Dom pomocy społecznej w Koszęcinie został zamknięty po tym, gdy u jednej pensjonariuszki wykryto koronawirusa. W środku zostało prawie 30 chorych kobiet i dwie opiekunki. Jedzenie dostarczane było przed budynek. Opiekunki musiały je wnosić i przyrządzać, a oprócz tego - myć, przewijać i doglądać podopieczne. Od soboty do środy wieczorem nikt ich nie zmieniał. Wołały o pomoc, żeby móc się przespać. Są w szpitalu. Zakażonych jest 16 pensjonariuszek.
Dom pomocy społecznej w Koszęcinie (powiat lubliniecki, Śląsk) to całodobowa placówka dla kobiet przewlekle chorych psychicznie. Został zamknięty decyzją sanepidu w weekend, gdy u jednej z pensjonariuszek wykryto koronawirusa.
Jak poinformowała nas rzeczniczka wojewody śląskiego Alina Kucharzewska, w środę pobrano próbki do badań od wszystkich kobiet. Zakażonych jest 17. W czwartek rano karetki zabrały je do szpitali zakaźnych w województwie śląskim. - 10 kobiet jest w Raciborzu, siedem w Tychach - przekazała nam dzisiaj Kucharzewska.
Wśród zakażonych jest jedna z dwóch opiekunek, które przez pięć dni same opiekowały się pensjonariuszkami. To pielęgniarka. W szpitalu jest także druga opiekunka. Nie ma koronawirusa, ale jest wycieńczona. - Trafiła do szpitala z powodu ogólnie złego stanu zdrowia - powiedziała.
"Jestem na skraju wyczerpania"
Dziennikarze TVN 24 rozmawiali w środę z jedną z opiekunek koszęcińskiej placówki. Mówiła, że jest na skraju wyczerpania, a w domu zostawiła swoje dzieci. Bała się, że umrze na kwarantannie w DPS.
Odkąd w weekend sanepid zamknął placówkę z powodu wykrycia koronawirusa u jednej z pensjonariuszek, pozostałymi zajmowały się tylko dwie opiekunki. Zakażoną 68-letnią kobietę przewieziono do szpitala. Nie wiadomo, gdzie się zakaziła - od 12 marca w DPS obowiązywał zakaz wychodzenia i odwiedzin. Wszyscy inni zostali objęci kwarantanną. Personel, który akurat znajdował się w placówce, czyli dwie opiekunki, musiał tam pozostać, 18 pozostałych pracowników przechodziło kwarantannę w swoich domach.
Jedzenie było dostarczane przed drzwi budynku. Opiekunki musiały je wnosić do środka i przyrządzać. Na tym oczywiście nie kończyły się ich obowiązki. Myły i przewijały pensjonariuszki, jak co dzień. Ale przed zarządzeniem kwarantanny były zmieniane.
- Ja od 30 godzin nie śpię, a od soboty, od północy spałam siedem godzin - mówiła naszym dziennikarzom opiekunka. - Niech Morawiecki [premier RP - red.] tu przyjedzie i popracuje, bo tak pięknie to przedstawia, ale to nie jest rzeczywistość. Żeby człowiek na skraju wyczerpania fizycznego i psychicznego musiał jeszcze pracować. Ludzi i rąk do pracy trzeba, żebyśmy mogli iść spać.
W środę wieczorem opiekunki zmieniło dwoje wolontariuszy, w tym pielęgniarka.
"Heroiczna praca" opiekunek i bardzo późna pomoc
Starosta lubliniecki Joachim Smyła przyznaje w rozmowie z nami, że "sytuacja troszeczkę zaskoczyła" wszystkich. Dziękuje dwóm opiekunkom za "heroiczną pracę".
- Wczoraj osobiście byłem na miejscu w Koszęcinie. Pan dyrektor domu pomocy społecznej ubrał skafander i wszedł do placówki pomóc tym paniom. O 18.30 wszedł pierwszy wolontariusz i pracownica, czyli trzy dodatkowe osoby - mówi Smyła.
Po pozytywnych wynikach testów na koronawirusa u 16 pensjonariuszek i pielęgniarki starosta podjął radykalną decyzję. - Zarządziłem ewakuację całego domu pomocy i taką informację przekazałem służbom wojewody i sanepidowi w Katowicach - dodał starosta.
Podkreślił, że ewakuacja musi odbyć się w czwartek - Czekamy na potwierdzenie koordynatora pogotowia, kiedy będą pierwsze karetki. Wołaliśmy o pomoc na cały kraj, na województwo. Niestety ta pomoc przyszła bardzo późno - mówił.
Zdrowe pensjonariuszki jeszcze w czwartek zostały przewiezione do hali gminnego ośrodka sportu i rekreacji w Koszęcinie. W nocy wojsko odkaziło pomieszczenia DPS. Pensjonariuszki wraz z personelem będą tam mogły wrócić najprawdopodobniej w poniedziałek.
Źródło: TVN 24 Katowice
Źródło zdjęcia głównego: tvn24