Rządzący pozostają obecnie poza jakąkolwiek odpowiedzialnością, stworzono bowiem układ zamknięty, umożliwiający bezkarność władzy. Państwo, w którym ci, co przy władzy, mają więcej praw od obywateli, przestaje być państwem demokratycznym. Analiza mec. Sylwii Gregorczyk-Abram z inicjatywy Wolne Sądy.
Powołanie nowego rządu nastąpiło krótko po głoszeniu wyroku Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego w Warszawie, który unieważnił decyzję premiera Mateusza Morawieckiego o zleceniu Poczcie Polskiej przygotowania i przeprowadzenia wyborów prezydenckich w trybie korespondencyjnym. WSA stwierdził, że decyzja szefa rządu rażąco naruszała prawo i nie miała podstawy prawnej. Z uzasadnienia WSA, które dosłownie miażdży postępowanie premiera, wynika, że naruszył on konstytucję, Kodeks wyborczy, Kodeks postępowania administracyjnego oraz uchwaloną przez PiS ustawę antycovidową z marca 2020 roku.
Premier nie jest jedyną osobą zaangażowaną w organizację wyborów w maju 2020 roku. Są jeszcze inne kluczowe postacie. To minister aktywów państwowych Jacek Sasin, odpowiedzialny za sterowanie Pocztą Polską, oraz minister spraw wewnętrznych i administracji Mariusz Kamiński, który nadzorował druk kart do głosowania w Polskiej Wytwórni Papierów Wartościowych. Według mediów, tylko na przygotowanie pakietów wyborczych, których nigdy nie użyto, Poczta Polska wydała ok. 70 mln zł.
Nadużycie władzy czy "bezkarność plus"?
W demokratycznym państwie prawa, po tego rodzaju rozstrzygnięciu sądu, prokuratura wszczęłaby śledztwo z urzędu, a premier i inni zaangażowani w ten proces usłyszeliby co najmniej zarzuty karne przekroczenia uprawnień. Funkcjonariusze publiczni, a zatem m.in. przedstawiciele władz państwowych i samorządowych, mają obowiązek rzetelnego wykonywania swoich obowiązków służbowych. Swoimi działaniami nie mogą narażać na szkodę interesów państwa i określonych osób. Jeżeli nie wywiążą się z tego obowiązku, to mogą zostać pociągnięci do odpowiedzialności karnej. Zgodnie z art. 231 par. 1 Kodeksu karnego funkcjonariusz publiczny, który przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, popełnia przestępstwo. Grożą za nie nawet trzy lata pozbawienia wolności.
§ 1. Funkcjonariusz publiczny, który, przekraczając swoje uprawnienia lub nie dopełniając obowiązków, działa na szkodę interesu publicznego lub prywatnego, podlega karze pozbawienia wolności do lat 3.art. 231 Kodeksu karnego
Tymczasem dokładnie dzień po ogłoszeniu wyroku przez Wojewódzki Sąd Administracyjny, na Sejmie staje ustawa, nazwana przez media ustawą "bezkarność plus", która stanowi, że nie popełnia przestępstwa ten, kto działając w celu przeciwdziałania COVID-19, naruszył obowiązki służbowe lub obowiązujące przepisy, jeżeli działa w interesie społecznym i bez naruszenia tych obowiązków lub przepisów podjęte działanie nie byłoby możliwe lub byłoby istotnie utrudnione. To przepis na bezkarność z działaniem wstecz. Projekt co prawda z powodu zgrzytów koalicyjnych został na razie zdjęty z porządku obrad, politycy koalicji nie wykluczają jednak, że niebawem pod nie wróci.
Czy ktoś ma jeszcze nadzieję, że politycy będą rozliczani za swoje decyzje? I czy istnieją jeszcze skuteczne mechanizmy, aby rządzący zostali pociągnięci do odpowiedzialności? A może stworzono już drugi, antydemokratyczny i nieformalny system funkcjonowania państwa?
