Kina w maju wypełnią się legendami. Miłośnicy i miłośniczki wielkiego ekranu będą mieć okazję zobaczyć ostatnią rolę filmową Jana Nowickiego, nową odsłonę "Trzech muszkieterów", wciągającą opowieść o Salvadorze Dalim. Reporter tvn24.pl Tomasz-Marcin Wrona w cyklu "Wybór Wrony" podsuwa pięć najciekawszych majowych premier kinowych.
Maj w kalendarzu kinowym - szczególnie w Polsce - traktowany jest jako początek sezonu festiwali filmowych. Fanki i fani kina z niecierpliwością czekają na wieści z Cannes, gdzie nie zabraknie głośnych tytułów. Festiwale festiwalami, ale w maju do regularnej dystrybucji kinowej trafi kolejna porcja nowości. Obok wysokobudżetowych produkcji hollywoodzkich, o których głośno od miesięcy, pojawią się filmy bardziej kameralne, być może mniej popularnych twórców i twórczyń. W tej grupie są prawdziwe perełki. Na co zwrócić uwagę? Oto pięć najciekawszych premier majowych w polskich kinach.
"Trzej muszkieterowie: D'Artagnan"
Powieść Aleksandra Dumasa "Trzej muszkieterowie" regularnie powraca na duże ekrany w coraz to nowszych odsłonach. Jej pierwsze ekranizacje zaczęły się pojawiać już na początku XX wieku. Pierwsza, o której niewiele wiemy, powstała we Francji w 1903 roku. Następne dekady przynosiły kolejne produkcje, w których grały największe kinowe sławy: Gene Kelly, Lana Turner, Angela Lansbury, Christopher Walken, Faye Dunaway, Richard Chamberlain, Michael York, Oliver Reed, Kiefer Sutherland, Chris O'Donnell, Christoph Waltz, Mads Mikkelsen, Orlando Bloom, Milla Jovovich, Gabriella Wilde. W 2004 roku premierę miał telewizyjny musical produkcji ukraińsko-rosyjskiej, w której rolę D’Artagnana zagrał obecny prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski. Trudno zliczyć wszystkie produkcje animowane, telewizyjne bądź te, które w luźny sposób bazowały na opowieści Dumasa.
Skoro powstało już kilkadziesiąt ekranizacji powieści o przybocznych kawalerzystach króla Ludwika XIII, to czy jest w niej jeszcze coś, czym kolejne mogłyby przyciągnąć uwagę widowni kinowej? Owszem, o czym przekonuje Martin Bourboulon. Francuz wyreżyserował dyptyk "Trzej muszkieterowie: D'Artagnan" oraz "Trzej muszkieterowie: Milady" (premiera tego drugiego planowana jest na koniec bieżącego roku). Wcześniej wyreżyserował między innymi dwie odsłony komediodramatu "Z mamą czy z tatą" oraz fabularną biografię Gustave'a Eiffla ("Eiffel"). Dał się poznać jako bardzo ciekawy twórca kina środka, który świadomie dobiera środki artystyczne.
Podobnie jest w "Trzej muszkieterowie: D'Artagnan". A że obie odsłony dyptyku reżyserował jednocześnie, to można się spodziewać, że "Trzej muszkieterowie: Milady" również nie zawiedzie. Budżet obu szacowany jest na 72 miliony euro, główny plan zdjęciowy trwał około 150 dni. Dlaczego o tym wspominam? Bo to odzwierciedla rozmach twórczy, na jaki powieść Dumasa zasługuje. Francuski filmowiec "odkurzył" powszechnie znaną fabułę, uwspółcześniając jej niektóre elementy. Tam, gdzie było to konieczne, porzucił heteroseksistowskie, do cna wytarte szablony. W jaki sposób? Same i sami się przekonajcie.
