35-letni funkcjonariusz Służby Więziennej pod koniec kwietnia wtargnął do gabinetu ortopedy w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie. Napastnik, były pacjent lekarza, zadał od kilkunastu do kilkudziesięciu ciosów nożem ofierze, w wyniku czego ortopeda zmarł.
Reporter magazynu "Czarno na białym" Kacper Sulowski odtworzył przebieg kariery Jarosława W. Jak ustalił, mężczyzna dopuszczał się w przeszłości zachowań dyskwalifikujących go z pracy z bronią i środkami przymusu bezpośredniego. Nie tylko w Służbie Więziennej.
OGLĄDAJ W TVN24+: "Czarno na białym". Bo były wakaty
Usunięty z armii
"Ten facet był wcześniej w armii. Po paru latach wyleciał, bo nie przyszedł na badania lekarskie" - taką wiadomość reporter "Czarno na białym" otrzymał od informatora z Wojska Polskiego.
Reporter zapytał Ministerstwo Obrony Narodowej o służbę wojskową W., ale rzecznik prasowy MON z uwagi na prowadzone śledztwo w sprawie zabójstwa lekarza nie odpowiedział na pytania.
W dwóch źródłach - w wojsku i Służbie Więziennej - Kacper Sulowski potwierdził, że Jarosław W. był żołnierzem. W latach 2015-2019 służył między innymi jako kierowca w jednostce wojskowej w Krakowie. Jak twierdzi informator reportera "Czarno na białym", w 2019 roku przełożeni Jarosława W. nabrali wątpliwości co do jego kondycji psychicznej. "Dowódca skierował go na komisję lekarską, bo widział, że coś z nim nie tak. Ale ten na nią nie poszedł" - przekazał informator. Z tego powodu W. został zwolniony ze służby wojskowej.
Kacper Sulowski potwierdził w dwóch źródłach, że ta informacja została wpisana do jego świadectwa pracy.
Dziewięć miesięcy później, w lipcu 2020 roku wydalony z wojska Jarosław W. wziął udział w rekrutacji do Służby Więziennej.
- Kandydat musi złożyć całą serię dokumentów, oczywiście poświadczających ukończenie szkół, kompetencje, uprawnienia, jeżeli jakieś są wymagane na niektóre stanowiska - powiedział w rozmowie z dziennikarzem "Czarno na białym" Cezary Mecwaldowski, komendant Centralnego Ośrodka Szkolenia Służby Więziennej w Kulach. Dodał, że musi również złożyć świadectwo pracy.
"Powinna zapalić się czerwona lampka"
Pierwszym etapem kwalifikacji do Służby Więziennej jest rozmowa z komisją rekrutacyjną, która ma dostęp do dokumentów kandydata, w tym do świadectwa pracy. Zdaniem rozmówców reportera "Czarno na białym" komisja rekrutacyjna musiała wiedzieć, że kandydat na strażnika więziennego został wcześniej wydalony z wojska, bo nie stawił się na obowiązkowe badania lekarskie. -Powinna zainteresować się tą kwestią, dlaczego nie stawił się i co było powodem skierowania na tę komisję - oceniła Magdalena Chojnacka, psycholożka, była funkcjonariuszka Służby Więziennej.
- Jeżeli on wychodzi z wojska zwolniony i istnieje podejrzenie wykazanej w wojsku niestabilności emocjonalnej, to powinna zapalić się czerwona lampka - skomenował były dyrektor generalny Służby Więziennej, kryminolog Paweł Moczydłowski.
Mimo tego zapisu w świadectwie pracy z wojska Jarosław W. przeszedł do kolejnego etapu rekrutacji, jakim jest rozmowa z psychologiem. - Psycholog podczas tych badań kwalifikacyjnych do służby traktuje tego kandydata jako osobę zdrową. Nie bada się go pod kątem zaburzeń. Psycholog bada ogólnie cechy charakteru, zakres inteligencji tego kandydata - mówił Mecwaldowski.
Chojnacka powiedziała, że osoba zaburzona może przejść przez ten etap rekrutacji. - Te choroby mają taki przebieg, że jest okres remisji, względnie zdrowego funkcjonowania - dodała.
Jarosław W. zdał test psychologiczny i przeszedł rozmowę. Jej efektem jest krótka charakterystyka psychologiczna wystawiona po spotkaniu kwalifikacyjnym. Psycholożka, która wydała opinię, jest już na emeryturze. Reporterowi "Czarno na białym" nie udało się z nią skontaktować.
Dwa incydenty
W. przeszedł jeszcze test sprawnościowy i dostał etat w dziale ochrony w Zakładzie Karnym we Wronkach.
Reporter "Czarno na białym" dotarł do dokumentów z teczki kadrowej Jarosława W., między innymi do notatki o dwóch incydentach z jego udziałem, do których doszło na kursie przygotowawczym do służby w Kikitach koło Olsztyna.
Jarosław W. spędził trzy tygodnie we wrześniu 2020 r. w ośrodku szkolenia Służby Więziennej.
Do pierwszego incydentu doszło w ośrodku pod koniec kursu. "Podczas kursu przygotowawczego funkcjonariusz w trakcie zajęć strzeleckich celował bronią w kierunku słuchaczy szkolenia" - wynika z dokumentów wewnętrznych SW.
