"Lincoln” Stevena Spielberga z 12 nominacjami okazał się faworytem 85. edycji Oscarów. Na wielki sukces „Miłości” Michaela Hanekego należy jednak patrzeć z innej perspektywy. Tu mamy bowiem do czynienia z filmem nieangojęzycznym i raz na wiele lat zdarza się, by taki obraz otrzymał nominację w głównej kategorii. A co dopiero w pięciu głównych.
Ostatnio taka sytuacja miała miejsce w 1999 roku, gdy aż 6 nominacji do Oscara zdobył włoski obraz Roberto Benigniego „Życie jest piękne”, któremu ostatecznie przypadły 3 statuetki.
Wygrał jednak w kategorii film nieanglojęzyczny (czyli w tej przypadającej mu wedle regulaminu) i nie udało się zdobyć nagrody w kategorii najlepszy reżyser, nie mówiąc już o filmie. Nie udało się to nawet Federico Felliniemu, nominowanemu w głównych kategoriach kilkakrotnie, ani też Ingmarowi Bergmanowi.
Raz jeden w całej historii kina i 84 oscarowych edycji zdarzyło się, że wygrał obraz spoza kręgu kultury anglosaskiej – mowa o roku 1987 i filmie Bernardo Bertolluciego „Ostatni cesarz".
Tradycja nie została jednak złamana (a raczej regulamin) bo chytry filmowiec z Włoch, poza tym, że we fragmentach posłużył się językiem mandaryńskim, większość scen opatrzył angielskimi dialogami. W ten sposób najlepszym filmem został obraz włoski i zarazem …anglojęzyczny.
Przypadek "Artysty"
W błędzie są także ci, którym wydaje się, ze ubiegłoroczny francuski „Artysta" - zdobywca aż 5 Oscarów, w tym najważniejszego, dla najlepszego filmu - ustanowił precedens.
Znów mamy bowiem do czynienia z chytrym zabiegiem - film nie mógł być nominowany w innej kategorii jak najlepszy film (zarezerwowanej dla obrazów anglojęzycznych), bo jest filmem niemym, a nieliczne napisy są po angielsku.
Ta sztuka nie udała się za to takim arcydziełom kina jak "Słodkie życie" Felliniego, "Szepty i krzyki" Bergmana czy genialnemu „Dersu Uzała” Akira Kurosawy (temu samemu, z którym przegrał Wajda i jego "Ziemia obiecana").
Amerykanie nie zrobili też wyjątku dla uwielbianego przez nich Almodovara i mimo nominacji za reżyserię "Porozmawiaj z nią", Oscara przyznali anlglojęzycznemu „Pianiście" naszego rodaka. "Miłość” przekracza granice? Sukces niekomercyjnego, genialnego obrazu Hanekego, który idzie jak burza od premiery w Cannes, gdzie zdobył Złotą Palmę, ostatnio Europejską Nagrodę Filmową, a za trzy dni z pewnością zatriumfuje w swojej kategorii na Złotych Globach, trudno porównać z czymkolwiek.
I to nie tylko w kinie ostatniej dekady, ale ostatnich kilku dekad. Haneke - reżyser realizujcący filmy w języku francuskim, twórca tak wielkich dzieł jak „Biała wstążka" czy „Pianistka”, nakręcił bowiem obraz całkowicie spełniony.
Taki, w którym niczego nie dałoby się już poprawić na jeszcze lepsze, bo wszystko tu jest majstersztykiem. Począwszy od scenariusza, poprzez reżyserię i znakomita grę aktorską.
Bodaj 4-krotnie na 85 edycji Oscarów zdarzyło się, by jakiś film trafił do obu kategorii jednocześnie - najlepszy film nieanglojęzyczny i zarazem do tej najważniejszej - najlepszy film minionego roku. Przypomnijmy też, że aktorską nominację za najlepszą kreację kobiecą otrzymała odtwórczyni głównej roli - Emmanuelle Riva, zarazem najstarsza nominowana aktorka w historii.
Jeśli dzieło Hanekego wygrałoby w jednej z dwóch głównych kategorii – najlepszy film lub najlepszy reżyser, byłby to naprawdę precedens.
W tym pierwszym przypadku byłoby to wręcz wbrew regulaminowi, bo kategoria ta zarezerwowana jest dla filmów anglojęzycznych. Jest jednak możliwość uczynienia odstępstwa od reguły, bowiem sztywne zasady nie dotyczą arcydzieł, które z założenia przekraczają granice.
Akademicy przy sporej dawce dobrej woli mogliby uczynić tym razem wyjątek. Ich wrodzony konserwatyzm każe jednak wyrokować, iż głównym zwycięzcą będzie bardzo amerykański, ale i bardzo dobry "Lincoln" Spielberga.
Autor: Justyna Kobus / Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: materiały prasowe