Jedno z towarzystw ubezpieczeniowych domaga się 28 tysięcy złotych od rowerzystki, która we wrześniu ubiegłego roku miała doprowadzić do uszkodzenia samochodu osobowego. Poszkodowany dostał pieniądze z polisy AC, a teraz ubezpieczyciel domaga się od sprawczyni zdarzenia zwrotu środków wraz z odsetkami. - Taka sytuacja może spotkać każdego rowerzystę. Warto wyciągnąć wnioski z tej przykrej sytuacji i uczyć się na nie swoich błędach - komentuje Aleksander Daszewski, radca prawny z Biura Rzecznika Finansowego.
Zdjęcie pisma, które otrzymała rowerzystka, zostało zamieszczone na internetowym profilu EL 00000 Zmotoryzowani Mieszkańcy Łodzi. Czytamy w nim, że pismo od towarzystwa ubezpieczeniowego dotyczy zdarzenia, które miało miejsce 27 września 2023 roku. Wtedy to, jak podnosi ubezpieczyciel, doszło do uszkodzenia samochodu marki Mazda. Ze zgromadzonej w sprawie dokumentacji - między innymi notatki sporządzonej przez warszawskich policjantów - ma wynikać, że do uszkodzenia doszło z winy rowerzystki.
Ubezpieczyciel informuje, że poszkodowany dostał odszkodowanie, a towarzystwo nabyło prawo dochodzenia zwrotu wypłaconych środków. W wysłanym w czerwcu piśmie czytamy, że chodzi o 26 tys. złotych należności i 1,3 tys. złotych odsetek. Towarzystwo informuje, że jeżeli pieniądze nie zostaną wypłacone, sprawa skończy się postępowaniem sądowym i egzekucyjnym, które (jak podkreślono) tylko podwyższą łączną kwotę do zapłaty.
"Nie ma zmiłuj"
O komentarz poprosiliśmy Aleksandra Daszewskiego, radcę prawnego z Biura Rzecznika Finansowego. - W tej sprawie mamy do czynienia z powszechnie stosowanym w tego typu sprawach działaniem ubezpieczyciela - regresem. Poszkodowany dostał pieniądze najpewniej z polisy AC, a towarzystwo skierowało do sprawcy roszczenie zwrotne, regresowe - opowiada.
Podkreśla, że rowerzystka ponosi wszelkie konsekwencje niedostosowania się do zasad ruchu drogowego. - Trzeba podkreślić, że do uszkodzenia mogło dojść na skutek niezgodnego z prawidłami ruchu drogowego zajechania kierowcy drogi, który wpadł w poślizg i rozbił auto. Miejmy świadomość, że koszty błędów rowerzysty mogą być bardzo wysokie - przestrzega.
Jeżeli wezwana do zapłaty rowerzystka nie przeleje towarzystwu pieniędzy, sprawa najpewniej finalnie trafi do sądu. - Jeżeli sędzia uzna, że wina rowerzystki nie ulega wątpliwości, szkoda będzie musiała zostać przez nią naprawiona. Nie ma zlituj w takim wypadku, taki dług będzie musiał zostać zaspokojony – zaznacza.
Kwestia ubezpieczeń
Ekspert zwraca uwagę, że w przypadku podobnych historii wraca kwestia związana z obowiązkowym ubezpieczeniem dla rowerzystów.
- Trzeba sobie otwarcie powiedzieć, że obecnie nie widzę realnych szans na wprowadzenie takiego obowiązku. Zresztą podobnie w innych krajach UE takiego obowiązku nie ma. Wynika to z kilku powodów, między innymi z faktu, że rowery nie są rejestrowane, czyli nie ma możliwości skutecznego egzekwowania obowiązku zawarcia takiego ubezpieczenia - zaznacza Aleksander Daszewski.
Dlatego też - jak mówi - rozwiązaniem są specjalne, ale dobrowolne polisy dla rowerzystów (gdzie głównym komponentem jest ubezpieczenie OC rowerzysty) lub powszechniejsze rozwiązanie, czyli ubezpieczenie OC w życiu prywatnym. - Często sprzedawane są one w pakietach, na przykład wraz z ubezpieczeniem mieszkania - mówi Daszewski.
Podkreśla, że trzeba pamiętać o tym, że nie zawsze suma gwarancyjna opisująca poziom odpowiedzialności towarzystwa, czyli maksymalna wysokość wypłaty środków z polisy, okazuje się wystarczająca. - Obecnie, przy skali roszczeń i kwotach zasądzanych przez sądy szczególnie w przypadku szkód osobowych, nie powinna ona być niższa niż 200 tys., a najlepiej 300 tys. złotych - szacuje rozmówca tvn24.pl.
Podkreśla, że ubezpieczenie OC w życiu prywatnym może pomóc, kiedy wyrządzimy szkody, nie tylko jadąc rowerem. - Możemy narazić się na koszty, jeżeli ktoś wywróci się na naszym nieodśnieżonym chodniku i złamie rękę; kiedy doniczka z naszego balkonu komuś spadnie na auto i uszkodzi dach albo wybije szybę. Kiedy nasz pies kogoś ugryzie i rozerwie ubranie - opowiada.
Aleksander Daszewski podkreśla, że coraz więcej osób decyduje się na takie ubezpieczenie. – Z polisą jest trochę jak z demokracją. Ma swoje wady i ograniczenia, ale jeszcze nikt nie wymyślił niczego lepszego - zaznaczył.
Strzelanie z armaty do komara
Za pełną dowolnością w zakresie ubezpieczeń jest też Hubert Barański z Fundacji "Fenomen Normalne Miasto”.
- Zawsze mnie to bawi, że o konieczności wprowadzenia obowiązkowej polisy OC dla rowerzystów najgłośniej mówią ci, którzy polisy dla kierowców nazywają podatkiem, daniną i sposobem na łupienie kierowców - mówi Barański.
Podkreśla, że chociaż sam ma wykupioną polisę OC, inni powinni mieć w tym zakresie wolną rękę. - To jest jak na loterii. Prawdopodobieństwo, że doprowadzimy do kosztownej szkody, nie jest gigantyczne. Wiem o czterech, pięciu przypadkach, kiedy z winy rowerzysty doszło do śmiertelnego potrącenia pieszego. Prawdopodobieństwo, że narobimy szkód rowerem, jest kilkukrotnie niższe niż w przypadku samochodu. Ale to nie znaczy, że tego ryzyka nie ma. Szukanie jednak z tego powodu pretekstu do systemowego nakładania obowiązku ubezpieczania się przez rowerzystów to strzelanie z armaty do muchy - kończy.
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: TVN24