Właścicielem spalonego kilka dni temu w Zgierzu zabytkowego gmachu jest firma, która siedzibę ma w bloku w Łodzi. W mieszkaniu, w którym mieszka rodzina z dzieckiem. Prezesem miała być nieżyjąca już 94-latka, a prokurentem dwa lata młodsza kobieta. Komornik od kilku lat nie ma z nikim kontaktu, nikt też nie chciał licytowanego obiektu kupić. Strażacy ustalili wstępnie, że przyczyną pożaru było podpalenie. Sprawą zajęła się już prokuratura.
Ogień w budynku dawnego internatu przy ulicy Kuropatwińskiej 3 w Zgierzu zauważono w piątek (28 lutego) około 17:25. Akcja gaśnicza była trudna, na miejscu pracowało 47 strażaków. Już wtedy reakcja mieszkańców miasta dawała sporo do myślenia, bo nikt nie wierzył w przypadek. Zgierski radny Przemysław Jagielski opublikował w mediach społecznościowych zdjęcia i film z drona, na których widać, że ogień pojawił się w trzech zupełnie różnych miejscach.
Na miejscu policja, prokurator i biegły
Pojechaliśmy na ulicę Kuropatwińską w Zgierzu dwa dni po pożarze. Na jednej z bram wjazdowych do budynku dawnego internatu rozciągnięte zostały policyjne taśmy. Po terenie chodziło kilku mężczyzn - to policjanci i powołany przez prokuraturę w Zgierzu biegły do spraw pożarnictwa. Już w sobotę (1 marca) szef miejscowej prokuratury przekazał, że zostanie wszczęte postępowanie. - Prokuratura będzie prowadziła postępowanie dotyczące spowodowania zdarzenia zagrażającego mieniu w wielkich rozmiarach. Na miejscu zostaną przeprowadzone oględziny z udziałem biegłego do spraw pożarnictwa - przekazał tvn24.pl szef Prokuratury Rejonowej w Zgierzu, prokurator Janusz Tomczak. W sobotę strażacy informowali o wstępnych przyczynach pożaru. - Przypuszczalną przyczyną pożaru było podpalenie - przekazał w sobotę w rozmowie z tvn24.pl, rzecznik PSP w Zgierzu Dominik Wilk.
Problemy finansowe właściciela
Obiekt przy ulicy Kuropatwińskiej w Zgierzu to internat dawnego Seminarium Nauczycielskiego, wybudowanego w latach 1921-1927 według projektu Ludwika Oli w stylu narodowym, nawiązującym do tradycji barokowo-klasycznej. Działka ma powierzchnię blisko półtora hektara. W 2016 roku obiekt został sprzedany przez urząd marszałkowski w Łodzi osobie prywatnej. Ta z kolei sprzedała go za około pięć milionów złotych spółce Aurum Medica sp. z.o.o., która wzięła wielomilionowy kredyt na rewitalizację budynku. W planach był dom pomocy społecznej na sto osób. Część pieniędzy rzeczywiście zainwestowano w obiekt, bo wymieniono na przykład prawie wszystkie okna. Na niektórych z nich jest jeszcze folia.
Prace jednak ustały, a 27 lutego 2019 roku na miejsce wezwano straż miejską, która dostała informację, że z piwnic budynku wydobywa się dym. Funkcjonariusze - jak opowiada tvn24.pl - komendant Dariusz Bereżewski zastali na miejscu mężczyznę wypalającego w piwnicy kable i odpady pobudowlane. - To był prawdopodobny właściciel firmy. Powiedział nam wtedy, "że to już koniec, że przeliczył się finansowo". Od tamtej pory nie mieliśmy z nim kontaktu - przekazał. Rozpoczęła się procedura przejęcia obiektu przez komornika. Po kilku latach, w połowie lutego ubiegłego roku, doszło wreszcie do licytacji budynku, wyceniono go na ponad sześć milionów złotych. Nie udało się.