Bourboulonowi udało się przemycić sporo zaskakujących momentów, dzięki czemu bez problemu utrzymuje uwagę widowni. Wielowymiarowa intryga na dworze Ludwika XIII została świetnie skrojona. Scenarzyści - Matthieu Delaporte oraz Alexandre de La Patelliere - wyrzucili przesadnie wzniosłe fragmenty, a tam, gdzie to było możliwe, posłużyli się elementami wręcz komicznymi. W ten sposób film nie traci ani na chwilę na dynamice. Bez wątpienia siłą napędową "Trzech muszkieterów" w wersji Bourboulona jest obsada. O takiej liście aktorek i aktorów marzy chyba każdy filmowiec i każda filmowczyni: Francois Civil (D'Artagnan), Vincent Cassel (Athos), Romain Duris (Aramis), Pio Marmai (Porthos), Eva Green (Milady), Vicky Krieps (królowa Anna Austriaczka), Louis Garrel (król Ludwik XIII), Eric Ruf (kardynał Richelieu), Lyna Khoudri (Constance Bonacieux) czy Jacob Fortune-Lloyd (lord Buckingham). Kto chociaż z odrobiną ciekawości ogląda filmy i seriale, doskonale zna wspomniane gwiazdy i gwiazdorów. Budowane przez nich postaci są wielowymiarowe, ciekawe i oryginalne. Doskonale to ucieleśnia czwórka słynnych muszkieterów. U Bourboulona to nie tylko dzielni, waleczni i lojalni wobec króla żołnierze. To również osoby zmagające się z własnymi słabościami, demonami "topionymi w alkoholu, które jednak nauczyły się pływać". Grający w drugim planie Green, Garrel, Krieps także nie zawodzą, kolejny raz wykazując się niezwykłym talentem.
Z perspektywy wizualnej - bądź szerzej, realizacyjnej - "Trzej muszkieterowie: D'Artagnan" zasługuje na osobne słowa uznania. Nie ma tu efekciarstwa, szastania możliwościami, jakie dają najnowsze technologie. Bourboulon potraktował klasykę literacką z należnym jej szacunkiem, łącząc to, co nowoczesne z równie klasycznymi technikami filmowymi. Trudno oderwać wzrok od zdjęć, których autorem jest ceniony i nagradzany Kanadyjczyk Nicolas Bolduc.
Czy "Trzej muszkieterowie: D'Artagnan" jest filmem wybitnym? Nie, ale nie sądzę, żeby miał być to cel przyświecający tej produkcji. Bourboulon pokazał natomiast, że na klasykę literacką można spojrzeć na nowo, nie wywracając jej jednocześnie do góry nogami. Z pewnością "Trzej muszkieterowie" to świetny przykład intelektualnie jakościowej kinowej rozrywki. Imponujące zaś sceny kaskaderskie "kupuje się" bez żadnych wątpliwości. Pozostaje mieć nadzieję, że ta jakość zostanie utrzymana w drugiej części.
"Trzej muszkieterowie: D'Artagnan" w reżyserii Martina Bourboulona w kinach od 12 maja.
"Ryś. Król puszczy"
Ryś euroazjatycki to największy z rysi i zarazem największy z drapieżników żyjących w Europie. W XIX wieku wytępiony został na terenach alpejskich we Francji, Szwajcarii i w Niemczech. Dopiero w drugiej połowie XX wieku ryś euroazjatycki został reintrodukowany do swojego naturalnego środowiska na tych terenach. Nadal jest gatunkiem ściśle chronionym, któremu grozi wyginięcie.
To fascynujące, chociaż niebezpieczne zwierzę, bardzo tajemnicze i dyskretne. Światowej sławy fotograf dzikiej natury Laurent Geslin natknął się po raz pierwszy na rysia w 2011 roku. W jednej z rozmów stwierdził, że zakochał się w tym kocie od pierwszego spojrzenia. To spotkanie stało się początkiem dziewięcioletniego podglądania rodziny rysi, zamieszkującej jedną z dolin szwajcarskiego pasma Jura (kanton Jura). Efekt Geslin zamknął w swoim debiutanckim filmie dokumentalnym "Ryś. Król puszczy". Jest to również pierwszy w historii film w całości poświęcony rysiowi euroazjatyckiemu.
Geslin fotografował już najróżniejsze zwierzęta: kuny, dziki, borsuki, niedźwiedzie. Przyglądał się bioróżnorodności i dzikiemu życiu w wielkich miastach, między innymi w Londynie. Jego prace trafiały na okładki "National Geographic", "Paris Match", "Le Figaro" czy "BBC Wildlife Magazine". Jest autorem licznych książek fotograficznych.