Mamy do czynienia z lustrzanym odbiciem państwa demokratycznego i praworządnego. To, co było wyjątkiem, staje się zasadą, to, co było patologią, staje się normalnością. To, co było aberracją w funkcjonowaniu państwa, teraz jest codziennością.Sylwia Gregorczyk-Abram
Prokuratura pod butem
Politycy, w zależności od pełnionej przez siebie funkcji, mogą ponosić odpowiedzialność karną, konstytucyjną albo polityczną. Posłom i senatorom przysługuje immunitet, co oznacza, że nie mogą być zatrzymani lub aresztowani bez zgody Sejmu czy Senatu, z wyjątkiem ujęcia na gorącym uczynku, i jeżeli zatrzymanie jest niezbędne do zapewnienia prawidłowego toku postępowania. Immunitety i nietykalność to podstawowe uprawnienia, które gwarantują parlamentarzystom nieskrępowane wypełnianie funkcji przedstawicielskich, a parlamentowi zapewniają funkcjonowanie niezależne od innych władz. Wydaje się, że z uwagi na szczególne znaczenie funkcji parlamentarzysty jako przedstawiciela narodu przyznanie mu dodatkowych, niemających zastosowania do innych obywateli uprawnień ma swoje uzasadnienie. Postępowanie parlamentarne nie powinno być bowiem zakłócane przez podmiot zewnętrzny bez ważnej przyczyny. I na tym powinny kończyć się przywileje rządzących związane z ponoszeniem odpowiedzialności za swoje działania i zaniechania.
Tymczasem ostatnie lata pokazują, że aparat funkcjonowania państwa został przesterowany tak, aby polityków wzmocnić, a pozycję obywatela osłabić. Prawo i instytucje dostosowuje się do potrzeb partyjnych bez rzetelnych konsultacji i budowania poczucia dialogu z obywatelami. Trybunał Konstytucyjny, który powinien być gwarantem praw obywatelskich służy realizacji celów politycznych, upolitycznienie prokuratury, destrukcja wymiaru sprawiedliwości, przejęcie służby cywilnej i mediów publicznych powodują, że proces zawłaszczania państwa postępuje i powoduje jego destrukcję, a potrzeby obywateli zostają na szarym końcu.
Zacznijmy od działania prokuratury, która przecież powinna być naturalnym sojusznikiem obywatela w walce z bezprawiem. Stała się ona narzędziem politycznym w rękach Ministra Sprawiedliwości, będącego jednocześnie Prokuratorem Generalnym, mającym realizować w znacznej mierze interesy partii rządzących oraz jego osobiste cele poprzez instrumentalne wpływanie na bieg postępowań. To powoduje, że postępowania, których stroną są przeciwnicy polityczni, są nadmiernie eksponowane, przy jednoczesnym zaniechaniu ścigania osób pełniących funkcje w strukturach rządowych oraz w spółkach Skarbu Państwa, które dopuszczają się naruszeń prawa. Można tu posłużyć się choćby przykładem umorzonego ostatecznie śledztwa w sprawie zaniechania publikacji wyroków Trybunału Konstytucyjnego w Dzienniku Ustaw czy sprawą obywatela austriackiego, który domagał się zainicjowania postępowania w związku z nieotrzymaniem zapłaty za prace przy projekcie budowy dwóch wieżowców przez związaną z PiS spółkę Srebrna. Prokurator odmówił wszczęcia śledztwa, do przesłuchania prezesa Jarosława Kaczyńskiego nigdy nie doszło, a jedyną osobą, która spędziła dziesiątki godzin na odpowiadaniu na pytania prokuratury, był pokrzywdzony w tej sprawie austriacki biznesmen.
