- Wydaje mi się, że ewentualny zysk wizerunkowo-propagandowy osiągnięty będzie za wysoką cenę - powiedział w "Faktach po Faktach" Włodzimierz Cimoszewicz, odnosząc się do poniedziałkowej wizyty polskich ministrów w Londynie. Były premier ocenił, że Polska wysyła do Wielkiej Brytanii sygnał jak "do państwa upadłego": nie radzicie sobie, przyjeżdżamy zobaczyć, co u was szwankuje.
W poniedziałek do Londynu polecieli szef MSZ Witold Waszczykowski, szef MSW Mariusz Błaszczak, jego zastępca Jakub Skiba i komendant główny policji Jarosław Szymczyk. Decyzję o wyjeździe podjęto po tym, jak dwóch Polaków zostało zaatakowanych w niedzielę nad ranem w Harlow na wschodzie Anglii. Kilka dni wcześniej na skutek podobnej napaści zginął inny polski obywatel.
"Sygnał do państwa upadłego"
Według Włodzimierza Cimoszewicza decyzja o wyjeździe ministrów do Wielkiej Brytanii była podjęta bardzo pochopnie i nie do końca przemyślana. - Doszukując się pozytywów, wskazałbym na to, że tego typu sygnał wysłany do naszych rodaków mieszkających w Wielkiej Brytanii może ich trochę podnieść na duchu - stwierdził. Jak powiedział, w związku z kampanią referendalną za Brexitem, atmosfera na Wyspach pogorszyła się. - Jednocześnie chyba nie zdążono przemyśleć wszystkich konsekwencji, możliwych uwikłań - powiedział Cimoszewicz. Według niego tego typu sygnał "jest w gruncie rzeczy obraźliwy". - To jest taki sygnał do państwa upadłego, państwa zdezorganizowanego: nie radzicie sobie, przyjeżdżamy zobaczyć co u was szwankuje - ocenił. - Brytyjczycy muszą sobie teraz posypywać głowy popiołem i zaprotestują, będą robili dobrą minę do tej sytuacji, ale to jest jednak wobec nich bardzo niegrzeczne - stwierdził były premier. - Wydaje mi się, że ewentualny zysk wizerunkowo-propagandowy chyba osiągnięty będzie za wysoką cenę - dodał.
"Taka Polska nikomu w takim węższym gronie nie jest potrzebna"
W poniedziałek włoski minister spraw zagranicznych Paolo Gentiloni zadeklarował, że Włochy będą zabiegać o to, aby w Unii Europejskiej powstał "węższy krąg" krajów podzielających kilka aspektów wspólnej polityki. Jego zdaniem w grupie tej mogłoby się znaleźć od 7 do 12 państw.
- W chwili obecnej - kiedy Europa ma wiele kłopotów i jednocześnie występują w uproszczeniu co najmniej dwie całkowicie rozbieżne recepty, jak sobie z tym radzić: jedni uważają, że trzema iść dalej, wzmacniać Unię Europejską, pogłębiać integrację, inni mówią, że trzeba powrócić do idei Europy ojczyzn - wręcz nieuchronne się staje, że ci, którzy chcą silniejszej Europy, silniejszej integracji, nie będą powstrzymani. Mają do tego podstawy prawne. Jedyne, co ich mogłoby powstrzymywać, to względy polityczne - ocenił były premier. Na pytanie, czy Polska się znajdzie w tym "węższym kręgu", Cimoszewicz odpowiedział, że wedle kryteriów zasygnalizowanych na wstępnie przez włoskiego ministra tak się nie stanie. Miałyby się tam bowiem znaleźć kraje, które gotowe są m.in. na wzmocnienie wspólnej polityki bezpieczeństwa i obrony. - Ja nie wiem, czy Polska jest na to zdecydowana, kiedy minister obrony (Antoni Macierewicz) mówi, że nic nie zastąpi siły własnego narodu - zaznaczył gość TVN24.
Według Cimoszewicza "wszystkie te kłopoty, wobec których stoi Europa, stwarzają fenomenalną okazję do tego, żeby odegrać silną, pozytywną rolę, która by wywindowała nasz kraj do czołówki europejskiej". Jak ocenił, w momencie, kiedy kraje takie jak Hiszpania czy Francja zmagają się z problemami, można byłoby niezwykle wzmocnić pozycję naszego kraju, jednak w sytuacji, kiedy Polska prezentuje się jako kraj eurosceptyczny, to "taka polska nikomu w takim węższym gronie nie jest potrzebna".
Afera reprywatyzacyjna. "Tłumaczenia prezydent niewiarygodne"
Były premier skomentował również warszawską aferę reprywatyzacyjną. Stwierdził, że "pewne fakty wyglądają niedobrze".
- Nie wierzę w żadne badania, kontrole robione przez jakiekolwiek gremia polityczne, czy to na szczeblu samorządowym, czy na szczeblu parlamentarnym. To wszystko będą prawdy partyjne, a nie prawdy obiektywne - przekonywał Cimoszewicz. Jak dodał, nie można mieć również wielkiego zaufania do prokuratury, która zajmie się sprawą. - Taka jest cena upartyjnienia prokuratury. Ta instytucja traci wiarygodność - ocenił. Według niego "tłumaczenia pani prezydent Warszawy (Hanny Gronkiewicz-Waltz) nie brzmią zbyt wiarygodnie". - Prezydent mógłby być niezorientowany do końca przez pierwsze pół roku po objęciu takiego urzędu, ale ona była jak rozumiem osiem lat czy więcej - powiedział. Jak stwierdził, gdyby nie okoliczności polityczne, to Hanna Gronkiewicz-Waltz powinna podać się do dymisji, "ale wiemy wszyscy, co by to oznaczało w obecnej sytuacji politycznej w kraju i w stolicy". - To by prowadziło do przyspieszonych wyborów - zaznaczył Cimoszewicz.
- Z politycznego punktu widzenia to nie jest dobre rozwiązanie, ale z punktu widzenia pewnych zasad, reguł gry, byłoby to prawidłowe - wskazał.
Autor: jaz//rzw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: tvn24