Niby mam dach nad głową w domu pomocy społecznej, ale jak rozglądam się wokół, to widzę, że jestem za zdrowa, aby tu być. Otrzymałam dużą pomoc od ludzi, od sąsiadów, od urzędu miasta, ale chciałabym wrócić do swoich 27 metrów kwadratowych - mówi w rozmowie z redakcją biznesową tvn24.pl blisko 90-letnia Anna Wilkus, która straciła w pożarze budynku wielorodzinnego mieszkanie. - Byłem przekonany, że skoro opłacamy co roku ubezpieczenie, to w razie dramatu możemy liczyć na pomoc ubezpieczyciela - dodaje Paweł Jaskulski, jej sąsiad.
To był piękny budynek wielorodzinny z lat 60-tych przy ul. Andersa 30 w zielonej dzielnicy Sopotu (woj. pomorskie).
17 lutego 2023 roku spłonął dach oraz nadbudowa. Inne lokale, było ich 22, zostały zalane po tym, jak 17 zastępów straży pożarnej próbowało od niemal północy do ósmej rano ugasić pożar.
Z mieszkańcami budynku przy Andersa rozpoczynam rozmowy w sierpniu 2024 roku.
- Przez sufit naszego mieszkania popłynęły w dół całego budynku hektolitry wody, które ugasiły pożar. Po kilku tygodniach od pożaru w mieszkaniu pojawiła się pleśń. Była wszędzie i w ilości, którą można było zbierać łopatami. Wszystkie meble napuchły od wilgoci i eksplodowały. Wszystkie tynki i podłogi trzeba było skuć do cegły. Nic nie udało nam się uratować w tym mieszkaniu – opowiada Krzysztof Lewandowski, syn właściciela jednego z mieszkań.
Prokuratura Rejonowa w Sopocie prowadziła śledztwo, aby ustalić, co lub kto przyczynił się do zaprószenia ognia. 31 maja 2024 roku wydała jednak postanowienie o jego umorzeniu.
W uzasadnieniu czytam, że "silny pożar połączony z wysoką temperaturą i zadymieniem, akcja ratunkowa i gaśnicza w wietrznych warunkach spowodowała, że ewentualne występujące ślady biologiczne (...) zostały bezpowrotnie utracone".
Budynek był ubezpieczony od wszystkich ryzyk na 5,5 mln zł w InterRisk TU S.A. Vienna Insurance Group. Półtora roku po pożarze mieszkańcy nie wrócili do swoich lokali.
"Chcę wrócić do domu"
Odwiedzam blisko 90-letnią Annę Wilkus w Domu Pomocy Społecznej w Sopocie, gdzie dostała po pożarze miejsce w dwuosobowym pokoju. Opłaca je ze swojej emerytury.
- Niby mam dach nad głową w DPS-ie, ale jak rozglądam się wokół, to widzę, że jestem za zdrowa, aby tu być. Otrzymałam dużą pomoc od ludzi, od sąsiadów, od urzędu miasta, ale chciałabym wrócić do swoich 27 metrów kwadratowych - wzrusza się.
Wspomina, że kawalerkę z balkonem kupiła jak tylko budynek przy Andersa powstawał. Jedyne co wtedy miała, to materac. - I dziś mogłabym też od tego zacząć. Chcę wrócić do domu. Mamy takiego ubezpieczyciela, który nie ma za grosz uczucia dla nas. Czy on myśli, że my chcemy dorobić się na jego ubezpieczeniu? Nie chcemy niczego za darmo, my tylko prosimy o jakieś ludzkie spojrzenie na to, co się stało – opowiada.
Jak wybuchł pożar, to była prawie północ i pani Anna leżała już w łóżku. Ktoś zaczął walić w drzwi i krzyczeć: "Pożar, pożar, trzeba uciekać". Wybiegła migiem. Na piżamę zarzuciła płaszcz, buty zakładała już na chodniku.
- Stałam na ulicy i patrzyłam, jak wszystko płonie. Udałam się do znajomej. Mówię: Małgosiu, zlituj się, przyjmij mnie, bo pali się nasz dom – płacze pani Anna.