Z ustaleń Stowarzyszenia Prokuratorów Lex Super Omnia (raport "Prokuratura w pandemii czy pandemia w prokuraturze") wynika, że głównym celem reformy w prokuraturze była wymiana kadrowa prokuratorów, a nie usprawnienie jej funkcjonowania, poprawa merytorycznej pracy czy szybkości prowadzonych postępowań przygotowawczych. Dowodem są statystyki. Widoczne to jest przede wszystkim w zwiększającej się liczbie postępowań długo trwających. W ostatnich czterech latach w porównaniu do roku 2014 liczba spraw trwających powyżej sześciu miesięcy wzrosła o około 270 procent, w przypadku spraw starszych nawet o 390 procent. Oznacza to naruszenie prawa obywatela do rozpatrzenia sprawy bez nieuzasadnionej zwłoki, wynikającego z art. 45 ust. 1 Konstytucji oraz prawa do rozpatrzenia sprawy w rozsądnym terminie, o którym mowa w art. 6 ust. 1 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka i Podstawowych Wolności. W szczególności jest to widoczne w prokuraturach rejonowych, w których prowadzi się prawie 99 procent spraw.
Zgodnie z raportem Lex Super Omnia, widoczny jest również sukcesywny spadek liczby postępowań sądowych, w których udział bierze prokurator. W 2019 roku statystycznie w skali kraju prokurator jako oskarżyciel publiczny wziął udział w osądzeniu 27,9 procent spraw. Oznacza to, że pokrzywdzeni przestępstwem albo zapłacą za profesjonalnego pełnomocnika, albo zostają sami, nie ma bowiem na sali prokuratora, który wspierałby czynnie akt oskarżenia, przesłuchiwał oskarżonego czy świadków. W efekcie nie realizuje on swojej zasadniczej roli, jaką jest udział w wymiarze sprawiedliwości w charakterze oskarżyciela publicznego. Został sprowadzony do roli śledczego.
Zastraszeni sędziowie
Zwróćmy się w takim razie w kierunku sądów. Czy tam możemy upatrywać szansy na rozliczenie polityków za ich bezprawne działania? Wszak to one mogą odpowiedzieć siłą prawa na siłę bezprawia. Od pięciu lat sędziowie są jednak przedmiotem nieustannych ataków i szykan oraz zmian legislacyjnych sprzecznych z prawem polskim i europejskim, a wykonując swoje konstytucyjne i traktatowe obowiązki, są obiektem licznych postępowań dyscyplinarnych i kampanii nienawiści z udziałem mediów publicznych. Zostali pozbawieni systemowej ochrony ich niezawisłości. Ci, którzy nie akceptują bezprawia polityków, ponoszą ogromne konsekwencje. Tak jest w przypadku sędziego Igora Tulei, któremu prokuratura próbuje uchylić immunitet (rozprawa została odroczona, kolejna odbędzie się 22 października).
Chodzi o sprawę z 2017 roku, kiedy sędzia Tuleya uchylił decyzję prokuratury o umorzeniu śledztwa w sprawie głosowania w Sali Kolumnowej Sejmu. Prokuratura zarzuca mu przekroczenie uprawnień z powodu dopuszczenia mediów do udziału w posiedzeniu. Wniosek o uchylenie immunitetu został złożony także w sprawie sędzi Beaty Morawiec. To ona wygrała w sądzie (wyrok nie jest prawomocny) z ministrem Zbigniewem Ziobrą sprawę o naruszenie dóbr osobistych. Teraz Prokuratura Krajowa chce zarzucić Beacie Morawiec przyjęcie łapówki w postaci telefonu komórkowego oraz wzięcie wynagrodzenia za analizę, której według prokuratury realnie nie przygotowała. Tak więc to, czy sądy staną po stronie obywatela, kiedy przyjdzie mu zderzyć się z aparatem państwa, zależy wyłącznie od odwagi i heroizmu sędziów. I nadziei, że takich sędziów nie zabraknie. Jednak choć wierzę w odwagę polskich sędziów, uważam, że rządy prawa i demokracja nie mogą się wyłącznie opierać na heroizmie jednostek.
To może Trybunał Stanu?
Trybunał Stanu jest przecież używany w sporach politycznych jako miecz wiszący nad głowami rządzących. Dla porządku wyjaśnijmy, że odpowiedzialność przed Trybunałem Stanu mogą ponosić jedynie osoby wskazane w konstytucji. Dotyczy to prezydenta Rzeczypospolitej, a także prezesa oraz członków Rady Ministrów, prezesa Narodowego Banku Polskiego, prezesa Najwyższej Izby Kontroli, członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, osób, którym premier powierzył kierowanie ministerstwem oraz Naczelnego Dowódcy Sił Zbrojnych.
