Wprowadzenie opłaty za wezwanie karetki, choćby symbolicznej, może pomóc w ratowaniu ludzkiego życia - uważa profesor Dariusz Timler, prezes Polskiego Towarzystwa Medycyny Ratunkowej. Tylko w maju łódzkie pogotowie interweniowało 14 tysięcy razy, ale aż osiem tysięcy to wyjazdy do pacjentów, którzy nie potrzebowali pilnej pomocy - wylicza z kolei Adam Stępka, rzecznik Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi.
Jarek jest od czternastu lat ratownikiem medycznym. Szacuje, że co trzeci jego wyjazd jest - jak mówi - "od czapy". Ostatnio został wezwany do osoby nieprzytomnej na chodniku. Okazało się, że zadzwonili pracownicy sklepu wielkopowierzchniowego, pod którym siedział bezdomny. - Pani wprost powiedziała, że jego wygląd i zapach przed sklepem źle wpływał na wizerunek firmy, więc poprosiła pogotowie, żeby go zabrać - opowiada Jarek. Wtedy - jak przyznaje - zareagował oburzeniem. I powiedział, że powinien wezwać policję za bezpodstawne wezwanie pomocy. - Pojawiła się nagle pani, która zaczęła narzekać, że nie mamy empatii i że jesteśmy bezczelni - opowiada. Na policję nie zadzwonił, chociaż teoretycznie pani ze sklepu mogłaby dostać 500 złotych mandatu. - Trzeba by było jednak czekać jakieś 40 minut na przyjazd radiowozu. Policjanci najczęściej kierują sprawę do sądu i wszystko toczy się miesiącami - opowiada.
Odpowiedzialność
Adam Stępka, rzecznik łódzkiego pogotowia, podkreśla, że w założeniu karetka powinna być wzywana w sytuacjach zagrożenia życia lub zdrowia, gdy natychmiastowa interwencja medyczna jest niezbędna. - Przeanalizowałem, ile interwencji tego typu przeprowadziliśmy w porównaniu do wezwań, gdzie sytuacja nie była pilna - informuje. Wyniki są następujące - w maju 2023 roku pogotowie w Łodzi wyruszało do 14 tysięcy wezwań, ale tylko w sześciu tysiącach przypadków były to wyjazdy pilne. - Wniosek jest prosty - częściej wyjeżdżamy do wezwań, które nie powinny być przez nas realizowane, niż zajmujemy się naprawdę potrzebującymi pilnej pomocy - mówi. Adam Stępka podkreśla, że zadysponowany zespół pogotowia nie może odmówić wyjazdu. Decyzję o jego wysłaniu podejmuje dyspozytor medyczny po otrzymaniu zgłoszenia od dyspozytora numeru 112. Czy to zatem ich wina, że karetki jeżdżą do błahych przypadków?
Profesor Dariusz Timler, szef Polskiego Towarzystwa Medycyny Ratunkowej: - Operatorzy zbierają wywiad na temat sytuacji, ale zawsze jest to wywiad ograniczony. Sami zgłaszający mogą mieć błędną ocenę sytuacji. Często weryfikacja jest możliwa dopiero wtedy, kiedy na miejsce uda się zespół ratownictwa. Ratownicy lubią narzekać na operatorów, ale jakby sami usiedli w tym fotelu, to zapewniam, że podejmowaliby bardzo podobne decyzje - ocenia profesor. Czy zatem nie można nijak sobie poradzić sobie z problemem bezpodstawnych wezwań? Prof. Timler twierdzi, że można. Jednym z możliwych rozwiązań jest wprowadzenie opłat za przyjazd karetek. Ale nie jest to decyzja popularna. - Oczywiście najłatwiej byłoby uzmysłowić ludziom, że każde wezwanie karetki zmniejsza szanse innych, którzy naprawdę potrzebują pomocy. To jednak nie działa, próbowaliśmy wiele lat i nic - mówi ekspert.
Świadomość
Zdaniem eksperta lepszym rozwiązaniem byłoby wprowadzenie - choćby drobnych - opłat za przyjazd karetki. - Tego typu regulacje obowiązują między innymi w Holandii. Tam każdorazowe wezwanie zespołu pogotowia wiąże się z tym, że przez pół roku osoba potrzebująca pomocy ma podwyższoną składkę zdrowotną - opowiada ekspert. Opłaty - niezależnie od tego, czy wezwanie było uzasadnione, czy też nie - obowiązują też w Niemczech, czy w Słowacji. - Efekt? Mające blisko dwukrotnie więcej mieszkańców Niemcy mają mniejszą bazę ambulansów, niż ma Polska. Z kolei po wprowadzeniu opłaty u naszych południowych sąsiadów liczba nieuzasadnionych wezwań spadła o 30 proc. - przekazuje prof. Timler. - Czy wprowadzenie opłat za przyjazd pogotowia - nawet w uzasadnionym przypadku - nie miałoby katastrofalnych skutków? Czy nie boi się pan, że pojawiłyby się przypadki, że ktoś nie wezwałby pomocy, bo bałby się rachunków? - pytamy eksperta. - Po pierwsze, można by było przygotować system zwolnień z opłat osób w trudnej sytuacji. Po drugie, jeżeli jest ciężki przypadek to - proszę mi wierzyć - nic nie powstrzyma przed wezwaniem pomocy. Po trzecie, nie mówimy tu o żadnych opłatach zaporowych. Chodzi bardziej o opłatę symboliczną, uświadamiającą, że przyjazd karetki nie jest za darmo - zaznacza profesor.