"Przed taką tragedią brakuje wyobraźni"
Z Magdaleną Górą widzę się w spalonym budynku. Chodzimy po klatce schodowej, od mieszkania do mieszkania. Nigdzie nie ma drzwi. Wygląda to tak, jakbyśmy były na budowie nowego bloku, u dewelopera. Ale tak nie jest.
– Trzydzieści lat temu na starym bloku z lat 60-tych zostały dobudowane strychowe mieszkania. Kupiliśmy z mężem jedno w stanie surowym i przez kolejne lata wykańczaliśmy je własnymi rękoma. Piętro niżej, w starej części, mieszka moja mama, obecnie 94-letnia. Teraz mamy do odbudowania dwa mieszkania: nasze, całkowicie spalone, i jej – zalane w wyniku kilkugodzinnej akcji gaśniczej - opisuje moja rozmówczyni.
Mieszkanie pani Magdaleny było ubezpieczone, ale po pożarze okazało się, że na zbyt małe sumy. Słyszę od niej, że przed taką tragedią brakuje wyobraźni, aby przewidzieć co się może wydarzyć. Ich indywidualne ubezpieczenie pokryło jedynie zakup niewielkiej części materiałów potrzebnych do remontu.
Co z ubezpieczeniem budynku? – pytam. - Ubezpieczyciel nie chce zapłacić za całość remontu. Kwestionuje między innymi koszty dachu i odbudowania najwyższych, spalonych doszczętnie lokali. Jesteśmy w takim momencie życia, że żaden bank nam kredytu nie da. Niedługo emerytura, a nie zarabiamy tyle, aby mieć zdolność kredytową. Oboje z mężem jesteśmy z nauczycielami – wyjaśnia. - Wychodzi na to, że musimy zaczynać od zera. Na szczęście mamy wspaniałych przyjaciół, którzy nas wsparli i nadal pomagają - zaznacza.
Maciej Góra, mąż pani Magdaleny, komentując podejście ubezpieczyciela do sprawy, nie przebiera w słowach. - Możemy mieć tylko nadzieję, że jego postawa się zmieni. To jest coś bezprecedensowego – dodaje.
"Jesteśmy pod ścianą"
Kolejny lokator budynku przy Andersa to 46-letni Paweł Jaskulski, który z rodziną mieszka tu od 14 lat. Wracamy w rozmowie do momentu pożaru. Opowiada, że usłyszał na korytarzu, że ktoś krzyczy. Pomyślał, że może komuś gniazdko elektryczne zaiskrzyło, może telewizor się gdzieś dymił. Myślał, że to chwilowe nieporozumienie. Obudził żonę Monikę, ale był pewien, że nic strasznego się nie dzieje. – Aż zobaczyłem, jak spada konstrukcja dachu, płonęła jak pochodnia. Rozbiła się pod naszym oknem w ogrodzie. Chwyciłem żonę za rękę i wybiegliśmy z domu - wspomina.
Gdzie teraz mieszkacie? - dopytuję. - Wynajmujemy mieszkanie w Sopocie. Jak zawierałem umowę na wynajem, to myślałem, że tylko na chwilę, na parę miesięcy, zanim uda się wszystko uporządkować. Wierzyliśmy, że wrócimy szybko do domu. Tak się nie stało - wylicza.
Małżeństwo mieszkanie miało ubezpieczone, ale, jak mówi pan Paweł, "PZU próbowało się wymigać od płacenia". - Najpierw wypłacono mi 15 proc. ubezpieczenia, później zacząłem składać różnego rodzaju odwołania. Wzrosło do 30 proc.. Później udało się w pomocą prawników wywalczyć 50 proc.. Po resztę pieniędzy musiałem PZU pozwać do sądu i dopiero w ramach batalii sądowej udało mi się odzyskać 90 proc. pieniędzy z polisy. Trwało to półtora roku – złości się.
Kontaktuję się z PZU, aby dopytać o szczegóły, ale ubezpieczyciel powołuje się na obowiązek zachowania tajemnicy dotyczącej poszczególnych umów. "Nie możemy udzielić informacji dotyczących ubezpieczenia naszych klientów" - czytam w korespondencji.
