34-latek zmarł w połowie maja po interwencji policji we Wrocławiu, okoliczności jego śmierci są badane przez Prokuraturę Okręgową w Opolu. Matka zmarłego Mateusza - którego tożsamość śledczy poznali dopiero miesiąc po jego śmierci - w towarzystwie pełnomocnika rodziny zaapelowała o objęcie działań prokuratury nadzorem ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego. - Nie wiem, co robił we Wrocławiu. Bardzo proszę o kontakt wszystkie osoby, które spędzały czas z moim synem. Chcę wiedzieć, co się stało i dlaczego - mówiła zapłakana kobieta.
Mateusz Gerrietz zmarł 15 maja we Wrocławiu. Jak przekazywała tuż po zdarzeniu wrocławska prokuratura, około 3 nad ranem jedna z mieszkanek bloku przy ulicy Grabiszyńskiej zauważyła z okna klatki schodowej budynku mężczyznę, który miał kręcić się obok zaparkowanych samochodów. Kobieta uznała, że nieznajomy może chcieć włamać się do jednego z samochodów, więc zaalarmowała swojego konkubenta, a ten zbiegł na ulicę.
Kiedy zauważył na parkingu nieznajomego, ten zaczął uciekać. Do obywatelskiego zatrzymania doszło na Grabiszyńskiej, pomiędzy ulicą Żytnią i Jęczmienną. Świadkowi pomogło dwóch przechodzących obok mężczyzn. Na miejsce zostało wezwane pogotowie i policja. W czasie interwencji policji, zatrzymany mężczyzna nagle zasłabł. Ratownicy medyczni podjęli reanimację. Była ona kontynuowana w 4. Wojskowym Szpitalu Klinicznym z Polikliniką, gdzie przewieziono mężczyznę. O 4.30 stwierdzono zgon.
W miejscu, gdzie interweniowali policjanci, w poniedziałek została zorganizowana konferencja prasowa z udziałem matki mężczyzny, Doroty Gerrietz oraz mecenasa Radosza Pawlikowskiego, pełnomocnika rodziny zmarłego.
- Mateusz nigdy niczego nie ukradł. Auto, wokół którego się kręcił nie miało maski, ani silnika. Syn zarabiał na życie pisząc teksty piosenek. Do Polski wyjechał niedługo po trudnym dla niego rozstaniu z dziewczyną - opowiadała matka mężczyzny.
Wskazywała, że ostatnie dni życia syna są dla niej tajemnicą. Wie, że Mateusz chciał odwiedzić swojego wujka w Trójmieście.
- Nie wiem, czemu nie dojechał. Nie wiem, co robił we Wrocławiu. Bardzo proszę o kontakt wszystkie osoby, które spędzały czas z moim synem. Chcę wiedzieć, co się stało i dlaczego - mówiła zapłakana kobieta.
Tłumaczyła, że jej syn miał podwójne obywatelstwo: polskie i niemieckie. - Bardzo kochał Polskę, dlatego serce mi pęka, że to właśnie tutaj zmarł. Nie był agresywny, nikomu nie robił krzywdy. Kochał muzykę. Nie mogę zrozumieć, czemu został tak potraktowany - podkreślała kobieta.
Pełnomocnik o swoich wątpliwościach
Reprezentujący rodzinę mecenas Radosz Pawlikowski przekazał, że na tym etapie nie będzie odnosił się do działań podejmowanych przez prokuraturę w Opolu. Zwrócił jednak uwagę, że początkowo sprawą zajmowali się śledczy z Prokuratury Rejonowej Wrocław-Stare Miasto. Zdaniem mecenasa, na tym etapie mogło dojść do nieprawidłowości w zabezpieczaniu materiału dowodowego. Prawnik stwierdził, że w materiałach postępowania nie ma protokołu po zabezpieczeniu odzieży policjantów, ani protokołu zabezpieczenia krwi do badań.
- Na podstawie badania ubrań funkcjonariuszy można by było powiedzieć, jakie podejmowali działania wobec Mateusza. Z kolei na podstawie badania krwi można by było stwierdzić, czy funkcjonariusze byli pod wpływem substancji psychoaktywnych. Albo jednak gdzieś zaginęły protokoły z tych działań, albo ich nigdy nie wykonano - podkreślał prawnik.
Zaapelował przy tym do do prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry o objęcie nadzorem śledztwa w sprawie śmierci mężczyzny.
- Ponieważ Mateusz był obywatelem Niemiec, liczymy, że śledztwo zostanie wszczęte też przez niemiecką prokuraturę - podkreślił prawnik.
Piąta śmierć w ciągu roku. "Czas przestać udawać"
Mecenas Pawlikowski podkreślił, że w ciągu roku na terenie województwa dolnośląskiego doszło do śmierci pięciu młodych mężczyzn - wszyscy zmarli w trakcie, albo po policyjnej interwencji.