Nie trzeba być fanem czy fanką dokumentów przyrodniczych, żeby dać się porwać fascynującej opowieści "Ryś. Król puszczy". Jak się szybko dowiadujemy, życie w puszczy to nieustanna walka o przetrwanie - nawet dla tak dużych drapieżników. Fotograf/filmowiec pokazuje, w jaki sposób życie rysi zmienia się wraz z porami roku i nieustanną ingerencją człowieka w dziką przyrodę. Jest baśniowo, momentami zabawnie, ale filmowi nie brakuje dramaturgii. W oryginalnej wersji językowej "Ryś. Król puszczy" jest zapisem osobistego przywiązania autora do tych europejskich drapieżników.
Dla polskiej widowni wisienką na torcie powinien być fakt, że w naszej wersji językowej można usłyszeć głos Krystyny Czubówny - legendarnej lektorki przyrodniczych filmów dokumentalnych.
"Ryś. Król puszczy" w reżyserii Laurenta Geslina w kinach od 12 maja.
"Życie w błocie się złoci"
Piotr Kujawiński - z wykształcenia montażysta filmowy - zadebiutował w roli reżysera, współscenarzysty i reżysera castingu, realizując "Życie w błocie się złoci". Jest to historia Lupusa - utalentowanego dwudziestoparolatka z warszawskich blokowisk - który z przyjaciółmi marzy o karierze muzycznej. Tworzą kolektyw "WPW" (akronim od Własny Punkt Widzenia). Jego uwagę od tworzenia muzyki odrywają jednak wyzwania codzienności. Nie widzi przed sobą perspektyw, musi liczyć jedynie na siebie, bo ojciec - alkoholik - nie jest w stanie zadbać o dom, syna i jego młodszą siostrę. Lupus, wspólnie z przyjaciółmi Czarnym i Masterem, podejmują się różnych zajęć. Jego życie komplikuje się, gdy wpadają w ręce policjantów z wydziału antynarkotykowego. Master, młody mąż i ojciec, trafia za kratki, pozostała dwójka zostaje zwolniona z aresztu. Czarny oskarża Lupusa o zdradę i wydanie w ręce policji Mastera i Grubego, także rapera i dilera.
Dotkliwie pobity Lupus zabiera siostrę na wieś do dziadka - ojca nieżyjącej matki - którego Wiktoria nie znała. W tym czasie w sieci pojawia się nagranie Czarnego o zdradzie Lupusa, co sprawia, że ten ostatni traci całkowicie twarz na "blokowiskach". Przez przypadek trafia na Dudka P56, cenionego rapera i producenta, który wyciąga do niego pomocną dłoń.
W warstwie fabularnej "Życie w błocie się złoci" jest świetnie poprowadzoną opowieścią o marzeniach, przyjaźni, lojalności i zdradzie. Uniwersalne motywy szekspirowskie, elementy kina kryminalnego i muzycznego zostały zgrabnie powiązane z polską rzeczywistością blokowisk, momentami brutalną. "Życie w błocie się złoci" nie jest ani filmem dokumentalnym, ani studium społeczno-kulturowym. Siłą filmu z pewnością jest obsada, którą w większości tworzą debiutanci, aktorzy i aktorki u progu kariery oraz cenieni polscy raperzy. W roli dziadka Lupusa i Wiktorii wystąpił zaś zmarły w grudniu ubiegłego roku Jan Nowicki. Jest to jego ostatnia rola filmowa.
Na szczególną uwagę zasługuje Bartłomiej Małachowski - znany fanom i fankom polskiego rapu jako Małach. Raper i producent muzyczny zaliczył świetny debiut aktorski, i to w roli głównej. Miłośnicy rodzimego rapu będą mieć okazję zobaczyć również Dudka P56 oraz TPS-a.
"Życie w błocie się złoci" w reżyserii Piotra Kujawińskiego w kinach od 12 maja.
