Książki były cztery. Pierwsza, najtańsza (mająca ledwie 38 stron) to "Poznajcie świat Buddy", za którą trzeba było zapłacić 39 złotych. Czyli niewiele mniej, niż trzeba zapłacić w księgarni za pełnoprawną powieść cieszącą się uznaniem krytyków i czytelników. Budda jednak kusił tym, że do książki dodawał jeden los na loterię, podczas której można było wygrać bajeczne nagrody - od luksusowych aut wartych setki tysięcy złotych po dom, w garażu którego czekało nowe porsche.
Za inną książkę pod tytułem "Misja Specjalna" trzeba było zapłacić już 79 złotych, ale do zakupu dorzucane były już trzy losy. Najdroższa z pozycji zatytułowana "Budda odkrywa karty" kosztowała zawrotne 199 złotych, ale "za darmo" klient dostawał aż 10 losów.
Prokuratura mówi wprost - sprzedaż książek w formie e-booków była jedną, wielką fikcją obliczoną na to, żeby nie płacić podatków. Podatek VAT za sprzedaż książek w formie elektronicznej wynosi 5 proc., czyli cztery razy mniej, niż za sprzedaż losów na loterię.
>>>Kim jest "Budda", znany youtuber zatrzymany przez CBŚP?>>>
- Skarb Państwa w wyniku takiego działania stracił ponad 60 milionów złotych - przekazuje w rozmowie z tvn24.pl prokurator Katarzyna Calów-Jaszewska z biura prasowego Prokuratury Krajowej.
Pierwszy o sumie, jaką straciło państwo, napisał Onet.
Zmiana podstawowej zasady
Trzeba zaznaczyć, że sposób dystrybucji losów na loterie, które swoją twarzą firmował "Budda", jest tylko jednym z wątków prowadzonego śledztwa. Oprócz znanego youtubera zatrzymanych zostało jeszcze dziewięć osób. Są podejrzani o udział w grupie przestępczej, która zajmowała się przestępstwami karno-skarbowymi w grach losowych.
Zarzuty dotyczą też prania brudnych pieniędzy i wystawiania nierzetelnych faktur VAT, w których poświadczano nieprawdę. Za kierowanie gangiem ma odpowiedzieć "Budda" i trzy inne osoby, w tym jego partnerka. Prokuratura na tym etapie śledztwa nie chce jednak mówić o szczegółach swoich ustaleń, dlatego swoją uwagę skupiliśmy właśnie na kwestii sprzedaży e-booków, do których dołączane były losy.
"Kreatywna optymalizacja podatkowa"
- Myślę, że jeszcze osiem lat temu trudniej byłoby organom kwestionować taką praktykę - mówi Ernest Frankowski, doradca podatkowy.
W rozmowie z tvn24.pl podkreśla, że wcześniej próba prowadzenia "kreatywnej optymalizacji podatkowej", mającej na celu płacenie niższych podatków, była bardziej akceptowalna.
- To się zmieniło, kiedy kraje - w tym Polska - wzięły na celownik raje podatkowe, a potem zaczęły uszczelniać przepisy wewnętrzne. Wtedy też pojawiła się szczególna konstrukcja prawna, czyli klauzula obejścia prawa .Dzięki wspomnianej klauzuli organy administracyjne i sądy mają możliwość sprawdzenia, czy dane działanie biznesowe - jak w tym przypadku sprzedaż e-booków - obliczone jest wyłącznie na optymalizacyjny efekt podatkowy. Jeżeli tak, to jest to interpretowanie jako niedozwolona optymalizacja podatkowa - przekazuje Ernest Frankowski.
Jak się to sprawdza? Rozmówca tvn24.pl przekazuje, że badane jest to, czy - bez efektu podatkowego - dane działanie miałoby gospodarcze uzasadnienie. - Nie znam akt sprawy, nie czytałem też książek internetowego twórcy, o którego pan pyta. Założyć jednak można, że niskie jest prawdopodobieństwo, że nabywcy tych e-booków kupowaliby je masowo, gdyby nie losy. Zwłaszcza w sytuacji nakręcania popularności tego typu akcji przez bardzo wartościowe aktywa podlegające loterii - mówi doradca podatkowy.
Ekspert podkreśla, że klauzula obejście prawa to niejedyne metody, po które sięgnięto, żeby uszczelnić system podatkowy:
- Organy podatkowe uszczelniają system poprzez likwidowanie przepisów umożliwiających optymalizacje podatkowe (np. te dotyczące spółek komandytowych) oraz wprowadzając kolejne mechanizmy raportowania (np. liczne pliki JPK oraz faktury KSeF) - wylicza.
CZYTAJ TEŻ: Prokuratura stawia zarzuty "Buddzie" i pozostałym zatrzymanym. Prawnik: pan Kamil nie popełnił czynu zabronionego >>>
Jak "wyrób kolekcjonerski”
W tym aspekcie sprawa e-booków trochę przypomina to, co przed laty działo się w kontekście sprzedaży dopalaczy. W 2010 roku kraj mierzył się wtedy z falą popularności substancji psychoaktywnych, które były sprzedawane w sklepach. W Łodzi na jednej z ulic - 6 sierpnia w ścisłym sercu miasta było ich tak wiele, że zaczęto ją nazywać "zagłębiem dopalaczowym".
Na każdej substancji znajdował się zapis, że jest to "produkt kolekcjonerski", który "nie nadaje się do spożycia". W założeniu - jak mówili nam prawnicy znający szczegóły sprawy - miało to pozbawiać odpowiedzialności sprzedawców ze problemy zdrowotne klientów i związać ręce wymiarowi sprawiedliwości, któremu próbowano wmówić, że sprzedawane produkty nie mogą być substancją psychoaktywną, bo przecież nie nadają się do spożycia.
Obrońcy oskarżonych o obrót dopalaczami próbowali udowadniać przed sądem, że saszetki z dopalaczami służyły do kolekcjonowania, czyli miały w założeniu leżeć na półkach.
Ciężar aresztu
Mecenas Bronisław Muszyński jest znanym łódzkim karnistą. W rozmowie z tvn24.pl podkreśla, że polski system prawny zabrania omijania przepisów podatkowych.
- Żeby doszło do skazania, przestępstwo musi być popełnione w sposób umyślny. Znaczy to tyle, że sprawca musi być świadomy, że działa niezgodnie z prawem i świadomie się na to zdecydował, dla konkretnej korzyści - zaznacza prawnik.
Wskazuje, że chociaż prokuratura wskazuje, iż wskutek przestępstwa Skarb Państwa stracił aż 60 milionów złotych, to omawiana kwestia sprzedaży losów najpewniej nie jest rdzeniem prokuratorskich działań.
- Kwoty są gigantyczne, ale z tego, co wynika z informacji prasowych i przekazywanych przez prokuraturę, podejrzani nie mieliby problemów z naprawieniem szkody, a to jest priorytetem dla sądów w podobnych sprawach. Dlatego spodziewam się, że w toku śledztwa będą wypływać jeszcze inne aspekty, które mogą obciążać podejrzanych - przekazuje mec. Muszyński.
***
Kamilowi L. znanemu jako "Budda" grozi do 10 lat więzienia. Decyzją sądu został - podobnie jak czworo innych podejrzanych - tymczasowo aresztowany.
Autorka/Autor: bż/tok
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: FOTON/PAP