Nicholas Edward Cave czuł się wyobcowany już od najmłodszych lat. Spędził je na australijskiej prowincji, gdzie nawet podobał mu się krajobraz, ale też doskwierała małomiasteczkowa mentalność. Tak bardzo, że rodzice - nauczyciel i bibliotekarka - wysłali go do szkoły z internatem w Melbourne. Artystyczna wrażliwość i niechęć do sportu nie przysporzyły mu tam popularności. Znalazło się jednak kilku takich jak on outsiderów, z którymi założył swój pierwszy zespół The Birthday Party.
Młodzi gorsi
Cave i jego koledzy byli przez rówieśników nękani, uważani za gorszych, głupszych, podejrzewani o homoseksualizm. Jak głosi legenda, w pewnym momencie zaczęli nosić w torbach cegły i okładać nimi każdego, kto chciał im dokuczać. Czy to prawda? - Och, zależy ci tylko na prawdzie, a nie na dobrym, ciekawym artykule - żachnął się Cave zapytany o to kiedyś w wywiadzie.
"Zgoogluj to sobie"
Gdy miał 19 lat, jego ojciec zginął w wypadku samochodowym. Nie dogadywali się, ale może właśnie dlatego ta śmierć - która przekreśliła ewentualne nadzieje na pojednanie - bardzo Nicka zabolała. Nie chciał o niej mówić, a pytania dziennikarzy zbywał tekstem "zgoogluj to sobie". Wyniki wyszukiwania natomiast każą się zastanawiać, czy i jak duże znaczenie miał tu fakt, że kiedy doszło do tragedii, młody Cave siedział w areszcie za włamanie, a matka właśnie wpłacała za niego kaucję.
Parę lat po tych wydarzeniach, w 1980 r., Nick rzucił studia o profilu artystycznym i razem ze swoją kapelą ruszył podbijać Londyn. Sukces nie był jednak, oględnie mówiąc, spektakularny. Twórczość cokolwiek rozczarowanych życiem członków The Birthday Party stawała się coraz mroczniejsza i trudniejsza w odbiorze, a ich koncerty coraz bardziej kontrowersyjne. W pewnym momencie zdawało się, że to obrażanie publiczności stało się głównym celem zespołu, który ostatecznie rozpadł się w 1983 r.
Popie*****ny ćpun i pijak
Nikt wtedy nie przypuszczał, że z Cave'a jeszcze w ogóle coś będzie. Jak zgodnie twierdzą ci, którzy wówczas go znali, był "z lekka psychotycznym, popie*****nym pijakiem i ćpunem karmiącym się złudzeniami o sławie". Nic dziwnego, że nie miał w Anglii wielu przyjaciół. Wrócił więc na chwilę do Australii, a potem przeniósł się do Berlina. W tym właśnie czasie formował się zespół Bad Seeds, z którym Cave zaczął wreszcie odnosić większe sukcesy.
O ile jednak jego sztuka miała się coraz lepiej - a oprócz muzyki zajmował się również filmem i literaturą - o tyle on sam niekoniecznie. Wszyscy wiedzieli o jego uzależnieniu od heroiny, ale nikt głośno o tym nie mówił. Kiedy w 1988 r. spytał o to w wywiadzie Jack Barron z "Guardiana", Cave zrazu się przed nim otworzył, ale potem wpadł w gniew, pobił dziennikarza i zniszczył taśmy z nagraniem rozmowy.
"Nie zinternalizował w pełni konceptu monogamii"
O tym, że niemal dekadę później rzuciła go PJ Harvey, pisał na swojej stronie internetowej: "Byłem tak zaskoczony, że prawie upuściłem strzykawkę". Para miała inne problemy, jak choćby niewierność Cave'a (który "nie zinternalizował w pełni konceptu monogamii") czy skupienie każdego z nich na swojej własnej karierze. Wyznaniem o strzykawce muzyk sugeruje jednak, że nałóg był jednym z głównych powodów rozstania. Jego samego też przerażał i martwił, choćby z powodu fanów, którzy mogliby go chcieć naśladować. I dlatego, że nie był się w stanie uwolnić.
Udało się to po wielu latach, pobytach na odwyku i powrotach na spotkania Anonimowych Narkomanów. To właśnie dzięki nim, jak podkreśla, pokonał uzależnienie. Długo bardzo sceptycznie podchodził do całego pomysłu i nigdy nie poczuł się częścią grupy, ale zawsze był w niej akceptowany, niezależnie od tego, ile razy i jak bardzo znowu się stoczył. Wiadomo to ze strony Red Hand Files, którą założył, by otworzyć się przed fanami i szczerze odpowiadać na ich pytania - bez pośredników w postaci dziennikarzy, których chyba nigdy specjalnie nie polubił.
Śmierć dzieci
Strona powstała w odpowiedzi na ogromne wsparcie, jakiego muzyk doświadczył ze strony fanów po śmierci swojego 15-letniego syna. W 2015 r. Arthur Cave spadł z klifu. Był to nieszczęśliwy wypadek, związany jednak najpewniej z zażyciem narkotyku. Kolega Arthura zeznał, że tego dnia eksperymentowali z LSD, on sam miał silne halucynacje i paranoję - więc być może Cave junior również - a świadkowie zdarzenia widzieli, jak chłopiec się zataczał.
Przez kolejny rok Nick unikał koncertów i mediów. Skupił się na pracy w niewielkim studiu nagraniowym blisko cmentarza, na którym pochowano jego dziecko. W pewnym momencie jednak przeniósł się wraz z rodziną z Anglii do Los Angeles. W piosence "Heart That Kills You" tłumaczy, że w Brighton, gdzie mieszkali, było zbyt smutno. Ostatecznie jednak okazało się, że smutek towarzyszył im wszędzie, wrócili więc do Londynu. Tam, jak można przeczytać w Red Hand Files, Cave pogodził się z żałobą jako nieodłącznym elementem miłości i jest przez większość czasu szczęśliwy.
A w każdym razie był do teraz, kiedy znów musi pochować syna. Poznał go, dopiero gdy Jethro miał siedem czy osiem lat, i bardzo żałuje, że to nastąpiło tak późno, bo potem nawiązali - jak sam to określa - "świetną relację".
Cave ma jeszcze dwóch synów: Earla (bliźniaka Arthura) i Luke'a, który urodził się w Brazylii zaledwie 10 dni później niż jego przyrodni brat Jethro w Australii. Artysta przyznawał, że ta sytuacja rodzinna była początkowo dość napięta i dziwna, ale w końcu wszystko się ułożyło. Na pewno natomiast nie stanowiła największego kłopotu, z jakim musiał zmagać się muzyk. Nie były nim też oskarżenia o plagiat, kilkumiesięczny brak weny po odstawieniu dragów czy wzburzone reakcje na niektóre wypowiedzi Cave'a dotyczące polityki i molestowania.
Historia jego życia w przewrotny sposób rezonuje z wykreowanym wizerunkiem. Tak mrocznym, że wielu nie mogło uwierzyć, iż na koncert przyjechał po prostu pociągiem. A kiedy spytał swoją publiczność, czym mianowicie miałby przyjechać, usłyszał: - No nie wiem. Karawanem?
CZYTAJ TAKŻE: Nick Cave potwierdza śmierć syna Jethro Lazenby'ego. Kolejna taka tragedia w życiu muzyka
Autorka/Autor: bc//az
Źródło: Grunge.com, Red Hand Files