Trzy potencjalne przyczyny, że inwestycja się nie udała
Udało nam się dotrzeć do byłego członka zarządu firmy Aurum Medica. Potwierdził, że miał tam powstać dom pomocy społecznej dla stu osób. Opowiedział nam też, co działo się przez ostatnich kilka lat. - Kupiliśmy to w 2016 roku od osoby prywatnej za około pięć milionów złotych - to była wtedy naprawdę symboliczna kwota za taki pałac. Wcześniej nikt nie chciał tego kupić, a ta pani z jakichś powodów wystawiła to na sprzedaż - powiedział nam były współwłaściciel firmy, który chce być anonimowy. - Wzięliśmy kredyt inwestycyjny w wysokości 17 milionów złotych w jednym z dużych banków na rewitalizację budynku i dwa miliony kredytu obrotowego na vat. Przez pierwsze dwa lata było brylantowo, mieliśmy genialnego generalnego wykonawcę, który naprawdę zrobił wiele. Tak zwane "minowanie fundamentów" - bo się chwiały. Wzmocniono je, potężna robota. Została uzupełniona elewacja, nowe okna i całe poszycie dachowe było zrobione. Doprowadziliśmy dwa skrzydła z trzech do stanu surowego zamkniętego i już można było rozpoczynać prace wykończeniowe - przekazał były członek zarządu. Dodał, że planował już przyszłe zatrudnienie w domu opieki, wyposażenie i jak ma w przyszłości placówka funkcjonować. Jednak w 2017 roku "nastąpiła katastrofa". - Jedna z trzech potencjalnych przyczyn, to zatrzymanie nam należnego zwrotu vat - dwóch milionów w ramach kontroli, która trwała rok. Drugą przyczyną było opóźnienie prac budowalnych w stosunku do przyjętego z bankiem harmonogramu o kilka miesięcy, ponieważ podczas minowania fundamentów wybiły wody gruntowe i zalały wszystko, całe podpiwniczenie. Musieliśmy na gwałt budować melioracje - studnie. Trzeci powód to przejęcie banku, który dał nam kredyt, przez inną instytucję. Wtedy straciliśmy kontakt z naszym opiekunem kredytowym, nie odzywał się, nie odbierał telefonów. Skarbówka zwróciła nam po roku ten vat, kiedy z kredytu już nie było co zbierać - opisał powody. Poinformował też, że do czasu wstrzymania kredytu w budynek "włożono dziewięć milionów złotych" z 17 milionów. To wszystko wydarzyło się w połowie 2018 roku, przed wybuchem pandemii Covid-19. W sumie, jak mówi nam były członek zarządu, właścicieli (wspólników) firmy było sześciu. - W pewnym momencie trzeba było postawić spółkę w stan upadłości, odbyła się rozmowa ze wspólnikami i część była bardzo przeciwna. Nie było już dla mnie miejsca w zarządzie, to było w połowie 2019 roku i dalej nie wiem, co działo się z tym miejscem i firmą - podsumował były członek zarządu firmy Aurum Medica.
Budynek niezabezpieczony, kolejne interwencje
W ostatnich miesiącach strażnicy ponownie pojawiali się w budynku przy Kuropatwińskiej w związku z niezabezpieczonym terenem. O interwencje poprosiła dyrekcja szkoły podstawowej, która znajduje się obok. - Może tu wejść każdy, taki budynek przyciąga dzieci i to jest niebezpieczne, dlatego postanowiliśmy się tym zająć - informuje komendant zgierskiej formacji Dariusz Bereżewski. Strażnicy postanowili dotrzeć do firmy, czy osoby, która jest właścicielem budynku i terenu, na którym stoi. I tutaj pojawiło się sporo "ciekawych" informacji. - Dotarliśmy do firmy, to spółka z.o.o. Pani prezes i inne osoby - jesteśmy już pewni - to tak zwane słupy. Pani prezes już nie żyje, miała 94 lata, druga osoba, która jest prokurentem, też jest bardzo wiekowa i ma 92 lata - przekazuje Bereżewski. Strażnicy wielokrotnie próbowali skontaktować się z właścicielami firmy, ale bezskutecznie. - Do dzisiaj nikt nie odebrał korespondencji, ona do nas wracała, pomagała nam też straż miejska z Łodzi, niestety też bezskutecznie - przekonuje szef zgierskich strażników.
