Pan Maciej (29 l.) do dziś nie może dojść do siebie. – Gdy przypomnę sobie, co przeżyłem, od razu robi mi się słabo – opowiada obłudnik drżącym głosem. Obżartuch, niepomny wielkopostnych nakazów, wybrał się w Wielki Piątek do knajpy. W Wielki Piątek! – Ale tylko na mały lanczyk i w dodatku wegetariański – nieudolnie próbuje się bronić pasibrzuch. Ale wszyscy przecież wiemy, że to za tę niepohamowaną pokusę spotkała go zasłużona kara...
- Dochodziła pierwsza po południu – zaczyna swą opowieść grzesznik – kiedy wszedłem do restauracji jednej z popularnych sieci zbiorowego żywienia – zeznaje. W rzeczywistości, gnany wilczym apetytem, wparował do udającej włoską restaurację fastfoodowej speluny, rozsiadł się jak basza, a gdy struchlała kelnerka podała mu kartę, długo nie mógł wybrać niczego skromnego. Dodajmy, że towarzyszyła mu kobieta! – Narzeczona… - nieśmiało dodaje nienasyceniec. Siedzą więc i rozbieganym wzrokiem omiatają jadłospis. W końcu się zdecydowali. - Kuleczki chlebowe i spaghetti z serem gorgonzola – zaordynował pełen pychy, a nienażarty brzuch zawtórował mu głośnym burczeniem.
- Czekali kilka minut i w doskonałych humorach pochłaniali kolejne kuleczki chlebowe w wyszukanych sosach – opowiada świadek (28 l.), który całą scenę obserwował z cichego stolika w głębi sali. – Czekałem, kiedy los ich pokarze za te wielkopostne bachanalia gastronomiczne. Ale oliwa sprawiedliwa – dodaje skromnie, acz z nieskrywaną radością.
W końcu, dziwiący się temu obżarstwu kelner podaje danie główne. Spaghetti! Z sosem! Gorgonzola! W Wielki Piątek! Wiemy przecież wszyscy, że to najbardziej wyszukane danie spośród wszystkich dostępnych w wykwintnej włoskiej kuchni klusek z serem. I - niepomni czekającej ich kary - rozpoczęli ucztę.
Je, siorbie, mlaszcze, pochłania i popija wyraźnie zadowolony. I nagle: chrup! – Nagle wśród klusek poczułem coś twardego. Wyplułem i omal nie zemdlałem: to było szkło, gruby na kilka milimetrów dwucentymetrowy kawałek rozbitego słoja – wyjaśnia pan Maciej. A potem, jak opowiada przywołany świadek, obżartuch pognał z talerzem do kuchni. – Od razu widać, że to nie Polak. Zamiast zbesztać obsługę, zamiast zwyzywać kucharza, miast żądać widzenia z dyrektorem, prezesem i straszyć prasą, oddał talerz, zwracając uwagę na dziwny dodatek do makaronu – opisuje wydarzenia wyraźnie zmieszany skromny konsument średnio wysmażonego steku.
Minęło chwil kilka i do stołu Wielkich Państwa przybył kierownik zakładu. Giął się w ukłonach i – nie ma sprawiedliwości na tym świecie – zaoferował uiszczenie rachunku przez lokal. I znów polskojęzyczny pasibrzuch nie okazał się godnym następcą Lecha (1200 l.), Mieszka (1085 l.), Kazimierza Wielkiego (697 l.), Romana (36 l.) i Andrzeja (53 l.). Każdy przecież wie, że w takiej sytuacji kierownika powinno się wdeptać w ziemię, żądać satysfakcji, zadośćuczynienia a przede wszystkim wrzeszczeć ile sił w płucach. Ale nie. Ten odszczepieniec podziękował, ubrał się i wyszedł. Razem z towarzyszką. Miejmy tylko nadzieję, że następnym razem trzy razy się zastanowi, nim w Wielki Piątek zamówi postne danie w restauracji, zamiast w domu pożywić się – wzorem szlachetnych Rodaków – kanapką z wędliną.