Skład Trybunału Stanu określa art. 199 Konstytucji: to przewodniczący, którym jest z urzędu Pierwszy Prezes Sądu Najwyższego, dwóch jego zastępców i 16 członków wybieranych przez Sejm spoza grona posłów i senatorów na czas kadencji Sejmu.
Pociągnięcie do odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu: - Prezydenta RP - wymaga uchwały Zgromadzenia Narodowego podjętej większością co najmniej 2/3 ustawowej liczby członków tego Zgromadzenia (374 głosy) - członka Rady Ministrów – uchwały Sejmu podjętej większością co najmniej 3/5 ustawowej liczby posłów (276 głosów), pozostałych osób – uchwały Sejmu podjętej bezwzględną większością głosów, w obecności co najmniej połowy ustawowej liczby posłów. Postępowanie przed Trybunałem Stanu toczy się w dwóch instancjach. W pierwszej – Trybunał orzeka w składzie pięcioosobowym, w drugiej – w składzie siedmioosobowym.
Ponadto odpowiedzialność przed Trybunałem Stanu ponoszą posłowie i senatorowie, jeśli naruszą zakaz, w myśl którego nie mogą oni prowadzić działalności gospodarczej z osiąganiem korzyści z majątku Skarbu Państwa lub samorządu terytorialnego ani nabywać tego majątku. Do poniesienia odpowiedzialności przed Trybunałem Stanu kwalifikuje popełnienie deliktu konstytucyjnego, a więc czynu, który – nie stanowiąc przestępstwa – polega na naruszeniu Konstytucji lub ustawy, a jego popełnienie jest związane z wykonywaniem urzędu w ten sposób, że czyn zostaje popełniony przez sprawcę w związku z zajmowanym stanowiskiem lub w zakresie urzędowania.
W przypadku Prezydenta RP odpowiedzialność dotyczy nie tylko deliktów konstytucyjnych, ale także przestępstw popełnionych w okresie sprawowania urzędu; za popełnienie przestępstwa może on być pociągnięty do odpowiedzialności wyłącznie przed Trybunałem Stanu. Członkowie Rady Ministrów odpowiadają przed Trybunałem Stanu za delikty konstytucyjne oraz popełnienie przestępstwa w związku z zajmowanym stanowiskiem.
Trybunał Stanu może wymierzyć karę utraty biernego i czynnego prawa wyborczego, zakazać zajmowania stanowisk lub pełnienia funkcji związanych ze szczególną odpowiedzialnością w organach państwowych i w organizacjach społecznych, może orzec także utratę wszystkich lub niektórych orderów, odznaczeń i tytułów honorowych. Za naruszenie – dotyczących członków parlamentu – zakazów prowadzenia działalności gospodarczej Trybunał Stanu może orzec pozbawienie mandatu. Jeżeli czyn wypełnia znamiona przestępstwa, Trybunał wymierza kary przewidziane w ustawach karnych.
Trybunał Stanu, który nieuchronnie ma rozliczyć władze za łamanie konstytucji, w praktyce znany jest z wątpliwej skuteczności. Jest od dawna przedmiotem krytyki kwestionującej brak aktywności tej instytucji publicznej. Egzekwowanie odpowiedzialności konstytucyjnej w Polsce zależy wyłącznie od polityków, którzy nie korzystają z instrumentów pozostających do ich dyspozycji. Mamy na wyciągnięcie ręki i odpowiednie przepisy, i dobre pomysły na rozwiązania prawne, ale polityków to uwiera, jest dla nich niewygodne. Nieraz pokazali już, że nie życzą sobie tego rodzaju odpowiedzialności. Miało to miejsce chociażby podczas głosowania nad postawieniem przed Trybunałem Stanu Zbigniewa Ziobry w 2015 roku. Zarzucano mu wówczas naruszenie konstytucji, ustawy o Radzie Ministrów oraz ustawy o działach administracji rządowej. W uzasadnieniach wniosków Platforma Obywatelska powoływała się m.in. na materiały dowodowe dwóch komisji śledczych: ds. śmierci Barbary Blidy oraz ds. nacisków. Za postawieniem Zbigniewa Ziobry przed Trybunałem Stanu zagłosowało 271 posłów, przeciw - 152, a dwóch się wstrzymało. Zabrakło pięciu głosów. W głosowaniu nie uczestniczyło 16 posłów koalicji, w tym dziewięciu członków Platformy Obywatelskiej.
