1600 ciał znaleziono w jednym tylko roku w przygranicznym meksykańskim mieście Juarez. Wiele z nich nosiło ślady tortur. Przemoc jest wszędzie, jest jak kurz w powietrzu, nieodłączny element życia, a w Meksyku trwa narkotykowa wojna wszystkich ze wszystkimi - pisze we wstrząsającej książce „Mordercze miasto” dziennikarz Charles Bowden.
W 2008 roku w Ciudad Juarez zginęło 1607 osób. Codziennie na ulicach, w przydrożnych rowach, sklepach, mieszkaniach, samochodach i tzw. domach śmierci znajdowane są ich zwłoki - podziurawione kulami, duszone plastikową torbą, z poderżniętym gardłem, torturowane, spalone w oponach, z poobcinanymi kończynami, zgwałcone, zmaltretowane. Charles Bowden w książce „Mordercze miasto” opisał ten rok z życia meksykańskiego miasta, które leży tuż przy amerykańskiej granicy, o rzut kamieniem do lepszego świata, a samo w oczach autora jest przedsionkiem piekła. O ile nie samym piekłem.
Przewodnikami Bowdena w podróży przez piekielne miasto są: nazywający się artystą mordu były zawodowy zabójca; nawrócony narkoman El Pastor, który prowadzi na pustyni azyl dla skrzywdzonych i obłąkanych; zgwałcona miss piękności i dziennikarz, który napisał o jedną rzecz za dużo i wydał na siebie wyrok śmierci. A śmierć, zdaniem Bowdena, nie wybiera – zabijani są wszyscy, biedni i bogaci, policjanci i handlarze narkotyków, dziennikarze i pracownicy fabryk. Ale najczęściej biedni. A oficjalne tłumaczenie, które falę przemocy sprowadza do wojen narkotykowych gangów, to fikcja, która nie tylko zaciemnia obraz sytuacji, ale uniemożliwia jakąkolwiek jej poprawę.
"Kto jest bezpieczny?"
„To tylko ludzie od narkotyków zabijają ludzi od narkotyków, bo jeśli nie, to kto jest bezpieczny?” – pyta ironicznie autor. W Ciudad Juarez od ponad trzech lat nikt nie jest bezpieczny. Od kiedy prezydent Felipe Calderon wysłał wojsko do walki z gangami narkotykowymi, przemoc osiągnęła niespotykane wcześniej rozmiary. Do 2007 roku w Juarez rocznie ginęło 200-300 osób, w 2008 - ponad 1600 osób. Rok później – już 2600 osób. Oficjalnie mordują się i giną bandyci. Według Bowdena narkotyki są jedną z przyczyn rzezi, ale wcale nie główną.
Przemoc przekroczyła granice klasowe. Przemoc jest wszędzie. Przemoc jest coraz ważniejsza. I nie ma oczywistego, ważniejszego źródła. Jest jak kurz w powietrzu, nieodłączny element życia. (..). Jedynym pewnym faktem jest to, że różne grupy – gangi, wojsko, policja zabijają ludzi w Juarez i jest to część wojny i zysków z narkotyków "Mordercze miasto"
Zabójcy pociągają za spust, bo zabijanie jest lepiej płatne niż praca w maquiladoras, przygranicznych fabrykach, w których Meksykanie harują za grosze, produkując tanie towary na meksykański rynek. Bo NAFTA zniszczyła meksykańskie rolnictwo i drobny handel, więc nie ma alternatywy, a za 60 dolarów tygodniowo nie sposób przeżyć w mieście z cenami niewiele tylko niższymi od tych zza północnej granicy. Bo działka heroiny jest tania i powszechnie dostępna. I wreszcie, bo mogą - za morderstwo nie poniosą żadnych konsekwencji, zwłaszcza jeśli mają na sobie wojskowy mundur i karabin kupiony w ramach 500-milionowej amerykańskiej pomocy dla walki z narkotykami w Meksyku.
"Pola śmierci globalnej gospodarki”
„Tak więc dziś w Juarez armia morduje, Stany Zjednoczone napawają się wojną z kartelami, a prezydent Meksyku rozpromienia się, gdy Plan dla Meksyku zbliża się do jego macek” – ironizuje Bowden. I oskarża. „Mordercze miasto”, którego podtytuł „Ciudad Juarez i nowe pola śmierci globalnej gospodarki” ledwo zmieścił się na okładce, jest pełnym pasji oskarżeniem bezosobowych sił rynku i hipokryzji rządzących. Według autora doprowadziły one do Meksyk do sytuacji, przy której Hobbesowski stan natury wydaje się piknikiem uczennic żeńskiego gimnazjum. Przy okazji książka jest dokładnym, brutalnym, czasem bolesnym dla czytelnika opisem skutków wojny na ulicach przeklętego miasta.
Jeśli tylko przyjedzie samochód i zabiorą go, żeby go zabrać, ma nadzieję, że nie będą go torturować. Ma nadzieję, że nie będą podpalać mu różnych części ciała ani wbijać mu szpikulca do lodu i prowadzić go po kości w miejscowym rytuale zwanym "łaskotaniem kości". A jeśli zechcą obciąć mu głowę, a niektórzy tak robią, ma nadzieję, że w owej chwili będzie już martwy. Ma również nadzieję, że będzie martwy, gdy zdecydują się obciąć mu dłonie lub stopy. Może znieść myśl, że zostanie zamordowany. Wtedy będzie z Bogiem. Ale myśl o torturach bardzo go niepokoi "Mordercze miasto"
Można wizję Bowdena uznać za przesadzoną i upolitycznioną, ale nie sposób odmówić jej mocy, sugestywności i pracy włożonej w udokumentowanie wojny i jej ofiar. Największe wrazenie robi rozmowa z byłym mordercą, który nawrócił się i obecnie żyje w ukryciu. Beznamiętnie opowiada o ludziach, których zabił,o porwaniach, o torturach, o tym, jak przy zabijaniu donosicieli uczestniczą lekarze, którzy pilnują, żeby ofiary nie zmarły za wcześnie, o dołach śmierci i o tym, jak, sam uwięziony i bity, zwrócił się do Boga i zerwał z dawną profesją.
Prawie zerwał. Na pytanie, na ile wyceniłby życie swojego rozmówcy, odparł, że na nie więcej niż 5 tysięcy dolarów, bo „jest bezsilny, nie ma znajomości i gdyby go zabił, nikt be za nim nie poszedł”. A na odchodnym zapamiętuje numery rejestracyjne auta dziennikarza. Tak na wszelki wypadek.
Źródło: tvn24.pl