"Bliscy"
Grzegorz Jaroszuk wzbudził zachwyt i zainteresowanie wielu w 2014 roku. Jego debiutancka pełnometrażowa fabuła "Kebab i Horoskop" znalazła się najpierw w konkursie East of the West Międzynarodowego Festiwalu Filmowego w Karlowych Warach, a później w Konkursie Głównym Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Chociaż tytuł pokazano na wielu prestiżowych europejskich festiwalach filmowych, w Polsce ta komedia absurdu, która w ogóle się nie zestarzała, nie spotkała się z właściwym uznaniem.
Jaroszuk "wraca" z kolejną fabułą: "Bliscy". Dlaczego napisałem "wraca" w cudzysłowie? Otóż film miał światową premierę 13 września 2020 roku w ramach Konkursu Polskich Filmów Fabularnych Międzynarodowego Festiwalu Kina Niezależnego Mastercard Off Camera. Impreza w związku z pandemią COVID-19 odbyła się w wersji online. Rok później komediodramat Jaroszuka znalazł się w konkursie East of the West MFF w Karlowych Warach. Teraz, po prawie trzech latach od premiery, film trafia do kinowej dystrybucji. I bardzo dobrze. Chociaż jest dopiero początek maja, z pewnością można już zaliczyć ten tytuł do najciekawszych tegorocznych polskich premier kinowych.
"Bliscy" w swojej bardzo prostej konstrukcji fabularnej stanowią unikatowe studium relacji międzyludzkich. Poznajemy Piotra (fascynujący Adam Bobik), który jest trzydziestoparolatkiem, introwertykiem, człowiekiem przepełnionym najróżniejszymi lękami. Próbuje stawiać im czoła za pomocą technik ezoterycznych, medytacji i powtarzania mantr. Codzienną rutynę przerywa nieoczekiwany telefon od ojca (w świetnej formie Olaf Lubaszenko), który prosi Piotra o jak najszybszą wizytę w domu. Gdy następnego dnia mężczyzna dociera na miejsce, spotyka siostrę - Martę (w tej roli równie świetna Izabela Gwizdak). To pierwsze takie spotkanie tej trójki od lat. Szybko okazuje się, że ich relacje są co najwyżej kurtuazyjne, niewiele o sobie wiedzą. Trudno znaleźć im punkty wspólne. Co dalej? Nie zdradzę.
W gąszczu absurdalnych zdarzeń Jaroszuk uderza w najczulsze punkty, z ogromną łatwością skłania do refleksji nad kruchością więzi. Więzi, które rozpadają się jak domek z kart, nawet te z pozoru najważniejsze, najtrwalsze - między rodzicami a dziećmi, między rodzeństwem. Jednocześnie Jaroszuk przygląda się temu, jak bezradni bywają ludzie w wyrażaniu swoich potrzeb emocjonalnych, zwłaszcza w zderzeniu z przytłaczającym poczuciem osamotnienia, pustki. To także opowieść o tym, do czego ludzie potrafią się posunąć, gdy nie są w stanie wyrazić prostego "potrzebuję cię" czy "brakuje mi ciebie".
Oglądając "Bliskich", bez trudu można się przekonać, że Jaroszuk w bardzo trafny sposób korzysta z komizmu jako katalizatora, dzięki któremu pytania, wypierane emocje, stają się znośniejsze.
"Bliscy" w reżyserii Grzegorza Jaroszuka w kinach od 19 maja.
"Daliland"
Są takie legendy świata kultury, których biografia wydaje się gotowym materiałem filmowym. Wystarczy zgrabnie ją zamknąć w mniej więcej dwugodzinnej historii, a nazwisko głównego bohatera czy bohaterki samo przyciągnie do kin rzesze zainteresowanych. Takie powierzchowne, bezrefleksyjne przekonanie - tak przynajmniej sądzę - towarzyszyło w ostatnich latach wielu filmowczyniom i filmowcom, którzy na filmach biograficznych polegli. Kanadyjka Mary Harron od prawie trzech dekad udowadnia natomiast - jak napisał Owen Gleiberman na łamach "Variety" - że jest mistrzynią w tworzeniu "biografii osób, których biografii nikt by nie nakręcił".