Podkreśla, że rozważając kwestie związane z poprawą działania systemów bezpieczeństwa, nie wolno uciekać w stronę demagogii. - Potrafię sobie wyobrazić, że moje słowa będą jak wetknięcie kija w mrowisko. Chcę jednak podkreślić, że nikt nie chce zabierać nikomu pieniędzy. Chodzi tylko o to, żeby w momencie zagrożenia karetka mogła możliwie szybko przybyć z pomocą. A liczba bezpodstawnych zgłoszeń na razie tego nie gwarantuje - podkreśla prof. Timler.
Koszty
Rozmówca tvn24.pl argumentuje, że społeczeństwo musi zrozumieć, że za każdy bezsensowny wyjazd karetki płaci - nie tylko ze swojej kieszeni, ale też swoim bezpieczeństwem. - Statystycznie jeden wyjazd zespołu podstawowego to około 500 złotych. Za wyjazd specjalistycznego zespołu z grubsza trzeba zapłacić 700 złotych. Oprócz tego wysłana w miejsce X załoga jest wyłączona z systemu ratownictwa. Dlatego nie możemy reagować wzruszeniem ramion, kiedy ktoś wzywa pogotowie bezpodstawnie - podnosi szef prof. Timler.
Podkreśla, że już teraz zdarza się, że do potrzebującego pilnej pomocy medycznej dysponowani są strażacy, bo wszystkie karetki są zajęte. - Strażacy są oczywiście przeszkoleni, ale to są zupełnie inne kompetencje. Funkcjonariusz straży ma za sobą 66 godzin szkolenia, a ratownik medyczny ma trzyletnie studia licencjackie. Kiedy dodamy do tego gigantyczną różnicę w sprzęcie, który jest do dyspozycji, to zrozumiemy, czemu naszym priorytetem powinno być udrożnienie systemu pomocy - zaznacza. Jest przekonany, że w zdecydowanej większości zgłaszający są świadomi tego, że nie potrzebują pilnej pomocy. - Jak ktoś się przewrócił i złamał rękę, to powinien dojechać do szpitala własnym transportem, na przykład taksówką. Taki przejazd kosztuje 40 złotych, kilkanaście razy mniej niż karetka - podkreśla. Prof. Dariusz Timler podkreśla, że do zmiany w systemie pracy pogotowia potrzebna jest wola polityczna, a tej - jak zaznacza - na razie nie widać. - Trudno się jednak temu dziwić, to nie są popularne decyzje. Ale nie powinniśmy patrzeć na to, co popularne, tylko co pozwala lepiej ratować życie - podnosi ekspert.
Soroterapia
Jarek, ratownik z Łodzi, nie wierzy, że opłaty zostaną kiedykolwiek wprowadzone. - Wywołałoby to falę oburzenia podobną do tej, jaka wiązałaby się z przywróceniem poboru do wojska - ocenia. Jego zdaniem, system da się udrożnić inaczej. - Wie pan, dlaczego jedziemy do pana z nadciśnieniem albo pani, która ma opuchniętą kostkę? Bo dyspozytorzy boją się potencjalnej odpowiedzialności za brak wysłania zespołu - ocenia. Ten strach - jak zaznacza - towarzyszy potem ratownikom medycznym. - Wiemy, że jak odmówimy komuś hospitalizacji, to może na nas spłynąć skarga. Z doświadczenia wiem, że dyrekcja wtedy nie staje murem po naszej stronie - opowiada. Polityka zrzucania odpowiedzialności - jak zaznacza - przekłada się też na szpitalne oddziały ratunkowe. - Lekarze przeprowadzają badania choremu, żeby nie było afery, że nie zgodzili się go przyjąć. Skutek tego taki, że na SOR-ach są rzesze ludzi, którzy tam w ogóle nie powinni się znaleźć - opowiada. Zdaniem Jarka, problemem też jest przekonanie ludzi, że wezwanie pogotowia pozwala ominąć kolejki do lekarza. - Staramy się z tym walczyć. Ostatnio byłem u pani, która zamiast sięgnąć po numer alarmowy powinna umówić się na wizytę u lekarza rodzinnego. Przyjechaliśmy, zabraliśmy ją do szpitala. Zapytaliśmy, kto ostatni do lekarza rodzinnego i przekazaliśmy pani, że jest 26. w kolejce. Pani była oburzona, ale chyba następnym razem już nie będzie nas wzywała bez potrzeby - opowiada ratownik. *** Za każdy dzień pracy podstawowego zespołu karetki pogotowia NFZ płaci 6 503 zł. Ryczałt za zespół specjalistyczny wynosi 9 655 złotych dziennie. W tegorocznym planie finansowym NFZ na zadania powierzone ratownictwu medycznemu przeznaczono 4,1 mld złotych.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Wojewódzka Stacja Ratownictwa Medycznego w Łodzi