- Apelujemy do komendanta głównego, aby wszystkie te sprawy zostały przeanalizowane zbiorczo. Nie można dłużej udawać, że śmierci te nie mają związku z działaniami policji. To prawdziwa plaga. Nie mówię, że funkcjonariusze zabili tych mężczyzn, ale być może przyczynili się do tragedii - podkreślał pełnomocnik rodziny.
Czytaj też: "Gleba", kajdanki i gazem pieprzowym w twarz. Kara? Rozmowa z przełożonym. NIK o tym, jak policja używa siły
Zwrócił uwagę, że w każdym z tych przypadków zatrzymywani byli albo pod wpływem substancji psychoaktywnych, albo mieli zaburzenia psychiczne.
- Medycy wskazują, że takie osoby mają już na początku interwencji podwyższone ciśnienie i tętno. Stosowanie wobec nich środków przymusu bezpośredniego może u nich łatwo doprowadzić do zatrzymania krążenia. To nie jest przypadek, że na terenie województwa w podobnych okolicznościach zmarło już pięć osób - zaznaczył prawnik.
Przyczyna śmierci nieznana
Prokuratura poznała tożsamość 34-latka dopiero miesiąc po jego śmierci - w połowie czerwca. Stanisław Bar, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Opolu podkreślił, że przy zmarłym nie było żadnych dokumentów ani innych przedmiotów, które umożliwiłyby identyfikację.
Czytaj też: Wrocław: śmierć po interwencji policji. Jest śledztwo. Prokuratura: bezpośrednia przyczyna zgonu nieznana
W ustaleniu tożsamości 34-latka prokuratorom pomogły informacje z policyjnej bazy danych. Prokurator Bar przypomniał, że śledczy mogli korzystać z różnych baz danych: bazy PESEL, bazy Genom, w której znajdują się profile DNA pobrane od notowanych w przeszłości oraz bazy AFIS, czyli automatycznego systemu identyfikacji daktyloskopijnej. Rzecznik opolskiej prokuratury nie precyzuje, dzięki której z nich doszło do przełomu.
Śledczy, którzy badają okoliczności śmierci mężczyzny dysponują wynikami badań toksykologicznych.
- Wyniki wskazują, że zmarły miał w organizmie substancje psychoaktywne. Szczegółowe wyniki ekspertyzy zostały przesłane do biegłego z zakresu medycyny sądowej, który ma ocenić, co było przyczyną zgonu. Na tym etapie prokuratura jednak nie otrzymała zamówionej ekspertyzy. Tym samym, ciągle nie wiemy, co doprowadziło do śmierci - powiedział Bar.
Prokurator podkreślił, że podczas sądowo-lekarskiej sekcji zwłok na ciele 34-latka odnaleziono zadrapania, które jednak - zdaniem biegłych - nie miały związku ze śmiercią mężczyzny.
Śmierć po interwencji policji
Prokuratura po śmierci Mateusza wydała komunikat, z którego wynika, że policjanci przejęli zatrzymanego przez obywateli mężczyznę i "zastosowali wobec niego środek przymusu w postaci założenia kajdanek". Potem - jak czytamy w prokuratorskim komunikacie - "stan mężczyzny pogorszył się".
Policjanci wtedy - jak przekazała prokuratura - zdjęli zatrzymanemu kajdanki, a znajdujący się na miejscu ratownicy rozpoczęli reanimację. Była ona kontynuowała w 4. Wojskowym Szpitalu Klinicznym z Polikliniką, gdzie przewieziono mężczyznę. O 4.30 stwierdzono zgon.
Czytaj cały komunikat Prokuratury Okręgowej we Wrocławiu >>>
Zajście, do którego doszło w nocy z 14 na 15 maja, nagrały kamery monitoringu lokalu, przed którym doszło do zdarzenia. Na nagraniu widać trójkę szarpiących się mężczyzn. Pojawiają się o godzinie 2.49. Przepychają się na chodniku, potem wbiegają na ulicę, między przejeżdżające samochody, które zatrzymują się lub zwalniają. Na nagraniu cała trójka widoczna jest przez minutę. Później akcja przenosi się poza kadr kamery, widać natomiast podjeżdżającą karetkę pogotowia, a następnie samochód osobowy - prawdopodobnie był to nieoznakowany radiowóz - oraz radiowóz z sygnalizacją świetlną.
Śledztwo przeniesione do Opola
Akta śledztwa pod koniec maja trafiły do opolskich śledczych od prokuratorów z Prokuratury Rejonowej Wrocław-Stare Miasto, którzy tuż po zdarzeniu wszczęli śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci mężczyzny. A potem - dla zapewnienia transparentności postępowania - złożyli wniosek o przekazanie sprawy do innej jednostki. To procedura standardowa w sytuacji, kiedy śledczy nadzorują komisariat policji, który interweniował przy badanym zdarzeniu.
Rzecznik opolskiej prokuratury okręgowej zaznaczał, że wrocławscy śledczy zgromadzili "obszerny materiał dowodowy".
Źródło: TVN24 Łódź
Źródło zdjęcia głównego: tvn24.pl