Wszystko to sprawia, że Trybunał Stanu jest w Polsce instytucją fasadową, a rozliczenie władzy z przestępstw przeciwko konstytucji jest iluzoryczne. A więc ponownie polityka stoi ponad prawem.
Odpowiedzialność polityczna? Ta powstaje, gdy działania rządu czy działania członka gabinetu pozostają w sprzeczności z postulatami, propozycjami, oczekiwaniami czy ocenami członków parlamentu. Krytyczna ocena funkcjonowania rządu, osób wchodzących w jego skład, prowadzić może do uruchomienia procedur zmierzających do doprowadzenia do upadku całej Rady Ministrów lub odwołania niektórych jej członków. Artykuł 159 ust. 2 Konstytucji RP stanowi, że do podjęcia uchwały wymagana jest większość ustawowej liczby posłów, czyli za wnioskiem musi opowiedzieć się co najmniej 231 posłów. Arytmetyka rozkładu głosów w parlamencie nie zostawia tu złudzeń. Obecnie nie jest to możliwe, choć ostatnie zawirowania po prawej stronie sceny politycznej świadczą o tym, że w każdej chwili sytuacja może ulec zmianie.
Obywatel zostaje sam
W każdym państwie, nawet bardzo demokratycznym, zdarzają się ekscesy bezprawnego nadużycia władzy. Nie ma na świecie państw idealnych, w których nie dochodzi do tarć pomiędzy trzema podstawowymi władzami, większość zawsze szanuje opinię mniejszości, a sądy wydają wyłącznie sprawiedliwe wyroki i nie dochodzi do łamania praw człowieka. Nie ma państw, w których żyją wyłącznie szczęśliwi obywatele, zadowoleni z politycznego i systemowego otoczenia. Jednak to, z czym mamy do czynienia w Polsce, to budowanie państwa bezprawia. W demokratycznym państwie obywatel może się odwołać do niezależnych instytucji - sądów, Trybunału Konstytucyjnego, komisji wyborczej, publicznych mediów, prokuratury. Ale te "bezpieczniki" zostały wykręcone. Wyobraźmy sobie moment kryzysu: mamy sądownictwo pod kontrolą władzy, przejęty Trybunał Konstytucyjny i media publiczne. Prokuratura działa na polityczne zamówienie. W efekcie obywatel nie ma żadnego punktu zaczepienia.
Mam wrażenie jednak, że to bezprawie nas coraz mniej uwiera, co raz mniej nam przeszkadza i szokuje. Skala naruszeń prawa przez rządzących jest już tak duża, że część z nas przestaje je widzieć, wtopiły się w codzienny krajobraz. Coraz mniej dziwi nas, że prezes partii politycznej chce wyrzucenia z zawodu sędziego, który orzekł w niekorzystny sposób dla dziennikarza prawicy, że Ministerstwo Zdrowia nie potrafi uzasadnić zakupu respiratorów za 200 mln złotych, że prezydent i inni politycy odzierają z godności społeczność LGBT. A brak reakcji na bezprawie jest niczym innym, jak wyrażeniem na nie zgody. Pozbawieni konstytucyjnych mechanizmów ochrony musimy w sobie pielęgnować refleksję nad światem, niezgodę na zło, krytyczne myślenie, empatię wobec słabszych, dyscyplinować się w patrzeniu władzy na ręce. Tak robią ludzie prawdziwie wolni, a bez wolnych ludzi nie da się odbudować państwa prawa.