Powiatowy inspektorat weterynarii wnioskował do gminnych urzędników o odebranie z prywatnej posesji głodzonych psów. Władze Skalbmierza (woj. świętokrzyskie), mimo ponagleń, przez prawie dwa tygodnie nie zabrały zwierząt. W tym czasie zdechło jedno ze szczeniąt. Burmistrz chwali się wydatkami gminy na działalność schroniska i twierdzi, że na odebranie kilkunastu psów nie ma pieniędzy. O tych, którzy dopytywali o zwierzęta, mówi: "szukają sensacji".
Gmina Skalbmierz, południowy kraniec województwa świętokrzyskiego. Końcówka listopada. Mieszkaniec jednej ze wsi zawiadomił powiatowy inspektorat weterynarii, że w sąsiednim domu może dochodzić do znęcania się nad kilkunastoma psami.
Pierwszego grudnia na miejsce docierają pracownicy Powiatowego Inspektoratu Weterynarii (PIW) w Kazimierzy Wielkiej. Naliczają 16 psów, w tym rasowe, mieszkające w kompletnej ruinie. Dom wygląda jak po przejściu huraganu: wywrócony stół, postrzępione kanapy, podłoga przykryta śmieciami i pleśniejącą karmą.
Skrajnie wychudzone, uwięzione w chlewie
Po trzech przeprowadzonych kontrolach powiatowa inspektor weterynarii Ewa Luboń-Stefanek wysłała do burmistrza wniosek o odebranie psów właścicielowi. "Zwierzęta zamknięte są w opuszczonym budynku oraz w chlewie bez możliwości wyjścia. Na podłodze zalegają odchody oraz śmieci. Psy nie mają odpowiednich warunków bytowania. Nie posiadają misek ani posłań, nie są odpowiednio karmione, o czym świadczy ich skrajne wychudzenie. Nie mają stałego dostępu do wody" - czytamy w uzasadnieniu. Z kontroli wynikło też, że psy nie mają zapewnionej opieki weterynaryjnej, nie są też zaszczepione.
Pismo zostało przekazane urzędnikom gminy 7 grudnia, jednak już około tygodnia wcześniej inspektorat uprzedzał ich o podjętych czynnościach. Pracownicy PIW zawiadomili również prokuraturę o prawdopodobnym znęcaniu się nad psami przez ich właściciela, 21-latka, który mieszka kilka adresów dalej.
W teorii gmina niezwłocznie powinna psy odebrać i przekazać pod opiekę schroniska. Po niecałych dwóch tygodniach - 19 grudnia - zwierzęta wciąż były na terenie posesji. Dlaczego?
- Urzędnicy nie zrobili z tym nic. Dopytywaliśmy, nie mogliśmy jednak doczekać się żadnej odpowiedzi. Pan z odpowiedniego wydziału powiedział, że nie jest władny z tą sprawą nic zrobić - relacjonuje nam Joanna Repel z Krakowskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami.
Czytaj też: Wychudzone psy, szczury w "krytycznym stanie". Właścicielka odpowie za znęcanie nad zwierzętami
Działacze towarzystwa z Krakowa dopominali się o dobrostan psów, bo na południu województwa świętokrzyskiego nie ma organizacji, która miałaby podobne uprawnienia i zajmowała się interwencyjnym odbiorem zwierząt. Pod tym względem region jest, jak mówią nam pracownicy KTOZ, "białą plamą" na mapie Polski. Nie mogli oni jednak odebrać psów ze Skalbmierza, bo podlegają pod władze Krakowa. Obowiązek uratowania zwierząt spadł więc na skalbmierski samorząd.
"Nie otrzymałam od gminy żadnej odpowiedzi"
Od czasu zawiadomienia gminy przez PIW jedno ze szczeniąt zdechło. 19 grudnia jego truchło zostało skierowane na sekcję.
- Gmina dopiero 14 grudnia wszczęła postępowanie administracyjne, a dzień później przeprowadziła na miejscu wizję w asyście policji. Nie wiem, dlaczego tego dnia nie zabrali jeszcze zwierząt. Gminny radca prawny twierdził jedynie, że oni mają swoje procedury. Odkąd jestem powiatowym inspektorem weterynarii, nigdy nie miałam problemu z żadnym samorządem w naszym powiecie. Pierwszy raz tyle czekam na działanie urzędu. Nie otrzymałam od gminy żadnej odpowiedzi na pismo ponaglające, które wysłałam już kilka dni po złożeniu wniosku o odebranie zwierząt - mówi nam kazimierska inspektor weterynarii Ewa Luboń-Stefanek.
Pracownicy inspektoratu przyjeżdżali też na posesję dokarmiać pozostałe zwierzęta i uzupełniać im wodę, dzięki czemu po blisko trzech tygodniach od pierwszej kontroli wyglądają one już lepiej. Burmistrz zapewnia, że również pracownicy jego urzędu przywozili karmę i wodę. Powątpiewają w to zarówno powiatowa inspektor weterynarii, jak i działacze KTOZ.
Czytaj też: Kot był już martwy, uratowali królika
Burmistrz chwali się festynami i atakuje obrońców zwierząt
W tym czasie gmina wciąż zwlekała z zabraniem zwierząt. Burmistrz Skalbmierza Marek Juszczyk w rozmowie z tvn24.pl podkreśla, że z właścicielem czworonogów "trudno jest znaleźć wspólny język". Na zarzuty KTOZ i inspektoratu odpowiada, że "szukają sensacji". Oprócz tego chwali się wydatkami gminy na pomoc bezdomnym zwierzętom. Tylko w tym roku samorząd miał wydać na walkę z bezdomnością zwierząt 80 tysięcy złotych. - To dużo, jak na naszą gminę. To też pokazuje, że nie lekceważymy problemu. Potrzebna jest szeroka kampania wśród mieszkańców nie tylko naszej gminy, ale w całej Polsce. Samorządy nie mogą pozostawać z tym problemem same - podkreśla burmistrz. Juszczyk mówi, że na festynach organizowane są zbiórki dla zwierząt.
