Ale im pokazaliśmy. Atak pozycyjny, rozbita obrona i kolejny sukces na lądzie i w powietrzu. Dziś czas na paradę zwycięzców. Ale gdzie ta wojna? W sporcie oczywiście.Już w piątek było nieźle, nasze wsparcie powietrzne zajęło odpowiednie pozycje i szykowało się do ostatecznego lotu. Byliśmy dobrej myśli, ale to jednak dopiero sobota miała być właściwym dniem wielkiej ofensywy.
Nalot na Planicę, atak pozycyjny na stadionie Legii w Warszawie i szybki cios w Wołowie. Gdzie? W Wołowie. Jak dziś już wiadomo, nasze wojska plan wykonały w stu procentach. Teraz czas na odznaczenia. Order „Citius-Altius-Fortius” w kategorii „Altius” dostaje promowany już dziś do stopnia generała - pilota pan Adam Małysz. Rzadkie połączenie odwagi, kunsztu, zaangażowania i skromności. Ku chwale Ojczyzny. Kategoria „Citius” należy do piłkarzy – za Blitzkrieg na Łazienkowskiej. I chociaż miejscami siadało tempo ofensywy, na order zasłużyli. I w końcu „Fortius”. Bohaterów z Wołowa zapraszamy. Ta bitwa odbyła się w cieniu wielkich zwycięstw a też przecież wiktoria nasza. Sobotni wieczór, kodowana stacja telewizyjna i gala boksu zawodowego. Chociaż miałem wrażenie, że zawodowa była tylko połowa. Z jednej strony wystąpili nasi bohaterowie różnych wag, z drugiej – międzynarodowy korpus ekspedycyjny przypominający bardziej pospolite ruszenie. A potem było jak pod Dien Bien Phu. Legia cudzoziemska zdziwiona się przygląda, a gospodarze leją. W walce wieczoru Polak wagi superlekkiej – równie superlekko pokonał Gruzina. Przybysz nie dotrwał do końca i się popłakał, chociaż Wołów i widzowie szaleli. Kolejna walka. Z lewej Polak, z prawej przerażony reprezentant Słowacji. Łup-cup, Słowak chowa głowę między ręce, łup-cup-łup, po walce. Gratulacje, publiczność oniemiała. Trzecia odsłona. Z lewej następny bohater IV RP – prężny jak nasz kapitalizm i wielki jak archiwa IPN, z prawej kolejny delegat Republiki Słowacji. Waga bodajże ciężka. Ale dlaczego rodak Janosika nie postępuje jak powinien, jeno młóci tak, że nasza chodząca reklama abonamentu na siłownię w pakiecie z solarium krzywi się i dziwi, a z rozbitego łuku leci krew?! O, Panowie, nie tak się umawialiśmy – krzyknąłem do telewizora, a ten mi odpowiedział słowackim łup-cup. I tu popełniłem ciężki błąd. Opuściłem minutę transmisji. Gdy wróciłem nie poznałem sytuacji. Nasz śniady gigant, nadal zdziwiony, unosi ręce do góry. - Poddaje się? – pytam równie zdziwiony, jak gigant. - Ależ skąd. Wygrał! – odpowiadają inni widzowie. - Nokaut, prawda? - No nie wiemy, jakoś nie było widać. No cóż, dumy narodowej po wiekopomnym zwycięstwie w Wołowie też jakoś u mnie nie widać. Na szczęście są jeszcze skoczkowie i piłkarze, więc cieszmy się, drodzy Państwo i dziękujmy im, że jadąc w poniedziałkowy poranek do pracy nawet w tłoku będzie jakoś tak przyjemniej. I nawet gdy ktoś się będzie rozpychał – pomyślmy, że to po prostu rozpiera go duma narodowa. Może wraca z Wołowa? Miłego tygodnia!