Paweł Jaskulski mówi, że "z InterRiskiem też czeka ich sąd". - Jesteśmy pod ścianą. Byłem przekonany, że skoro opłacamy co roku ubezpieczenie, to w razie dramatu możemy liczyć na pomoc ubezpieczyciela – ocenia.
- Nie mamy wyjścia, bo jeżeli nie będziemy z nimi sądzić, to nigdy nie wrócimy do budynku – mówi pan Paweł.
Nigdy wcześniej nie było takiego pożaru
Wiceprezydent Sopotu Michał Banacki, z którym spotykam się w urzędzie miasta, mówi mi, że w Sopocie nigdy wcześniej nie było pożaru aż takiego rozmiaru.
- Służby miejskie interweniowały już tej samej nocy. Zapewniliśmy schronienie poszkodowanym, później trzem rodzinom przekazaliśmy mieszkania komunalne. Była też seniorka, której umożliwiliśmy pobyt w domu pomocy społecznej - wymienia.
Wspomina, że 17 lutego 2023 roku 23:37 wpłynęło zgłoszenie do straży pożarnej, która dojechała na miejsce w 4 minuty. Od razu też zostały poinformowane wszystkie służby, w tym między innymi pomoc społeczna.
- I zadziała się rzecz bez precedensu, jeszcze nigdy w przeszło trzydziestoletniej historii MOPS-u nie otwieraliśmy go na weekend. Pracownicy wiedzieli, że jest kryzysowa sytuacja i trzeba było zadziałać szybko, aby zapewnić bezpieczeństwo ludziom. Mieszkańcy budynku, który się palił, wybiegli tak, jak stali, przestraszeni tym, co się dzieje - opowiada Banacki.
Przekazuję wiceprezydentowi, że po półtora roku właściciele właściciele mieszkań nie mogą wrócić do domu, że mają problem z odszkodowaniem.
- Wtedy byliśmy i dziś też jesteśmy poruszeni ich sytuacją. Już wówczas nasze służby robiły wszystko, aby jak najszybciej wydać pozwolenie na budowę niezbędne od odbudowy budynku. Chcielibyśmy, aby jak najszybciej mieszkańcy mogli wrócić do swoich domów - komentuje Michał Banacki.
Odbudowa domu. "On nas ratuje"
Spalonym budynkiem zarządza Sopocka Spółdzielnia Mieszkaniowa, której prezesem jest Piotr Żerko. Wyjaśnia, że "problem polega na tym, że ubezpieczyciel nie chce wypłacić pełnej kwoty odszkodowania, powołując się przede wszystkim na różnicę pomiędzy obecnymi przepisami prawa budowlanego, a tym, jaki budynek był poprzednio".
- Jednym z takich najlepszych przykładów jest dach. Ubezpieczyciel mówi, że trzeba przywrócić taki dach, jaki był. Przepisy prawa budowlanego mówią, że dach musi być dzisiaj wykonany z dachówki ceramicznej. Tylko taki uzyska pozwolenie na budowę i tylko taki może być odebrany przy pozwoleniu na użytkowanie. My wykonaliśmy dach z dachówki ceramicznej, a ubezpieczyciel nie chce za niego zapłacić, bo wcześniej był bitumiczny - relacjonuje.
31 stycznia 2024 roku spółdzielnia podpisała umowę na kwotę ponad 3 mln zł z generalnym wykonawcą, z firmą Tysand. Przeglądam w dokumentacji wszystkie oferty i ta firma budowlana przedstawiła najtańszą ofertę odbudowy spalonego mienia, tak aby dostosować je do najnowszych standardów.
- Przy czym w pierwszej ekspertyzie InterRisk z dnia 9 maja 2023 roku szkody wyceniane są na 571 810,66 zł. Tyle to wystarczyło na wywózkę śmieci z pożaru. Pisaliśmy odwołania. Do dzisiaj ubezpieczyciel wypłacił 1,4 mln zł. Szacunkowe koszty cały czas jeszcze niezakończonej odbudowy to 4 mln zł. Więc brakuje nam prawie 2,6 mln zł - wylicza Piotr Żerko.