Dopiero gdy ponownie zadajemy pytania o sytuację głodzonych psów, burmistrz przyznaje, że urząd nie wykonał zaleceń powiatowego inspektora weterynarii, bo - jak twierdzi - gmina nie ma na ten cel pieniędzy. - Mamy koniec roku, a nie jesteśmy gminą o wielkich dochodach. Postaramy się znaleźć pieniądze w budżecie, ale co będzie, jeśli ta osoba za tydzień znowu jakieś psy przygarnie? Zdajemy sobie sprawę, że musimy się zastosować do zaleceń inspektoratu, ale cały czas szukamy rozwiązania, bo zabranie zwierząt i oddanie ich do schroniska może nie być najlepszym wyjściem - opowiada burmistrz. Chciałby, aby zwierzęta zostały adoptowane przez chętnych mieszkańców.
21-letni właściciel psów, według relacji naszych rozmówców, miał przyjmować psy jako prezenty-podziękowania od osób, u których wykonywał różne prace.
- Na pewno tego nie zostawimy. Jeśli nie znajdziemy dla tych psów odpowiednich domów, to decyzja o ich odebraniu zapadnie do końca tygodnia - deklarował we wtorek samorządowiec.
W wiadomości mailowej burmistrz dodał później: "Nasze działania w ostatnich dniach, wizyty w domu właściciela i rozmowy z jego rodzicami przyczyniły się do znalezienia nowych domów dla sześciu czworonogów. KTOZ znalazł dziś nowy dom dla trzech piesków. Pozostałe 7 zwierząt w dniu jutrzejszym (w środę - red.) zostanie oddane do specjalnego ośrodka". Liczba sumuje się do 16, choć jedno ze szczeniąt już od pewnego czasu nie żyje.
KTOZ widzi sprawę inaczej. Joanna Repel mówi nam, że pracownicy tej organizacji odebrali 11 psów - po uzyskaniu pozwolenia od władz Krakowa - tego samego dnia, 19 grudnia. Pozostałe cztery żyjące udało się oddać wcześniej do adopcji. Na dowód, że psy trafiły do schroniska w stolicy Małopolski, Repel przesłała nam zdjęcia i nagrania. W ruderze nie zostało już żadne zwierzę, które pracownicy gminy mogliby odebrać.
Tymczasem burmistrz atakuje tych, którzy poinformowali nas o sprawie. - Szkoda, że ci działacze, rzekomo tak opiekuńczy, nie idą w tym kierunku, żeby nam pomóc, tylko próbują zrobić show. Powiatowy inspektor weterynarii wie, czyja jest to działka. Wie, kto jest właścicielem. Czemu nie zwracają się bezpośrednio do właściciela tego obiektu? Za zwierzęta jest odpowiedzialny w pierwszej kolejności właściciel - ciągnie burmistrz. Przekonuje, że "polskie samorządy nie mają żadnych instrumentów do walki z podobnymi przypadkami znęcania się nad zwierzętami".
- Oczywiście, że zwracaliśmy się do właściciela - odpowiada oburzona powiatowa inspektor weterynarii. - Po każdej z dwóch kontroli wydawaliśmy zalecenia, żeby właściciel posprzątał dom, nakarmił psy i wezwał lekarza weterynarii. Ten pan nie stawiał się na kontrole, był nieuchwytny, dlatego rozmawialiśmy z nim tylko telefonicznie. Potem okazywało się, że nic nie zostało zrobione. Dlatego powiadomiłam o sprawie gminę i to w jej kompetencji jest doprowadzenie sprawy do końca. My nic więcej w tej sprawie zrobić nie mogliśmy - mówi Ewa Luboń-Stefanek.
Szefowa inspektoratu podkreśla, że rozważa podjęcie przeciwko gminie kroków prawnych w związku z niedopełnieniem obowiązków przez urzędników.
"Świadome dopuszczanie do tego, żeby zwierzęta dalej cierpiały"
Lekarz weterynarii Marcin Pałys uważa, że gminni urzędnicy powinni "niezwłocznie zastosować się do zaleceń inspektoratu".
- Burmistrz powinien zareagować od razu, by zapobiec znęcaniu się nad zwierzętami. Wniosek inspekcji weterynaryjnej jest wiążący, nie można go ignorować. To wygląda jak świadome dopuszczanie do tego, żeby zwierzęta dalej cierpiały. Dwa tygodnie zwłoki to bardzo długi okres - komentuje dla tvn24.pl Pałys.
Specjalista nie dowierza słowom burmistrza, że na pomoc zwierzętom nie pieniędzy. - Zakup karmy, wody, szczepienia, to nie są koszty idące w setki tysięcy złotych. Nie chce mi się wierzyć, żeby gmina nie miała takich pieniędzy w jakichś rezerwach. Oczywiście odbioru może dokonać jakaś organizacja zajmująca się zwierzętami, ale koszt tak czy inaczej ponosi gmina. Nigdy nie miałem do czynienia z takim zachowaniem urzędników, zawsze gminy stawały na wysokości zadania i sprawę rozwiązywały. Słabo to wygląda. Takie decyzje powinny być podejmowane w dzień lub dwa, a nie w dwa lub trzy tygodnie - zauważa Pałys.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Krakowskie Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami