"Wszystko wszędzie naraz" zgarnęło już absolutnie wszystkie nagrody amerykańskich gildii, w tym te najbardziej prestiżowe od Gildii Producentów, a teraz zaliczyło druzgocące zwycięstwo na rozdaniu Film Independent Spirit Awards - nagród kina niezależnego. Już tylko cud może sprawić, że najważniejsze Oscary trafią do innego filmu.
Oscary 2023 już za pięć dni, 12 marca, i wszystko wskazuje na to, że nic nie jest w stanie odebrać statuetki dla najlepszego filmu, obrazowi duetu Dan Kwan - Daniel Scheinert "Wszystko wszędzie naraz". Od lat żaden film nie mógł poszczycić się tak spektakularną przewagą nad rywalami z oscarowego wyścigu.
Film, który w Europie przeszedł niemal niezauważony - nie zdobył również, nawet w kategoriach aktorskich, żadnego z brytyjskich Oscarów, czyli nagród BAFTA - w Ameryce od dnia premiery idzie jak burza. Dzieło Kwana i Scheinerta, zwanych w skrócie Danielsami, wykosiło konkurencję, zdobywając zarówno większość wyróżnień krytyków, jak też absolutnie wszystkie nagrody przyznawane przez branżowe gildie w Ameryce. Oscary przyznają zaś jak wiadomo ludzie filmu, będący ich członkami.
Większość pism branżowych za oceanem nazywa dziś film Danielsów "faworytem totalnym".
Film, który podzielił widzów. Ale nie w Ameryce
"Wszystko wszędzie naraz" Danielsów z całą pewnością nie jest filmem dla wszystkich. Kompletnie odjechana komedia science-fiction, choć amerykańska obsadzona głównie przez aktorów azjatyckich, w Europie zyskała mieszane recenzje - od pełnych zachwytu, po nader krytyczne. Tak było również w Polsce. Osobiście, oglądając film, mam uczucie męczącej kakofonii i wrażenie, że (w zgodzie z tytułem), wszystkiego w nim za dużo.
Tymczasem Ameryka oszalała na jego punkcie. Krytycy prześcigają się w zachwytach, oceniając obraz nawet na 10 gwiazdek i próżno szukać krytycznych recenzji. Film okazał się także najbardziej dochodowym w historii niezależnej firmy producenckiej i dystrybucyjnej A24, przy budżecie 25 milionów dolarów, zarobił 105 milionów.
Zdobył do tej pory grubo ponad 100 najbardziej prestiżowych filmowych nagród w Ameryce.
O czym opowiada "Wszystko wszędzie naraz"
Początkowo głównym bohaterem filmu "Wszystko wszędzie naraz" Dana Kwana i Daniela Scheinerta miał być patriarcha rodziny Wang. Rolę tę miał zagrać Jackie Chan, któremu nie pozwoliły na to jednak inne zobowiązania. Wówczas pojawił się pomysł, by centrum akcji uczynić postać graną przez aktorkę kina akcji, Michelle Yeoh-Evelyn.
Tytuł filmu celnie opisuje to, co na ekranie. "Wszystko wszędzie naraz" to bowiem obraz science fiction, ale również kino akcji i komedia o dysfunkcyjnej rodzinie. I zarazem parodia każdego z wymienionych gatunków. Duet Danielsów stawia pytanie: "Co by było gdyby?", "Czy nasze życie byłoby lepsze, gdybyśmy podjęli inne decyzje i poszli inną drogą?" i próbuje na nie odpowiedzieć.
Główna bohaterka, chińska imigrantka (Yeoh) jest na skraju załamania nerwowego. Wraz z mężem prowadzi w Ameryce pralnię, która ledwo zipie. Poznajemy ją, gdy wszystko wokół niej się wali, dawne marzenia już się nie spełnią, a ona sama żyje najgorszą wersją siebie. "Czy na pewno tak musiało być? " - pytają twórcy.
