29-latek ulicami Wrocławia jechał o 61 kilometrów na godzinę szybciej, niż pozwalają na to przepisy. Policjantom tłumaczył, że spieszy się po truskawki. Jednak ci zatrzymali go na dłużej, bo okazało się, że auto nie należało do niego, a właścicielka samochodu zgłosiła jego przywłaszczenie.
Policjanci z wrocławskiej drogówki zauważyli kierowcę, który jechał zdecydowanie szybciej, niż pozwalały na to przepisy. - Mundurowi, korzystając z wideorejestratora, dokonali pomiaru, dynamicznie przemieszczającego się mężczyzny, a na ekranie wyświetliło się 131 kilometrów na godzinę w miejscu, w którym znaki drogowego ograniczają prędkość do 70 kilometrów na godzinę - informuje Paweł Noga z biura prasowego wrocławskiej policji. I dodaje, że nadmierna prędkość nie była jedynym wykroczeniem, jakiego dopuścił się mężczyzna. Przed wjazdem na rondo zignorował znak STOP, a po sprawdzeniu w systemach policyjnych okazało się, że w trakcie jazdy 29-latek powinien korzystać z okularów korekcyjnych lub szkieł kontaktowych. - Niestety mimo takiego obowiązku nie robił tego, a co za tym idzie, nie posiadał uprawnień do kierowania pojazdami - relacjonuje Noga.
1100 złotych mandatu i 12 punktów karnych
Mężczyzna swój pośpiech tłumaczył policjantom wyprawą po truskawki. A gdy ci sprawdzili dane auta, którym jechał, okazało się, że miało status "przywłaszczonego". Jak mówi Noga, właścicielka samochodu zgłosiła jego przywłaszczenie przez 29-latka, który nie płacił za wynajem auta, ale też nie miał zamiaru go zwrócić. Pojazd został zabezpieczony na policyjnym parkingu. A kierowca dostał mandat w wysokości 1100 złotych, a na jego konto wpłynęło 12 punktów karnych. Mundurowi nie zatrzymali jego prawa jazdy, bo dokumentów mężczyzna nie miał przy sobie. Jednak i tak będzie musiał je zwrócić do urzędu i pożegnać się z uprawnieniami na najbliższe trzy miesiące. Oprócz tego za przywłaszczenie samochodu grozi mu do pięciu lat więzienia.
Źródło: policja Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: policja Wrocław