Mam wrażenie, że cały czas lekceważono skargi Czechów w tej sprawie wypowiadane w stosunkach dwustronnych – mówił w "Faktach po Faktach" w piątek w TVN24 eurodeputowany i były premier Włodzimierz Cimoszewicz. Komentował decyzję Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej, który zobowiązał Polskę do zaprzestania wydobycia węgla w kopalni Turów.
Polska, na mocy decyzji TSUE, została zobowiązana do natychmiastowego wstrzymania wydobywania węgla brunatnego w kopalni Turów do czasu merytorycznego rozstrzygnięcia. - Żadna decyzja jakiejkolwiek instytucji europejskiej nie może narażać polskich obywateli na ryzyko, nie może narażać bezpieczeństwa polskich obywateli – mówił w odpowiedzi premier Mateusz Morawiecki.
"Decyzja TSUE podważa Europejski Zielony Ład. To zwykły szantaż. PGE Polska Grupa Energetyczna nie może zgodzić się na zamknięcie kopalni w Turowie. Oznaczałoby to automatyczne wyłączenie elektrowni, która dostarcza prąd do domów 3,7 mln Polaków" – zauważył prezes PGE Wojciech Dąbrowski, cytowany w komunikacie prasowym spółki.
"Polski rząd zaniedbał tę sprawę"
Decyzję unijnego Trybunału i słowa premiera komentował w piątek w "Faktach po Faktach" eurodeputowany i były premier Włodzimierz Cimoszewicz. - Jestem przekonany, że polski rząd zaniedbał tę sprawę. W ogóle nie musiało dojść do postępowania w Trybunale – ocenił.
- Mam wrażenie, że lekceważono cały czas skargi Czechów wypowiadane w stosunkach dwustronnych. Gdyby, uznając oczywistość tych negatywnych skutków eksploatacji kopalni węgla brunatnego ujawniających się po stronie czeskiej w postaci na przykład zanikającej wody, gdyby zaproponowano Czechom: dogadajmy się, my wam coś tam sfinansujemy, jakieś wodociągi, można było to rozwiązać wcześniej – mówił były premier.
Dodał, że wydaje mu się, iż "w odpowiedzi na pozew nie wykazano wystarczająco przekonująco tego, jakie będą konsekwencje natychmiastowego zamknięcia tej kopalni i w rezultacie tego elektrowni". - Jak wiadomo, nie ma apelacji, ale państwo może złożyć dodatkowe wyjaśnienia. Teoretycznie nie jest wykluczone, że Trybunał może zmienić zarządzenie tymczasowe wydane przez jedną osobą – wiceprezeskę tego Trybunału, a później będzie kilkanaście miesięcy (na dalsze rozpatrywanie sprawy – red.) – wyjaśniał Cimoszewicz.
- Jeśli to zarządzenie nie zostanie zmienione i jeżeli za miesiąc Polska się do niego nie zastosuje, to z ogromnym prawdopodobieństwem zaczniemy płacić dzienne wysokie kary przez kolejne pewnie jakieś 500 dni – ocenił gość TVN24. Dodał, że takie kary mogą wynosić "dziesiątki tysięcy albo więcej niż dziesiątki tysięcy euro dziennie".
Zdaniem Cimoszewicza "premier powinien zdawać sobie sprawę z tego, że tak na ostrzu stawiając tę kwestię dzisiaj, wysyła sygnał znowu do Brukseli". - Nie tylko interesy ludzi zaangażowanych w wydobycie węgla powinny być brane pod uwagę – powiedział.
Włodzimierz Cimoszewicz mówił także, że premier powinien przedstawić raport, jakie działania rząd prowadził w tej sprawie. - To byłoby trochę bardziej przekonujące niż tego typu pseudopatriotyczna retoryka, która służy tylko i wyłącznie wzniecaniu emocji i to emocji antyunijnych – dodał.
"Ci ludzie są już u władzy sześć lat, są pewnie sobą też trochę zmęczeni"
Były premier komentował również przegrane przez PiS głosowania w Sejmie. - Rządzenie nie sprowadza się wyłącznie do uchwalania prawa. To jest bardzo ważna funkcja, ale niejedyna. Poza tym można po prostu bardzo sprawnie zarządzać państwem, wszystko poprawiać w funkcjonowaniu służb publicznych – mówił.
- Widocznie doszło tam do rozmaitych różnic i poglądów, i interesów, i wymagają już nawet nie tyle interwencji (Mateusza) Morawieckiego, bo on sobie przecież nie poradzi na przykład z (Zbigniewem) Ziobrą, tylko interwencji (Jarosława) Kaczyńskiego – ocenił.