Siedziba firmy w bloku
Jak ustaliliśmy siedziba firmy Aurum Medica jest zarejestrowana w Łodzi w mieszkaniu w bloku przy ulicy Społecznej. Drzwi otworzyła nam młoda kobieta. Zapytana, czy jest właścicielem firmy Aurum Medica, stanowczo odpowiedziała, że "nie". Dodała natomiast, że nie ma dnia, żeby nie przychodziły do niej listy z różnych instytucji zaadresowane na spółkę. - Jak kupowaliśmy to mieszkanie, to była sprawdzana księga wieczysta, wszystkie zapisy i nic złego tam nie widniało. Kupowaliśmy to mieszkanie od osoby prywatnej, nie od firmy, to była starsza kobieta. Ale listy cały czas dostajemy, odkąd się tu wprowadziliśmy - zaznaczyła w rozmowie z naszym dziennikarzem właścicielka mieszkania.
Ustaliliśmy też adres drugiej kobiety, o której mówił wcześniej komendant zgierskiej straży miejskiej - 92-letniej prokurent firmy. Kobieta mieszka w podłódzkim Rzgowie. Posesja jest otoczona szczelnie płotem, mało zza niego widać. Mimo kilku prób dzwonienia domofonem nikt nie wyszedł.
Komornik bez kontaktu z właścicielem
Właścicielem budynku jest nadal firma Aurum Medica, ale wierzycielem długu jest teraz prywatna firma, która przejęła go od banku. Wniosek egzekucyjny z banku, który dochodził swoich należności, do komornika wpłynął w trakcie pandemii Covid-19 w 2020 roku.
Rok później komornik przy Sądzie Rejonowym w Zgierzu wszedł na teren nieruchomości z biegłym, żeby ją wycenić.
Ale komornik Jakub Paś kontaktu z właścicielami nie ma już od kilku lat. - Niewiele mogę panu powiedzieć, tylko to, co wynika z ksiąg wieczystych, czyli - prowadzę postępowanie, nieruchomość jest zajęta i to wszystko - powiedział Paś. Poprosił o ewentualną "ścieżkę kontaktu do właścicieli firmy", gdyby udało się z nimi skontaktować. - Na szczęście miałem kontakt z tymi właścicielami wcześniej, dzięki czemu ta egzekucja formalnie jest dopuszczalna. Ten kontakt się definitywnie zakończył bez żadnego odzewu już lata temu - przekazał w dalszej rozmowie komornik. Paś dodał, że budynek w ubiegłym roku był wyceniony na ponad sześć milionów 400 tysięcy złotych, ale nikt nie chciał go nabyć. Nowej licytacji nie zaplanowano. - W obecnej sytuacji nie sądzę, żeby kiedykolwiek była zaplanowana - powiedział.
Konserwator zabytków: nie pozwolę na rozbiórkę
O budynek przy Kuropatwińskiej w Zgierzu pytamy łódzkiego wojewódzkiego konserwatora zabytków. - To jest zespół budynków, który jest w gminnej i wojewódzkiej ewidencji zabytków, więc to są takie formy, które nie dają nam bardzo dużego manewru działania. Natomiast na pewno będziemy ustalać, jaki jest zakres zniszczeń, co tam się tak naprawdę stało, jaka była przyczyna tego pożaru, ja wiem, że ogień pojawił się w trzech miejscach, więc nie powinno być co do tego wątpliwości - powiedziała wojewódzka konserwator zabytków dr. Anna Michalak. - Mamy też przykłady takich inwestorów z Łodzi, którzy kupują zabytki i jest taki proceder, że jest brany kredyt na rzecz remontu zabytkowego obiektu. To jest taka trochę karuzela jak w vacie, że bierze się kredyt pod hipotekę zabytku, żeby kupić kolejny zabytek i pod tamtą hipotekę wziąć kolejny kredyt. Czy tak było w tym przypadku, nie wiem? Muszę powiedzieć, że to jest kolejny przykład, że nasze prawo nie nadąża za kreatywnością osób, które wykorzystują luki i czerpią z tego korzyści, niestety - przekazała.
- Gdyby komuś przyszło do głowy, żeby ten budynek rozbierać, to ja mogę powiedzieć, że my się na to nie zgodzimy - zapewniła dr Anna Michalak.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Przemysław Jagielski