Być może jest tak dlatego, że i jej biografię czyta się z wypiekami na twarzy. Rodzice Mary Harron rozwiedli się, gdy miała sześć lat. Zaczęła dzielić życie między Toronto a Los Angeles. Jej ojciec ożenił się z gwiazdą pierwszych filmów Stanleya Kubricka, Virginią Leigh. Jako trzynastolatka rozpoczęła naukę w St. Anne's College przy Uniwersytecie Oksfordzkim, gdzie ukończyła studia z anglistyki. W tym czasie spotykała się między innymi z Tonym Blairem, późniejszym brytyjskim premierem. Po ukończeniu studiów, w pierwszej połowie lat 70., przeprowadziła się do Nowego Jorku, gdzie współtworzyła rodzącą się scenę punkową. Zaangażowała się w stworzenie redakcji magazynu "Punk". Była pierwszą dziennikarką, która przeprowadziła wywiad z Sex Pistols dla amerykańskich mediów. W latach 80. jako dziennikarka muzyczna i teatralna współpracowała między innymi z "The Observer" czy "The Guardian", a w końcu tej samej dekady zaczęła pisać scenariusze i tworzyć pierwsze filmy dokumentalne dla BBC. Do kina fabularnego wkroczyła z przytupem w 1996 roku. "Strzelałam do Andy'ego Warhola" premierowo pokazany został w ramach konkursu fabularnego Festiwalu Filmowego Sundance, a później w prestiżowej sekcji Un Certain Regard Festiwalu Filmowego w Cannes.
Tak rozpoczęła się filmowa podróż Harron, która przez kolejne ćwierćwiecze wypracowała własny, oryginalny styl. Jak mało kto potrafiła przekuć własne fascynacje światem sztuki w serię filmów i produkcji telewizyjnych, które miały ogromny wpływ na współczesną kinematografię. Życiu swoich bohaterów i bohaterek przygląda się w nieoczywisty sposób i tak też ich traktuje. Wbrew pozorom nie zawsze stawia ich w centrum fabuły i skupia się na wybranych aspektach ich biografii.
Podobnie jest w jej najnowszym filmie "Daliland". Harron przygląda się Salvadorowi Dalemu, jednemu z najwybitniejszych artystów hiszpańskich i jednemu z najważniejszych przedstawicieli sztuki i kultury XX wieku. Twórczyni wybrała specyficzny moment, specyficzną perspektywę. Właściwa akcja startuje w 1974 roku, gdy Dali pracuje nad wystawą swoich prac w Nowym Jorku. 70-letni geniusz nadal wzbudza kontrowersje i zainteresowanie. Jest jedną z najbardziej rozpoznawalnych osób na świecie. Za wszelką cenę próbuje przekonać przede wszystkim samego siebie, że dzięki swojej sztuce jest kimś więcej niż człowiekiem. W jednej ze scen wyznaje asystentowi, że o ile nie ma sobie równych na rynku sztuki współczesnej, to w zderzeniu z twórcami renesansowymi czy barokowymi jego twórczość ginie. Możemy się jedynie domyślać, że to poczucie nakręca go, aby każdy najdrobniejszy aspekt życia zmieniać w dzieło sztuki - począwszy od wąsów, przez sposób podpisywania prac, po ogromną potrzebę przebywania wśród fanów. Jednocześnie jest to okres fundamentalnych zmian w świecie sztuki, kiedy rynek sztuki stał się istotną formą inwestycji finansowych i sposobem na bogacenie się.
W centrum "Dalilandu" stoi nie tylko hiszpański geniusz (w którego wciela się legendarny Ben Kingsley), ale również Gala (wybitna Barbara Sukova), która jest jego miłością życia, muzą i siłą napędową. Chociaż niejednokrotnie skaczą sobie do gardeł, to ta energia motywuje artystę do pracy. Tylko Gala jest w stanie zmusić męża do dalszego tworzenia, sama zaś żyje na własnych zasadach, otacza się młodymi mężczyznami, których traktuje niczym zabawki. Ci garściami korzystają z jej hojności. "Daliland" to wyjątkowa podróż przez świat już miniony, świat nakręcanej geniuszem bohemy, w której wolność obyczajowa i artystyczna była oczywistością.
"Daliland" w reżyserii Mary Harron w kinach od 19 maja.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: fot. ©Ben King /CHAPTER2 / PATHE FILMS/ M6 FILMS / Monolith Films