Cezary Mecwaldowski, komendant Centralnego Ośrodka Szkolenia Służby Więziennej w Kulach, podkreślił w rozmowie z reporterem TVN24, że ta sytuacja "nie mieści się w żadnych kategoriach etyki zawodowej funkcjonariuszy i takich koleżeńskich zachowań, które obowiązują u nas w służbie".
Magdalena Chojnacka, psycholożka, była funkcjonariuszka Służby Więziennej, oceniła, iż ta sytuacja "ewidentnie wskazuje, że ten funkcjonariusz stwarza problem, stwarza zagrożenie".
Mimo takiego zachowania Jarosław W. ukończył kurs.
Jeszcze przed powrotem do jednostki z ośrodka doszło do kolejnego wydarzenia z jego udziałem, o którym koledzy W. informowali przełożonych. "Podczas podróży służbowej z ośrodka Jarosław W. dusił funkcjonariusza towarzyszącego mu w pojeździe" - wskazano w dokumentach wewnętrznych Służby Więziennej. Z dokumentów wynika, że zachowanie W. było na tyle niebezpieczne, iż koledzy wyprosili go z samochodu już w pierwszej godzinie podróży.
Opinia psychologa
Po powrocie z kursu ówczesny dyrektor Zakładu Karnego we Wronkach skierował Jarosława W. do psychologa. Po konsultacji psycholożka napisała na jego temat opinię.
"W trakcie rozmowy nie utrzymywał kontaktu wzrokowego. Nie można było uzyskać od niego pełnej odpowiedzi na żadne pytanie. Zaprzeczał wszystkiemu"Fragment opinii psycholożki
Psycholożka napisała także tak:
"Twierdzi, że nic takiego nie miało miejsca. Stwierdził, że jeśli celowałby z pistoletu do kolegów, to czemu nie wezwano policji, a w Olsztynie wysiadł, bo chciał pojechać do kuzyna"Fragment opinii psycholożki
Opinia została zakończona stwierdzeniem:
"Według mojej oceny, przydatność funkcjonariusza do służby jest wysoce wątpliwa"Fragment opinii psycholożki
Były dyrektor generalny Służby Więziennej, kryminolog Paweł Moczydłowski ocenił w rozmowie z reporterem "Czarno na białym", że "wysoce wątpliwa kondycja to jest dyskwalifikacja". Na pytanie, co zrobiłby, gdyby otrzymał taką opinię, odpowiedział: - Wywalam natychmiast go z pracy po tej opinii.
Z dokumentów wynika, że Jarosław W. nie tylko nie został zwolniony, dyrektor nawet nie odebrał mu broni ani chociażby nie skierował na dodatkowe badania.
Artur Koczerba, który kierował wtedy zakładem we Wronkach, jest dziś na emeryturze. Twierdzi, że nie pamięta tej sytuacji.
Odpowiedzią na pytanie, dlaczego W. mimo takich incydentów wciąż służył z bronią, mogą być dane o liczbie wakatów w jednostce, w której pełnił służbę. W 2020 roku, kiedy W. wstępował do służby, na 290 etatów w dziale ochrony w Zakładzie Karnym we Wronkach było 69 wakatów. Oprócz tego 14 osób przebywało na L4.
Operacja ręki w Krakowie
Po dwóch latach służby we Wronkach, w 2022 roku, Jarosław W. napisał prośbę o przeniesienie do aresztu śledczego w Katowicach z powodów rodzinnych. Na przeniesienie wyrazili zgodę dyrektorzy oby zakładów i ówczesny dyrektor generalny Służby Więziennej Jacek Kitliński. Do Katowic nie dotarła dokumentacja medyczna Jarosława W., co potwierdziła reporterowi "Czarno na białym" rzeczniczka prasowa dyrektora generalnego Służby Więziennej ppłk Arleta Pęconek. Przekazała, że "to jest przedmiotem badań zespołu oraz prokuratury".
Reporter "Czarno na białym" próbował ustalić, czy w areszcie w Katowicach wiedziano o agresywnych zachowaniach funkcjonariusza we Wronkach, ale dyrektor nie chciał z nim rozmawiać z uwagi na toczące się śledztwo. W jednostce nie ma też dokumentów kadrowych Jarosława W., bo zabezpieczyła je prokuratura.
Wiadomo jednak, że niepokojące sygnały o zachowaniach Jarosława W. docierały do dyrektora aresztu w Katowicach i to w ostatnich miesiącach.
- Od kiedy pamiętam, W. był trochę dziwny, introwertyczny, ale nie wydawał się groźny. Niedawno te dziwne zachowania nasiliły się. Nie odzywał się do nikogo, patrzył w okno, nie było z nim kontaktu - powiedział dziennikarzowi anonimowy funkcjonariusz.
Dodał, że działo się tak "od paru miesięcy, jak wrócił z L4 po operacji ręki". - Twierdził nawet, że lekarz podczas zabiegu zakaził go wirusem czy inną chorobą - mówił.
Operację przeprowadził ortopeda, późniejsza ofiara W.
Dyrektor jednostki więziennej po ostatnich sygnałach o nietypowym zachowaniu W. skierował go na komisję lekarską. W. miał się na niej stawić po urlopie zdrowotnym. W jego trakcie doszło jednak do morderstwa.
Za zabójstwo Jarosławowi W. grozi od 10 lat więzienia do dożywocia. Mężczyzna jest pod opieką psychiatrów, którzy mają orzec, czy w trakcie popełnienia zbrodni był poczytalny.
Autorka/Autor: Kacper Sulowski
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24