- Entschuldigung, gehen Sie oft mit ganzen Familie fur eine Parade? Haben Sie ein Pikelhaub zu Hause? – zwykł czasem pytać po spożyciu jeden z moich przyjaciół, kultywując w narodzie stereotyp Niemca. Pytanie nigdy nie trafiło na właściwego rozmówcę… i bardzo dobrze, bo po pierwsze wyszłoby na jaw, że mój znajomy ni w ząb nie umie po niemiecku i tylko ze słownika nauczył się tych dwóch zdań, a po drugie dyskusja mogłaby nam wyjść cokolwiek niepolityczna. Bez dwóch zdań.
Przypomniało mi się to, gdy dziś rzeczywiście szedłem z rodziną (znaczy – żoną i jej krewnym) na paradę. Prawdziwą, taką ku uciesze ludności. I cieszyłem się jak dziecko. To nic, że samochód zostawiłem przy Placu Trzech Krzyży, a potem udałem się chyba trzy- czy czterokilometrowym marszobiegiem okrężną drogą na Belwederską róg Sulkiewicza (kto nie z Warszawy, niech spojrzy sobie w Zumi). To nic, że ciągnąłem za sobą odwody w postaci coraz bardziej narzekającej na upał i brak wody żony. To nic, że w to samo miejsce ciągnęły dziesiątki tysięcy innych widzów. Pospieszał mnie żar patriotyzmu (no i chęć zajęcia dogodnego miejsca).
A potem cieszyłem się jak dziecko. Piechota, orkiestra, czołgi, samoloty, transportery. Ostatnia taka defilada była 13 grudnia, ale wtedy raczej nikt nie klaskał a i orkiestra nie otwierała szyku. Tym razem klaskali wszyscy, trochę – przyznam – robiłem w moim segmencie tłumu za klakiera, ale co tam: klaskali. Klaskali dla weteranów z Iraku, dla twardzieli na Hummerach, dla czołgów ze Świętoszowa z czarnym kirem na proporcach. I wreszcie poczułem, że w święto Polacy jednak potrafią się cieszyć, klaskać i razem śmiać a nie tylko skupiać, wyciszać i wygrażać – sobie i sąsiadom.
Panie ministrze Szczygło, bardzo dziękuję za tę tanią, prostą i skuteczną formę rozniecania patriotycznych uczuć. Nawet żona zapomniała, że jest zmęczona i spragniona - podekscytowana pytała o rodzaje uzbrojenia. Panom żołnierzom bardzo dziękuję za to, co potem – gdy już zaparkowali, dzieciarnia bez obaw i przeszkód mogła łazić po czołgach, zaglądać do środka a wojacy cierpliwie odpowiadali. Czyli jednak można. Nie wszystko jest tajne przez poufne, nie każde święto to okazja do lania łez. I chwała Bogu.
I tak stojąc na Belwederskiej przy ambasadzie Rosji wysłałem mojemu koledze smsa. „Ja, ich gehe heute mit meine Familie fur eine Parade” (to nic, że niegramatycznie – on przecież ani w ząb…)
PS. Na niemieckich czołgach polscy pancerni poprzedzani francuską orkiestrą w asyście rosyjskich Migów z biało-czerwoną szachownicą. Toż to prawdziwa defilada zwycięstwa!
PPS. W tytule znowu konkurs muzyczno-literacki dla starszych czytelników. Pamiętacie Kołobrzeg?