Dodaje, że "finansuje nas teraz generalny wykonawca, bo za swoje pieniądze realizuje niezbędne działania na budowie".
- Co jest sytuacją niespotykaną i on nas ratuje przed wydłużeniem o kolejne miesiące tej budowy. Staramy się też o kredyt w banku - dodaje Żerko.
Dzwonię do Jacka Sowińskiego, szefa firmy Tysand, i pytam o dach. - Przepisy przeciwpożarowe nie pozwalają na to, aby położyć dach bitumiczny, ten który był kiedyś - potwierdza Sowiński.
- Z budowy nie zszedłem, bo mam dobre serce dla mieszkańców Andersa. Kolejna sprawa jest taka, że przed zimą musi być budowa zamknięta, a budynek trzeba ogrzewać. Chodzi o to, aby izolacja dachu, ścian nie traciła swoich właściwości. Trzeba było podjąć taką decyzję, aby nasz wysiłek nie poszedł na marne - wyjaśnia.
Dach to nie wszystko. Kwestie sporne dotyczą również odbudowy klatki schodowej oraz mieszkań w nadbudowie, które podtrzymują dach.
Co mówi ubezpieczyciel?
Agnieszka Lubowiecka, dyrektor marketingu InterRisk, przekazuje w korespondencji z tvn24.pl, że jej firmę obowiązuje tajemnica ubezpieczeniowa i nie może udzielić informacji odnośnie sumy wypłaconego odszkodowania. Zaznacza jednak w odpowiedzi na moje pytania, że "wypłata znaczącej kwoty bezspornej nastąpiła w dniu 9 maja 2023 r. i wraz z sukcesywnym uzupełnianiem dokumentacji nastąpiły kolejne, również znaczące, dopłaty odszkodowania"
"Wypłacone odszkodowanie obejmowało m.in. oszacowany koszt odtworzenia dachu i konstrukcji dachu do stanu przed szkodą" - czytam w mailu.
Przedstawicielka towarzystwa ubezpieczeniowego podkreśla, że "odszkodowanie obejmuje przywrócenie budynku do stanu poprzedniego (sprzed wystąpienia szkody), a wszelkie dodatkowe zmiany (modernizacje, ulepszenia), nie są objęte ochroną ubezpieczeniową".
I tu pada kluczowy argument: "Zgodnie ze standardem tego rodzaju ubezpieczeń odszkodowanie ma zapewnić możliwość restytucji mienia, a nie podwyższenia jego wartości. Ponadto, w przypadku objęcia ubezpieczeniem od wszystkich ryzyk budynku, odszkodowanie dotyczy szkód w częściach wspólnych budynku (o ile nic innego nie wynika z odmiennych ustaleń między stronami)".
Tłumaczy, że "lokale mieszkalne, które zgodnie z prawem stanowią odrębną od budynku własność, nie są ubezpieczone w ramach umów ubezpieczenia, w których przedmiotem ubezpieczenia jest budynek. W konsekwencji, w takich przypadkach nasza odpowiedzialność nie obejmuje szkód w lokalach mieszkalnych".
Generalny wykonawca: konserwator zabytków nie wyda zgody
Sopocka Spółdzielnia Mieszkaniowa nie zgadza się ze stwierdzeniem, że otrzymali pieniądze za dach. - "Wypłacone odszkodowanie" nie mogło "obejmować m.in. oszacowanego kosztu odtworzenia dachu i konstrukcji dachu do stanu przed szkodą", bo przed szkodą było pokrycie bitumiczne, które obecnie nie może być użyte - wyjaśnia Piotr Żerko.
Jak dodaje, w piśmie z 10 maja 2023 roku pojawia się zapis, że ubezpieczyciel wliczył dach z blachodachówki.
Jacek Sowiński z firmy budowlanej Tysand komentuje, że "konserwator zabytków nie wyda w Sopocie zgody na dach z blachodachówki". Chodzi o to, że układ urbanistyczno-krajobrazowy miasta Sopotu został wpisany do rejestru zabytków.
