Pierwszej pomocy udzielali potrąconej 17-latce policjanci, strażacy i ratowniczka medyczna, która akurat przejeżdżała. Karetka dojechała pół godziny później z sąsiedniego miasta, bo te z najbliższych stacji były zajęte. Nastolatka trafiła do szpitala oddalonego o prawie 80 kilometrów. Najbliższy przyjmuje tylko chorych na COVID-19. "Rekordem był wyjazd ośmiogodzinny z jednym pacjentem, którego nie przyjął Wodzisław Śląski, później Rybnik, w kolejności Żory, aż w końcu pacjent wylądował w Jastrzębiu-Zdroju" - opisują ratownicy medyczni.
Dramat rozegrał się 12 października w Raciborzu na ulicy Kozielskiej. - 17-letnia dziewczyna została potrącona na pasach - mówi Mirosław Szymański, rzecznik policji w Raciborzu.
Była 18.22. Policjanci dowiedzieli się o wypadku po minucie i pierwszy radiowóz był na miejscu o 18.30. Stwierdzili, że sprawca wypadku - kierowca audi - był trzeźwy.
Trzy minuty później dotarły dwa wozy Państwowej Straży Pożarnej. Strażacy oświetlili miejsce.
Okazało się, że nastolatka ma złamane nogi i urazy głowy. Była przytomna. Jak dowiedzieliśmy się od strażaków, pierwszej pomocy udzielała dziewczynie przypadkowa ratowniczka medyczna z Raciborza - akurat przejeżdżała tamtędy do pracy. Strażacy przejęli od niej akcję.
O 18.56 w swoim rejestrze zdarzenia odnotowali "czas lokalizacji medycznej". To moment przekazania kwalifikowanej pomocy przedmedycznej zespołowi pogotowia. I oznacza, że karetka dojechała na miejsce około pół godziny po wypadku.
999 nie służy do zgłaszania przewlekłego bólu kręgosłupa
Najbliższa stacja pogotowia ratunkowego w Raciborzu znajduje się 500 metrów od Kozielskiej. To trzy minuty jazdy na sygnale. Na cały powiat ma cztery karetki, w tym dwie w mieście. Ale do 17-latki pojechała karetka z Rybnika, oddalonego od Raciborza o 30 kilometrów.
-Najbliższy wolny zespół ratownictwa medycznego w momencie odebrania zgłoszenia o wskazanym w zapytaniu zdarzeniu [potrąceniu 17-latki - red.] znajdował się w okolicy szpitala wojewódzkiego w Rybniku. Zespół ten został niezwłocznie zadysponowany - o godzinie 18.26. Zespoły stacjonujące w miejscach bliższych zdarzeniu (Krzanowice, Kuźnia Raciborska, Rydułtowy, Wodzisław Śląski) były wcześniej zadysponowane do innych zdarzeń, bez możliwości przekierowania do wskazanego wypadku. Rozeznano także możliwość ściągnięcia do pomocy najbliższe zespoły z województwa opolskiego (Kietrz, Polska Cerekiew), niestety były one także niedostępne - wyjaśnia Wojciech Brachaczek, zastępca dyrektora ds. Ratownictwa Medycznego Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Katowicach.
Brachaczek zaznacza, że karetka była na miejscu już o 18.49, czyli po 23 minutach od wypadku.
Alicja Skowronek, kierowniczka stacji pogotowia w Raciborzu dodaje, że w czasie pandemii COVID-19 rzadko się zdarza, żeby karetka stała w bazie. W pierwszej kolejności ma na to wpływ brak dostępu do lekarza rodzinnego.
- Jesteśmy dla chorych ostatnią deską ratunku. Wzywają do nas na przykład do bólu kręgosłupa. Ale nie jest to uraz spowodowany wypadkiem, tylko przewlekła choroba. Wykręcają 999, bo my nigdy nie odmawiamy przyjazdu - mówi Skowronek.
Wylicza, że obsługa jednego pacjenta trwa minimum trzy godziny. Ten czas wydłuża się, jeśli pacjent jest zakażony koronawirusem. Przed wyjazdem trzeba ubrać kombinezon, który utrudnia ruchy i też opóźnia działanie. Po powrocie - odkazić karetkę. - Robi to kierowca, który jest równocześnie ratownikiem. Nikt nas z tego nie wyręcza - podkreśla kierowniczka.
Zdarza się, że karetka krąży od szpitala do szpitala, bo na oddziale, gdzie miał trafić pacjent, właśnie wykryto koronawirusa i trzeba go było zamknąć w celu dezynfekcji albo odbycia kwarantanny.
Szpital w Raciborzu, który był najbliżej od miejsca potrącenia nastolatki, w ogóle nie przyjmuje nagłych przypadków. W pierwszej fazie pandemii został przemianowany na zakaźny. Od 1 października działa w formie hybrydowej: 170 łóżek dla zakażonych koronawirusem, 60 dla pozostałych. Ale, prócz porodów, wykonuje tylko planowe zabiegi.
Dlatego 17-latka musiała jechać aż do Katowic, czyli prawie 80 kilometrów. Karetką, bo Lotnicze Pogotowie Ratunkowe nie mogło wysłać śmigłowca z powodu złych warunków pogodowych.
Brachaczek uściśla, że ratownicy zdecydowali o transporcie pacjentki aż do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach "z uwagi na rozległość obrażeń". To dziecięce centrum urazowe jest ośrodkiem o wyższej referencyjności.
- Brakuje edukacji społeczeństwa. Po pierwsze - z udzielania pierwszej pomocy. Dopóki nic się nie wydarzy, człowiek nie myśli, co zrobi, gdy będzie świadkiem wypadku. Po drugie - ludzie nie wiedzą, do czego służy lekarz pierwszego kontaktu, a do czego pogotowie - mówi Skowronek.
"Przeciążone trybiki w niewydolnym systemie ochrony zdrowia"
Trudną pracę pogotowia w czasie pandemii, w odniesieniu do artykułu o wypadku na Kozielskiej, opisali na swoim profilu ratownicy medyczni z Raciborza.
"Rekordem był wyjazd 8h z jednym pacjentem, którego nie przyjął Wodzisław, później Rybnik, w kolejności Żory, aż w końcu pacjent wylądował w Jastrzębiu-Zdroju - opisują na Ratownictwo medyczne Racibórz. - Jeśli 4 karetki są w terenie i usilnie walczą o możliwość przekazania pacjenta, wówczas na miejsce dojeżdżają zespoły wolne z lokalnych miejscowości lub zwyczajnie czeka się aż zwolni się jedna z naszych".
Uważają, że system ratownictwa obecnie "został maksymalnie przeciążony".
Piszą: "Ludzie nie mają dostępu do szpitala w Raciborzu, nie potrafią dodzwonić się do lekarza pierwszego kontaktu, w konsekwencji nieświadomie nadużywając numeru 999. My przyjeżdżamy ale nie leczymy chorób przewlekłych. Nie wypisujemy recept, nie dajemy zastrzyków na zlecenie. Jednakże przyjeżdżamy i na wizytach okazuje się, że nie jest to wizyta ratownicza. Ale na dokumentację, badanie i czas poświęcić trzeba".
Nazywają się "trybikami w bardzo niewydolnym systemie ochrony zdrowia", którzy robią wszystko, nawet pracując za innych.
Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: śląska policja