- To nie jest sytuacja zaskakująca. Ci ludzie są już u władzy sześć lat, są pewnie sobą też trochę zmęczeni, mają rozmaite swoje ambicje, które tłumili przez lata. W związku z tym ta formacja tak zwanej Zjednoczonej Prawicy będzie się rozszczelniała – stwierdził.
Cimoszewicz o głosowaniu w PE
Gość TVN24 komentował też głosowanie w Parlamencie Europejskim. PE przyjął rezolucję, w której domaga się dostępu do informacji na temat krajowych planów odbudowy. Według europosłów ma to zapewnić "demokratyczny nadzór" nad wydawaniem unijnych środków. Eurodeputowani PiS znaleźli się w grupie kilkudziesięciu osób, które opowiedziały się przeciw temu projektowi.
- Musi być jakaś przyczyna, jeżeli jednolicie cała grupa deputowanych reprezentujących pewną formację polityczną, w tym przypadku rządzącą w jednym kraju tak się zachowuje – mówił.
Przyznał, że "to prawda, że Parlament Europejski nie ma silnych uprawnień w tym zakresie, ale od Komisji Europejskiej może oczekiwać informacji". - Bez stanowiska Parlamentu Europejskiego nie byłoby Funduszu Odbudowy – zaznaczył. - W związku z tym, że współpraca Komisji z parlamentem w tej kadencji układa się bardzo przyzwoicie, parlament jest traktowany z szacunkiem, ja przewiduję, że te informacje będą parlamentowi przekazywane, a eurodeputowani będą mieli swoją wiedzę przywożoną z własnych krajów, wynikającą z obserwowania, jak ich rządy będą realizowały narodowe plany odbudowy finansowane z europejskiego funduszu – dodał.
Banaś "zaczął się zachowywać przyzwoicie"
Były premier ocenił też, że cała opozycja w Sejmie powinna była głosować za ratyfikacją i "nie prowadzić targów, dlatego że tu nie chodziło o sprawy krajowe". - Z góry było wiadomo, że jedyny realny instrument kontrolny będzie w rękach Komisji Europejskiej i trzeba pozostawać w kontakcie z KE i zwracać jej uwagę na rozmaite ewentualne zniekształcone informacje przekazywane przez rząd, chociaż komisja ma oczywiście swój aparat i swoich ekspertów, którzy obserwują wszystko bardzo uważnie – stwierdził. Dodał, że poza NIK, nie ma takiej instytucji, która mogłaby to kontrolować wewnętrznie.
Mówiąc o prezesie NIK Marianie Banasiu powiedział, że "kiedy on sam stał się celem ataku we własnym ugrupowaniu politycznym i zagroziła mu swoista polityczna czy cywilna śmierć, gdy odszedł z tego stanowiska (Banaś był szefem administracji skarbowej, potem ministrem finansów - red.), zaczął się zachowywać przyzwoicie". - To jest zaskakujące, paradoksalne nieco – mówił.
Zgodził się też ze słowami Banasia o tym, że Polska to państwo rządzone przez służby. Stwierdził, że "służby są rozbudowane niewiarygodnie, że nie znajdują się pod żadną odpowiedzialną kontrolą". - Służby dzisiaj w oparciu o obowiązujące prawo mogą nas inwigilować w sposób niemal nieograniczony – dodał.
"Skandaliczna deklaracja"
Komentował też słowa ministra edukacji i nauki Przemysława Czarnka, który powiedział we wtorek w Radiu Wrocław, że uczniowie będą słuchać na lekcjach historii "o wszystkich wydarzeniach, które mają niezwykłe znaczenie dla losów państwa polskiego". - Wejście Polski do Unii Europejskiej, traktat lizboński, funkcjonowanie Polski w ramach Unii Europejskiej, ewolucja Unii Europejskiej z tworu praworządnego na twór niepraworządny. Bo dzisiaj jest tworem niepraworządnym. Nie przestrzega własnych ram prawnych – dodał Czarnek.
Cimoszewicz ocenił, że to "skandaliczna deklaracja". Dodał, że rodzice "nie są bezbronni" i powinny zaprotestować, między innymi poprzez poparcie dla ugrupowań opozycji.
- Mam nadzieję, że nadejdzie kiedyś taki moment, gdy ta przytłaczająca ciągle większość polskiego społeczeństwa zadowolona z członkostwa w Unii Europejskiej zrozumie, że rządzą nami ludzie, którzy wcale nie są z tego zadowoleni i którzy traktują Unię Europejską jako instytucję wrogą – dodał były premier.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24