Pół wieku temu produkcja „Planety małp” opóźniła powstanie co najmniej kilku innych filmów w Hollywood - tak wielu zaangażowała charakteryzatorów. Dziś zamiast ton pudru i dziesiątek masek mamy komputery. W „Ewolucji planety małp” cyfrowych postaci praktycznie nie sposób odróżnić od prawdziwych. Ich twórcy mają w tym roku spore szanse na Oscara za efekty specjalne.
Pierwsza futurystyczna wizja małp przejmujących władzę nad ludźmi pojawiła się na ekranach kin w 1968 roku, prawie pół wieku temu. Przemiana części obsady w człekokształtnych buntowników wymagała ogromnego wysiłku. Nad charakteryzacją przy "Planecie małp" Franklina J. Schaffnera pracowało 80 osób. Wydano na nią milion dolarów, co do dziś stanowi rekord w filmowych kosztach charakteryzacji. Jej nakładanie było tak czasochłonne, że aktorzy pozostawali w małpich maskach także w przerwach między ujęciami. Posiłki dostawali płynne, odżywiali się przez rurkę.
Prawie 50 lat później aktorzy "Ewolucji planety małp" uniknęli podobnych niedogodności. Charakteryzatorów zastąpili specjaliści od efektów specjalnych. Czwórka twórców - Joe Letteri, Dan Lemmon, Daniel Barrett i Erik Winquist - została przez amerykańską Akademię Filmową nominowała w tym roku do Oscara. Trzy lata wcześniej pierwsza trójka pracowała już razem przy "Genezie planety małp". Także dostali nominację, ale nagrody - nie.
Z całego zespołu największy apetyt na Oscara może mieć Joe Letteri, który na swoim koncie ma już 9 nominacji i 4 złote statuetki. Ostatnią dostał w 2009 roku za efekty do "Avatara" Jamesa Camerona.
Drugie życie starej techniki
Letteri swoją pierwszą nominację do Oscara otrzymał ponad 10 lat temu za drugą część „Władcy pierścieni” Petera Jacksona. I od razu wygrał. Był wtedy jedną z osób, która dzięki rozwinięciu dobrze znanej techniki, w niespotykany wcześniej sposób tchnęła życie w mroczną postać Golluma. Wyniszczonego i okaleczonego hobbita wygenerowano całkowicie cyfrowo za pomocą ulepszonej wersji "motion capture", czyli w dosłownym tłumaczeniu "przechwytywania ruchu".
W klasycznej wersji "motion capture" wszystkie gesty i ruchy anonimowego aktora są rejestrowane jednocześnie przez kilka kamer dzięki czujnikom umieszczonym na jego kombinezonie. Tak uzyskany obraz jest potem przetwarzany przez specjalistów od efektów specjalnych, którzy nakładają na niego kolejne warstwy tak długo, aż "szkielet" złożony z pojedynczych punktów finalnie zastąpi wirtualna postać. Rozwiązanie to wykorzystywano już wcześniej w filmach, a także grach komputerowych.
Ekipa pracująca nad drugą częścią "Władcy pierścieni" poszła jednak o krok dalej. Czujniki ruchu umieściła także na twarzy aktora. Nowa, ulepszona technika zmieniła nazwę na "performance capture", by zaznaczyć, że teraz "przechwytywane" są nie tylko gesty, ale również mimika i głos, czyli cały występ aktora. Dzięki temu rozwiązaniu odtwórca roli Golluma - Andy Serkis - mógł uczestniczyć w nagrywaniu scen z "Władcy pierścieni" wspólnie z innymi aktorami, występującymi w tradycyjnej charakteryzacji. Stał się pełnoprawnym członkiem obsady. Dziś jest specjalistą od ról odgrywanych w nietypowym i wciąż unowocześnianym kombinezonie.
Jeden kombinezon to za mało
Gollum w technologii "performance capture" pojawił się także w trzeciej części "Władcy pierścieni", również nagrodzonej Oscarem za efekty specjalne. Dwa lata później Peter Jackson wykorzystał tę technikę w filmie "King Kong", gdzie tytułowego goryla zagrał także Andy Serkis. Akademia ponownie nie miała wątpliwości, komu należy się nagroda za efekty.