- To tak, jakby ktoś miał ubezpieczenie autocasco samochodu i ubezpieczyciel pisał mu, że ma założyć nowe opony, ale bez homologacji, czyli takie, które nie spełniają polskich przepisów. One spowodują, że samochód nie przejdzie obowiązkowych badań technicznych i nie będzie można nim jeździć, ale opony będzie miał. To tak samo jest z tym dachem. Załóżcie sobie blachodachówkę tylko, że nie będzie mieć pozwolenia na użytkowanie budynku - rozkłada ręce Piotr Żerko.
Ubezpieczyciel wychodzi z propozycją. "Wrócimy do domu"
Kontaktuję się z Tomaszem Parolem, prawnikiem, tiktokerem, twórcą Fundacji Angeli Iustitia i pytam o opisywaną przez nas sprawę. Przypomina, że "prawo konsumenta mówi o tym, że konsument jest podmiotem słabszym, nie jest specjalistą w różnych dziedzinach i musi być chroniony".
- W opisywanej sytuacji mamy spółdzielnię, ale mimo wszystko specjalistą w ubezpieczeniach będzie zawsze ubezpieczyciel, bo to jest jego podstawa biznesu - wskazuje.
Jego zdaniem kwestia odtworzeniowa to przywrócenie lokalu do takiej sytuacji, w jakiej był przed szkodą. - Tu mówimy o budynku z lat 60. Czasem jest to po prostu niemożliwe, aby wrócić do tego, co było. Trzeba patrzeć na to realnie. Nikt nie będzie ładował starych instalacji, skoro mamy dostęp do nowych rozwiązań - stwierdza.
- Nie chodzi przecież o luksus, marmury i podgrzewane podłogi - dodaje Tomasz Parol.
Ekspert rynku ubezpieczeniowego, z którym rozmawialiśmy, tłumaczy, że właściciele budynków mogą podwyższać wartość mienia, modernizować budynki. Komentując tę sprawę, przekazuje, że gdyby dach był od lat 60-tych modernizowany w stronę ceramicznej dachówki, to ubezpieczalnia wypłaciłaby większą kwotę.
Również podaje przykład samochodu. Jak ktoś miał starego golfa, to nie może oczekiwać, że ubezpieczyciel likwidując szkodę zapłaci mu jak za nowe auto.
Mimo że InterRisk i spółdzielnia stoją na innych stanowiskach, to 28 października bieżącego roku Agnieszka Lubowiecka z InterRisk przekazała tvn24.pl, że spółka zaproponowała Sopockiej Spółdzielni Mieszkaniowej ugodę. Z informacji, które przekazują mieszkańcy Andersa 30 wynika, że z propozycji są zadowoleni.
- Wrócimy do domu - słyszę.
Miliardy na odszkodowania
Według przesłanych tvn24.pl danych Polskiej Izby Ubezpieczeń w 2022 roku ubezpieczyciele wypłacili odszkodowania na kwotę 25 516 mln zł, a w 2023 roku- 28 010 mln zł. Nie ma jednak danych, ile odszkodowań zostało niewypłaconych, ile spraw jest w sądzie.
Biuro prasowe PIU podało, że w sektorze gospodarstw domowych ubezpieczonych jest średnio 49 proc. nieruchomości. Ubezpieczenie budynków jednorodzinnych jest bardziej powszechne niż budynków wielorodzinnych. Szacuje się, że ubezpieczonych jest 72 proc. budynków jednorodzinnych, podczas gdy dla budynków wielorodzinnych ten wskaźnik wynosi 40 proc..
PIU przekazało, że zdaniem 53 proc. agentów suma ubezpieczenia nieruchomości jest adekwatna do jej wartości, zaś 40 proc. uważa, że te sumy są niższe niż wartość domu czy mieszkania. Agenci zazwyczaj wskazywali, że suma jest niższa o 21-40 proc..
Chcesz podzielić się ważnym tematem? Skontaktuj się z autorką tekstu: joanna.rubin@wbd.com
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24