Eksplorując alternatywne rzeczywistości Danielsi sięgnęli po, bliższą z pewnością młodym fanom kina, koncepcję światów równoległych, znaną przede wszystkim za sprawą uniwersum Marvela. Bohaterka trafia więc do alternatywnych wszechświatów, w których jest wszystkim, czym zawsze chciała być: piosenkarką, szefem kuchni, gwiazdą kina akcji. Każdy świat to okazja do użycia innej stylistyki i konwencji opowieści. Jej wędrówka wiedzie więc przez kolejne filmowe gatunki - Evelyn ląduje w kinie kung-fu, (Yeoh od początku kariery specjalizuje się w sztukach walki), by zaraz trafić w środek lesbijskiego dramatu, a potem do dokumentu rodem z National Geographic.
Danielsi bawią się również odwołaniami do cytatów z innych, głośnych filmów Choćby "Kill-Billem", "Indianą Jonesem" czy animowanym "Ratatujem". Najlepsze jest jednak to, co odkrywa Evelyn za sprawą wędrówki po innych wymiarach - jej porażki przekuwają się w sukcesy w światach równoległych, a rzekoma nijakość stanowi o jej sile i wyjątkowości.
Twórcy, dla których to drugi film pełnometrażowy (wcześniej nakręcili film "Człowiek-scyzoryk" z Danielem Radcliffem jako pierdzącym truposzem), przyznają, że rozmiary sukcesu jaki odnieśli, są dla nich zaskoczeniem. 11 nominacji do Oscara, z których większość prawdopodobnie zamieni się w statuetki, nagroda Gildii Producentów, zwykle zwiastująca Oscara dla najlepszego filmu, ale także Gildii Reżyserów, a wczoraj Gildii Scenarzystów, do tego wszystkie cztery nagrody Gildii Aktorów, pozwalają sądzić, że 12 marca spora część z nich zamieni się w Oscary.
"Niczego nie można być pewnym"?
W powodzi zachwytów nad sukcesami filmu Danielsów i zakładów bukmacherów, wedle których żaden inny tytuł nie ma szans na zwycięstwo w głównych kategoriach - najlepszy film, reżyser, a także scenariusz, mocno wybrzmiał tekst krytyka filmowego z Deadline Peta'a Hammonda.
Popularny krytyk przypomniał historię z 2006 roku wielkiego filmu Anga Lee "Tajemnica Brokeback Mountain", który również zgarnął nagrody wszystkich najważniejszych gildii, dodatkowe Złote Globy i nagrody BAFTA, po czym przegrał w głównej kategorii, w kompromitującym Akademię stylu, z przeciętnym "Miastem gniewu" Paula Haggisa. Do dziś ta sytuacja wytykana jest jako "grzech śmiertelny Akademii" i największy błąd w całej historii Oscarów.
Z tym, że była to zupełnie inna sytuacja - poszło o ówczesne uprzedzenia Akademii, wówczas jeszcze złożonej z samych białych mężczyzn, o średniej wieku 70 plus, którzy nie odważyli się przyznać najważniejszego Oscara filmowi o homoseksualnej miłości. Uważany za arcydzieło film Anga Lee dziś z pewnością wygrałby w cuglach z politycznie poprawnym "Miastem gniewu".
Jednak, zdaniem Hammonda, casus "Tajemnica Brokeback Mountain" pozostaje ostrzeżeniem dla wszystkich prognozujących wyniki w oparciu o nagrody oscarowego sezonu. I choć od lat, w większości przypadków, sprawdzają się one, jak zauważa krytyk: "Gdy mowa o akademikach, niczego nie można być pewnym". Jego zdaniem, jeśli faworyzowana komedia science-fiction miałaby przegrać w kategorii: najlepszy film, wówczas największe szanse na zwycięstwo ma niemiecki obraz "Na Zachodzie bez zmian" Edwarda Bergera, adaptacja głośnej powieści Ericha Marii Remarque'a, faktycznie niezwykle udana, wyróżniona aż 9 nominacjami do Oscara.
Źródło: Deadline, tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: EPA