W 2009 roku poprzeczkę podniósł James Cameron. W filmie "Avatar" zaangażował jednocześnie kilkunastu aktorów ubranych w kombinezony z czujnikami. W ten sposób, bez grama pudru, a jedynie dzięki najnowszej technologii, wykreował na ekranie sporą część mieszkańców wymyślonej przez siebie planety Pandora. To, że w filmie ani przez chwilę nie widzimy prawdziwej twarzy Zoe Saldany - odtwórczyni roli jednej z kosmitek - nie przeszkodziło jej zdobyć kilku nominacji do nagród dla najlepszej aktorki.
Na takie wyróżnienie nie zdecydowała się Akademia Filmowa. Po raz kolejny uhonorowała za to twórców efektów specjalnych. W gronie nagrodzonych znów znalazł się Joe Letteri, który pracował przy wszystkich wspomnianych do tej pory filmach.
Maksymalny realizm dzięki naturze
Wspólnym mianownikiem dla tych produkcji jest również kierowane przez niego nowozelandzkie studio Weta Digital, specjalizujące się w animacjach komputerowych od ponad 20 lat. Jej najnowsze i najbardziej imponujące dzieło - wyróżnione w tym roku nominacją do Oscara - to główny bohater „Ewolucji planety małp”, charyzmatyczny szympans Cezar (w jego rolę wcielił się oczywiście nie kto inny, jak Andy Serkis) oraz armia kilkudziesięciu innych zbuntowanych człekokształtnych.
Widzowie "Ewolucji planety małp" odnoszą wrażenie, że w trakcie seansu widz szybko przestaje zwracać uwagę na to, co na ekranie jest "realne", a co wygenerowane cyfrowo.
Twórcy tłumaczą, że wrażenie realizmu udało im się zmaksymalizować m.in. dzięki ryzykownej decyzji, by jak najwięcej sekwencji nakręcić w naturalnych plenerach, a nie w studiu filmowym. Spora część akcji toczy się w lasach. Dodatkowym wyzwaniem dla twórców był nie tylko san transport wyjątkowo ciężkiego sprzętu, ale też upewnienie się, że nie zagraża mu błoto czy deszcz.
Oprócz zintegrowania animowanych zwierząt z naturalnym środowiskiem, pomocne w osiągnięciu złudzenia realizmu okazało się także napisanie nowych algorytmów dla animowanej cyfrowo małpiej sierści, by lepiej prezentowała się w różnych wariantach oświetlenia. Zadbano także o to, by wirtualny model małpy składał się z kilku skomplikowanych warstw, co pozwala odtworzyć na ekranie fizykę ciała w bardziej realistyczny sposób.
Wysiłek twórców „Ewolucji planety małp” docenili już koledzy z branży. Ekipa otrzymała trzy statuetki VES od stowarzyszenia twórców efektów specjalnych (Visual Effects Society), w tym jedną w kategorii „najlepsze efekty specjalne”.
Letteri przyznaje w wywiadach, że poprzeczka dla animatorów była w przypadku „Ewolucji planety małp” zawieszona bardzo wysoko, bo „przecież każdy kiedyś widział szympansa”. A w świecie komputerowych animacji nie ma chyba nic trudniejszego, niż naśladowanie rzeczy doskonale znanych z rzeczywistości. Teraz największym wyzwaniem stojącym przed specjalistami od kinowych efektów jest stworzenie kolejnego cyfrowego modelu: człowieka, który dla nawet najbardziej wprawnego oka niczym nie będzie się różnił od prawdziwego aktora.
Nominacje do Oscara 2015 w kategorii "Najlepsze efekty specjalne":
"Ewolucja planety małp" "Interstellar" "Kapitan Ameryka: Zimowy żołnierz" "Strażnicy Galaktyki" "X-Men: Przeszłość, która nadejdzie"
Autor: Tomasz Setta//rzw / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: 20th Century Fox