W Polsce powstaje coraz więcej butików z luksusową odzieżą. Obok Zegny, Bossa czy Burberry pojawić się ma Cacharel oraz Chanel. Prawdziwe pieniądze tkwią jednak nie w drogich ubraniach, ale delikatesowej żywności - pisze "Gazeta Wyborcza".
Emporio Armani, pierwszy salon z odzieżą i akcesoriami zaprojektowanymi przez słynny włoski dom mody, działa w Polsce już od soboty, ale na razie na pół gwizdka: na niektórych ciuchach jeszcze nie ma cen, a klimatyzacja prawie nie działa. Salon kosztował 1,5 mln euro, a kolejne 0,5 mln euro pochłonął towar. Kolejne salony tej marki mają powstać w Poznaniu, we Wrocławiu i w Krakowie.
- Te ubrania są szyte głównie w Chinach i podobnie, jak kolekcje H&M, skierowane do młodszej publiczności - narzeka jeden z analityków rodzimego rynku mody. Jego zdaniem, do salonu na Nowym Świecie przyjdą najprawdopodobniej osoby po trzydziestce, pracujące w dużych firmach i zarabiające po 5-6 tys. zł. - W latach 80., kiedy Armani był niekwestionowanym królem mody, ci klienci słuchali piosenki "Paninaro", w której Pet Shop Boys śpiewał: "Armani, Armani, Armani, Versace, cinque" - zauważa zgryźliwie analityk.
Przy warszawskim pl. Trzech Krzyży i jego okolicach znajdują się sklepy prawie wszystkich marek: Hugo Boss, Ermenegildo Zegna, Burberry, a niedługo mają pojawić się kolejne, np. Church specjalizujący się w sprzedaży ręcznie szytych butów. W stolicy planowane są kolejne otwarcia butików, tym razem pod marką Cacharel, Louis Vuitton i Chanel.
Jednak przedsiębiorcy twierdzą, że prawdziwe pieniądze kryją się nie w luksusowych ubraniach, ale w sprzedaży delikatesowej żywności, na którą rynek jest znacznie szerszy. Rynek luksusowego jedzenia wart jest obecnie ok. 2 mld zł i rośnie w tempie 22 proc. rocznie. Dla porównania, reszta sektora artykułów spożywczych osiąga ok. 3-proc. dynamikę.
Np., firma Alma w grudniu 2006 liczyła pięć sklepów. W grudniu obecnego ma ich być już 20. W sieć sklepów firmowych z ekskluzywną żywnością inwestuje też krakowski Kredens. W ofercie ma tradycyjne towary z Galicji, np. konfitury z agrestu bądź musztardy, wytwarzane według przedwojennych przepisów. Gdyńska sieć delikatesów Bomi, która w połowie miesiąca zadebiutuje na warszawskim parkiecie, chce środki z emisji wykorzystać na budowę 30 nowych sklepów oraz modernizację już istniejących. Dziś Bomi ma ich 21. Kupić w nich można np. 50-letnią wódkę Starka za 3,1 tys. zł, herbatę Jaśmin Dragon - kilogram 850 zł - czy ocet balsamiczny Cubica - 146,99 za butelkę 250 ml.
- Najdroższym produktem, jaki mamy w swojej ofercie, jest koniak Martel za 9 tys. 999 zł - opowiada Błażej Patryn z poznańskiej sieci Piotr i Paweł. Ten specjał sprzedaje się "rzadko". Spółka rozwija się jednak szybko. Sieć ma 34 sklepy, a do końca roku będzie ich jeszcze siedem. W najbliższych latach zamierza otwierać po 10-15 sklepów rocznie. W tym roku Bomi ma osiągnąć przychody w wysokości 520 mln zł, Piotr i Paweł ok. 1 mld, a Alma ok. 670 mln zł.
Źródło: Gazeta Wyborcza
Źródło zdjęcia głównego: TVN24