rozmawiamy - utrzymują.
Więc jak jest? 1100 czy 1250 złotych rocznie z dzierżawę hektara ziemi rolnej to cena zawyżona - jak mówi Grzegorz Michnowski i rolnicy z Nowych Polaszek - czy cena "uczciwa", jak utrzymuje Łukasz Brzoskowski? Żeby to wyjaśnić, skontaktowałem się z szefem kościerskiego oddziału Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa Romanem Knitterem.
- Mamy nieruchomość rolną, ziemię czwartej, piątej klasy wydzierżawioną rolnikowi za 1250 złotych rocznie za hektar. Ten rolnik - dzierżawca, dużo płaci za tą ziemię, czy mało? - pytam.
- To może być dużo i to może być mało. Wszystko zależy od tego, w jakim miejscu jest ten grunt i w jakiej tak zwanej kulturze rolnej [mówiąc w uproszczeniu: jak ziemia jest przygotowana do uprawy - red.]. Jeśli w dobrej, to nawet na gruncie czwartej klasy można uzyskać dobry plon, który przyniesie zysk. Jednak jeżeli to będzie zaniedbany grunt, to ta cena jest bardzo wysoka - odpowiada Knitter.
- Mamy taką sytuację, że jeden rolnik mi mówi, że 1250 złotych za hektar rocznie to jest dobra cena lub wręcz niska, w każdym razie uczciwa, a drugi, że bardzo wysoka, wręcz zawyżona.
- Tak może być. Nie dziwią mnie takie sprzeczne opinie.
- To zależy od oczekiwań, jaki zysk interesuje danego rolnika?
- Tak. No i jest jeszcze coś takiego jak tak zwana renta miejsca. Chodzi o odległość do rynków zbytu określonych płodów rolnych, o odległość od siedliska. To wszystko przekłada się na przykład na ilość paliwa, które rolnik będzie musiał spalić i tak dalej. Inaczej też wygląda to u rolnika, który ma duże areały, ma sprzęt, inaczej u tego, który ma mniejsze gospodarstwo. Opłacalność produkcji rolnej to jest bardzo skomplikowana sprawa i trudno jest jednoznacznie powiedzieć, czy dana cena dzierżawy gruntu jest wysoka czy niska i czy w danym przypadku opłaca się płacić 1250 złotych rocznie za hektar, czy nie.
Ile dopłaty do hektara?
Kolejna kwestia: czy rzeczywiście tak jest, że z samych dopłat do ziemi rolnik miał w 2017 roku 1250 złotych - jak twierdzi Łukasz Brzoskowski, czy 462 złote - jak utrzymuje Grzegorz Michnowski?
- Ile rolnik dzisiaj otrzymuje dopłat do hektara? - pytam Romana Knittera. Okazuje się, że i w tym przypadku nie doczekam się jednoznacznej odpowiedzi.
- Różnie. Można powiedzieć, że są to kwoty w granicach od 700 do 1600 złotych rocznie - odpowiada szef ARiMR z Kościerzyny.
- A siedem lat temu - ile to było?
- Mogło być więcej, mogło być mniej - to zależy, co dany rolnik uprawiał.
Wskazuję szefowi kościerskiej ARiMR działki w Nowych Polaszkach i Garczynie. Okazuje się, że Roman Knitter dobrze zna te ziemie. Od razu zaznacza, że na tych gruntach byli dzierżawcy włożyli mnóstwo pracy, żeby uczynić gospodarowanie na nich opłacalnym.
- Słyszę od rolników, że przy czynszu dzierżawnym wynoszącym 1000 czy 1250 złotych uprawa roli jest w tych miejscach nieopłacalna. Jak pan to skomentuje? - pytam, chcąc uzyskać fachową opinie od osoby niezaangażowanej w ten spór.
- Mam zbliżony pogląd. Dzierżawcy w tym przypadku podjęli duże ryzyko - odpowiada Knitter.
Układanka
- Gdy ukazał się pana artykuł, kiedy okazało się, kto ziemię przejął, wszystko zaczęło się "sklejać" w jakiś układ - słyszę w Nowych Polaszkach.
Łukasz i Piotr Brzoskowscy to bracia Tomasza Brzoskowskiego, wójta gminy Stężyca, na terenie której znajduje się miejscowość Sikorzyno.
Przypomnijmy: w artykule "Biskup na zagrodzie. Niedomówienia wokół posiadłości Jego Ekscelencji" napisaliśmy, że w miejscowości Sikorzyno w gminie Stężyca biskup Ryszard Kasyna wybudował kompleks budynków, wyglądających jak posiadłość pałacowa, które formalnie są gospodarstwem rolnym. Ponadto rada gminy (już po rozpoczęciu inwestycji) uchwaliła dla tego terenu miejscowy plan zagospodarowania przestrzennego, który "odralnia" posiadłość biskupa i daje możliwość budowy dosłownie wszystkiego - od kościoła po hotel.
