Brad Pitt znów u Davida Finchera, ale mordobicie („Fight Club”) obu panom zdecydowanie lepiej wychodziło. Obsypany nominacjami do Oscara „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona” jest równie piękny, co chłodny i sztampowy.
Nowy Orlean, 1918 rok. Całe miasto pijane radością oraz burbonem, bawi się na ulicach, bo właśnie zakończyła się pierwsza wojna światowa. Tej nocy na świat przychodzi Benjamin Button, niemowlę o ciele osiemdziesięcioletniego starca. Odrzucony przez ojca potworek zostaje przygarnięty przez pracującą w domu starców Queenie (nominowana do Oscara Taraji P. Henson). Lekarz nie daje dziecku szans na przeżycie, ale Benjamin (nominowany do Oscara Brad Pitt) nie tylko nie umiera, ale z biegiem lat młodnieje. Zakochuje się we wnuczce jednej z pensjonariuszek, tancerce Daisy (Cate Blanchett), ale czy miłość ludzi, dla których czas płynie w przeciwne strony, ma szansę na spełnienie?
13 nominacji
Widz najnowszego i zdecydowanie nienajlepszego – choć obsypanego 13. oscarowymi nominacjami – filmu Davida Finchera ma prawie trzy godziny, żeby przetrawić odpowiedź na powyższe pytanie. Niestety, nie czeka się na nią zaciskając kciuki, ani tym bardziej obgryzając z nerwów paznokcie. Film jest bardzo ładnym, ale pustym i nie angażującym emocjonalnie obrazkiem, który bardzo chce być magiczny, ale tyle w nim magii, co w wystawnych widowiskach Davida Copperfielda.
Oskarowy w każdym calu?
Ma się wręcz wrażenie, że Fincher - który swoją karierę rozpoczął od filmów mocnych, inteligentnych oraz przeznaczonych dla widzów o niewrażliwych żołądkach („Obcy 3”, „Siedem”), następnie zrobił najlepszy film lat 90-tych („Fight Club”), by w kolejnej dekadzie kręcić porządne thrillery („Azyl”, „Zodiak”) - postanowił wreszcie zgarnąć parę złotych statuetek. I podszedł do tematu profesjonalnie.
Od Nowego Orleanu po Murmańsk
„Ciekawy przypadek...” ma wielką, czerwoną pieczątkę „Oscary” wbitą na na każdym elemencie – od scenariusza po scenografię. Opowiada historię miłości niemożliwej w niebanalnych okolicznościach przyrody. Dzieje się na przestrzeni prawie stu lat, co pozwala wykazać się twórcom kostiumów, do tego w lokacjach od Nowego Orleanu przez Paryż po Murmańsk, co z pewnością ucieszyło scenografa. Operatora zapewne też.
Piękni i sławni
Grają w nim piękni aktorzy (Brad Pitt, który mimo 46 lat na karku wciąż ma mnóstwo chłopięcego wdzięku, i Cate Blanchett, która po raz kolejny udowadnia, że nie ma wieku), do tego pozwalający się postarzyć i oszpecić. A jak pokazuje chociażby przykład Charlize Theron w „Monster” czy Marion Cotrillard w „Niczego nie żałuję”, nic tak nie przekonuje Akademii o umiejętnościach aktorskich delikwenta, jak oszpecająca charakteryzacja (również nominowana do Oscara). Muzyka jest jak trzeba, rzewna i podniosła, a scenariusz na podstawie amerykańskiej klasyki – opowiadania F. Scotta Fitzgeralda. Wszystko razem brzmi jak zrealizowany od a do z przepis na film oscarowy.
Robi wrażenie, ale brak w nim życia
Urody „Ciekawemu przypadkowi...” odmówić nie sposób. Niektóre sceny, te z tańczącą Daisy czy Benjaminem mknącym na motorze niczym młody Marlon Brando, mają w sobie nawet pewną poezję. Ale całość przypomina wygenerowanego komputerowo nastoletniego Brada Pitta: robi wrażenie, wygląda oszałamiająco, ale po bliższym przyjrzeniu się brakuje w nim życia.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Warner Bros