Portugalczyk Bernardo Sassetti był chyba największą niewiadomą tegorocznego Jazz Jamboree. Swoim znakomitym koncertem pianista udowodnił, że muzyczna Portugalia to nie tylko Fado.
To, że dla polskich fanów jazzu pianista Berbardo Sasetti jest postacią anonimową, widać było chociażby po liczbie osób, które zasiadły na widowni. Sala warszawskiego Palladium, była wypełniona co najwyżej w połowie, a dużą część słuchaczy stanowiła delegacja ambasady Portugalii. Polskiej publice Sassetti mógł być znany jedynie z kompozycji muzyki filmowej (ścieżka dźwiękowa do "Utalentowanego pana Ripleya") - a szkoda, bo jazzmanem jest wybitnym.
Muzyka Sassettiego uderza przede wszystkim niesamowitą różnorodnością. W materiałach promocyjnych jego gra porównywana jest do stylu Oscara Petersona, ale sam artysta mówi raczej o inspiracji Keithem Jarrettem i Billem Evansem. I trudno się z tym nie zgodzić - w wielu utworach Portugalczyka widać nawiązania do muzyki mistrzów jazzowego fortepianu.
Od Brazylii po Afrykę Ale Sassetti ma swój własny styl. Jego trio w oryginalny sposób umie połączyć to co najlepsze w muzyce brazylijskiej, afrykańskiej i śródziemnomorskiej, a wszystko to okrasić klasycznym jazzowym brzmieniem.
Na warszawskim koncercie trio Sassetiego (z Carlosem Barretto na basie i Alexandre Frazao na perkusji) porwało publiczność. Zarówno w utworach, które miały więcej wspólnego z muzyką filmową, jak i w tych gdzie słychać było pełnokrwisty, rasowy jazz, Portugalczycy spisali się znakomicie. Warto zwrócić uwagę zarówno na kompozycje inspirowane muzyką basenu Morze Śródziemnego (np. "Reflexus"), jak i reinterpretacje jazzowych standardów. Zagrane na bis żywiołowe "Well you needn't" Theloniousa Monka stanowiło doskonałe podsumowanie koncertu.
Bossa po ukraińsku Jednak świetny występ Sassettiego był dla publiczności jedynie rozgrzewką przed dalszą częścią wieczoru. Po Portugalczyku na scenę wyszła młoda gwiazda ukraińskiej piosenki jazzowej Julia Roma wraz ze swoim zespołem. Po dobrym wtorkowym występie jej rodaczki Olgi Voichenko, apetyty warszawskiej widowni były wyostrzone.
Niestety tym razem Ukraińcy zawiedli. Co prawda do samej Romy wielu zastrzeżeń mieć nie można, jednak kompletnie rozczarowali członkowie jej zespołu. Obdarzona pięknym, lirycznym głosem wokalistka zupełnie nie mogła się przebić, przez dość monotonne i chaotyczne popisy instrumentalistów. Muzyka Ukraińców, podlana dużą ilością Bossa Novy, raziła brakiem oryginalności i na dłuższą metę męczyła.
A na zakończenie skandal - To co dzieje się na tym festiwalu jest skandaliczne - tak rozpoczął swój występ jeden z najlepszych polskich jazzmanów Zbigniew Namysłowski. Artysta skrytykował w ten sposób organizatorów za liczne wpadki. - Mieliśmy zacząć grać o 22, a jest 24 - grzmiał Namysłowski. I trudno mu się dziwić. Cały koncert rozciągnięty był do granic przyzwoitości i trwał niemal 4,5 godziny - za długo nawet dla największych fanów jazzu. Na domiar chwilę przed wyjściem kwintetu Namysłowskiego na scenę, w hallu Palladium ruszył bankiet organizowany prze Ambasadę Portugalii. A to oczywiście wydatnie zmniejszyło liczbę osób na widowni...
Po raz kolejny okazało się jednak, że prawdziwi profesjonaliści potrafią się zdystansować nawet do najbardziej absurdalnych sytuacji. Kwintet Namysłowskiego zagrał tak jak spodziewali się wszyscy - energetycznie, precyzyjnie i z dużą klasą.
Zespół, w którego składzie grają największe nazwiska polskiego jazzu, zaserwował warszawskiej publiczności muzykę bardzo wytrawną, podaną z dużą dawką bluesa. Szkoda, że do końca wysłuchała jej już tylko garstka osób.
Źródło: tvn24.pl, TVN24, PAP
Źródło zdjęcia głównego: TVN24.pl