To nie wszystko. Według naszych nieoficjalnych źródeł, Gminne Przedsiębiorstwo Komunalne wybudowało biskupowi wodociąg - bez pobierania opłaty. Wójt Stężycy, zapytany przez dziennikarzy, czy to prawda, nie zaprzeczył w sposób kategoryczny. Odpowiedział, że biskup "musi" zapłacić - tak jakby dotychczas jeszcze nie zapłacił, i dopiero musiał zaległość uregulować (wodociąg wybudowano w 2015 roku). O budowę wodociągu zapytaliśmy w sposób oficjalny Gminne Przedsiębiorstwo Komunalne - ile kosztowała inwestycja i kto pokrył te koszty. 2 kwietnia przyszła odpowiedź.
Z uwagi na upływ czasu [od 2015 roku - red.], Spółka nie posiada informacji o kosztach realizacji przedsięwzięcia.Fragment odpowiedzi Gminnego Przedsiębiorstwa Komunalnego w Stężycy
Poprosiłem Łukasza Brzoskowskiego o komentarz do twierdzenia - które słyszałem wielokrotnie od rolników - że istnieje bliski związek między tym, że bracia wójta wygrywają kościelne przetargi, a tym że biskup buduje sobie rezydencję w gminie Stężyca. Odpowiedział, że "absolutnie jedno z drugim nie ma nic wspólnego".
Sprawiedliwość Boża i kościelna
Swoje ustalenia przedstawiłem ekspertowi od kościelnych finansów - profesorowi Uniwersytetu Warszawskiego, doktorowi habilitowanemu Pawłowi Boreckiemu z Zakładu Prawa Wyznaniowego Wydziału Prawa i Administracji UW.
- Nasuwa się nieodparte wrażenie, że zarówno po stronie kościelnej, jak i po stronie komunalnej mamy do czynienia z wykorzystaniem majątku lub finansów odpowiednio diecezji oraz gminy dla celów ściśle prywatnych - skomentował prawnik, dodając, że "zachodzi uzasadnione podejrzenie", iż biskup i wójt narazili czy to diecezję, czy to gminę na straty finansowe, aby osiągnąć własne partykularne korzyści. Borecki wskazuje tu artykuł 296 Kodeksu karnego (wyrządzenie szkody w obrocie gospodarczym). Za złamanie tego przepisu grozi kara nawet do dziesięciu lat więzienia.
- Trzeba zbadać, czy ich postępowanie nie spełnia znamion przestępstwa - twierdzi prawnik. - Prawdopodobnie obaj - zarówno wójt, jak i biskup - potraktowali majątki wspólnot, których są liderami, jak swoje "prywatne folwarki". Nasuwa się w związku z tym porównanie z okresem Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Chłopi wyzyskiwani w dobrach królewskich przez starostów mogli w ostateczności szukać sprawiedliwości przed sądem królewskim - sądem referendarskim. Chłopi z dóbr kościelnych mogli liczyć na sprawiedliwość przed Sądem Ostatecznym. Współcześnie historia zdaje się powtarzać.
- Sprawiedliwość kościelna jest czymś niedorzecznym. Sprawiedliwość Boża to piękna, lecz złudna idea, będąca projekcją niezaspokojonych ludzkich pragnień i tęsknot. Ale zarazem to ważny instrument stabilizacji mającego niewiele wspólnego ze sprawiedliwością porządku ekonomicznego i społecznego - ocenia prof. Borecki.
- Opisana sytuacja w sposób istotny podważa zaufanie do dotychczasowego wójta w przededniu zbliżających się wyborów samorządowych - zaznacza ekspert.
jaki był powód rezygnacji z dotychczasowych dzierżawców i zorganizowania przetargów w miejscowościach Nowe Polaszki, Garczyn i Tymawa;
według jakiej procedury są organizowane przetargi na dzierżawę nieruchomości;
w jaki sposób o ich wyniku informowani są oferenci;
jakie są przewidziane procedury odwoławcze;
w jaki konkretnie sposób ogłoszono przetargi w Garczynie, Nowych Polaszkach i Tymawie;
ile ofert wpłynęło;
które oferty zostały wybrane;
na jaką kwotę opiewały;
kim są nowi dzierżawcy i czy wywiązują się z zobowiązań, jakie wynikają ze złożonych przez nich ofert;
jaki był powód podniesienia czynszu dzierżawnego gruntu w Garczynie o prawie 400 procent.
Autorka/Autor: Tomasz Słomczyński
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Tomasz Słomczyński