Skarbu ze Środy Śląskiej nikt nie szukał. Znaleziono go przypadkiem. Dwukrotnie. Odnalezienie precjozów sprzed wieków rozbudziło gorączkę złota. Każdy chciał mieć dla siebie kawałek skarbu, który okazał się jednym z najcenniejszych europejskich odkryć XX wieku. Z okazji 30. rocznicy jego odnalezienia w Muzeum Narodowym we Wrocławiu przygotowano specjalną wystawę.
"Złoty pociąg" z 65. kilometra linii Wrocław – Wałbrzych wciąż czeka na odkrycie. Przynajmniej tak twierdzi Piotr Koper - eksplorator, który nie składa broni i zapowiada, że kolejne prace poszukiwawcze mogą odbyć się jeszcze w tym roku. Choć dziś już nikt głośno nie mówi o sztabach złota czy kamieniach szlachetnych, to wielu liczy, że pod ziemią ukryty jest prawdziwy skarb, być może tak cenny, jak ten odkryty ponad 30 lat temu na Dolnym Śląsku.
Od 2 października do 30 grudnia jeden z najcenniejszych skarbów odnalezionych w Europie w XX wieku będzie można oglądać na wystawie "Skarb Średzki. Trzydziestolecie odkrycia" w Muzeum Narodowym we Wrocławiu. Na wystawie po raz pierwszy zostaną pokazane razem wszystkie elementy bezcennego znaleziska: klejnoty, złote i srebrne monety i fragmenty naczyń, w których skarb został znaleziony.
Skarb ze Środy Śląskiej w ziemi przeleżał ponad 600 lat. Nikt go nie szukał, bo nikt nie wiedział, że w ogóle istnieje.
Król oddał w zastaw, bankier ukrył na ponad 600 lat
Była połowa XIV wieku. Na terenie dzisiejszego Dolnego Śląska szalała dżuma. O roznoszenie choroby oskarżano Żydów. Jednym z nich był Mojżesz, bogaty bankier mieszkający w Środzie Śląskiej.
W obawie przed prześladowaniami pod osłoną nocy zakopał kosztowności w piwnicy swojego domu. Musiał uciekać w pośpiechu, więc kopał niedbale i płytko. Po ukryte bogactwa pewnie miał zamiar wrócić, ale nigdy tego nie zrobił. Skąd u bankiera złota korona i biżuteria? Królewskie insygnia były własnością Karola IV Luksemburskiego, króla Czech, który potrzebował wsparcia finansowego. Klejnoty zastawił w zamian za zastrzyk gotówki. Gdy został Świętym Cesarzem Rzymskim, być może próbował odszukać Mojżesza i odzyskać zastawioną fortunę. Jednak kosztowności odnalazły się dopiero po ponad 600 latach, pod koniec XX wieku.
3424 praskie grosze
Co to znaczy znaleźć skarb, mieszkańcy Środy Śląskiej poczuli na własnej skórze 8 czerwca 1985 r. W upalną sobotę robotnicy w pocie czoła pracowali na budowie przy ul. Daszyńskiego. W pewnym momencie Ryszard Widurski zahaczył łyżką koparki o przedmiot tkwiący w ziemi. Okazało się, że to gliniany dzban, w którym mieniły się monety.
Widok nieznanego bilonu rozpalił wyobraźnię. Do wykopu rzucał się, kto mógł. Każdy chciał mieć tajemniczą monetę. Pół godziny później na miejscu pojawili się milicjanci. Zabezpieczyli znalezisko, ale nie teren. Gdy zapadł zmrok, na budowie pojawił się tłum wyposażony we wszystko, czym dało się kopać.
Następnego dnia po odnalezione monety przyjechał ówczesny dyrektor Muzeum Archeologicznego we Wrocławiu. Prace na budowie wznowiono. Nad zabezpieczonym skarbem pochylili się specjaliści. Okazało się, że to 3424 praskie grosze, w dodatku nie byle jakie, bo srebrne.
"Odkryty przed chwilą skarb jest bliźniaczy do wcześniej odkrytego"
– 24 maja 1988 r., we wtorek, w równie upalny dzień co trzy lata wcześniej, muzeum zostało poinformowane przez milicję o odkryciu monet na placu budowy przy tej samej ulicy, pod numerem 14. Kilkanaście metrów na zachód od miejsca znalezienia pierwszego skarbu – wspomina Zbigniew Aleksy, starszy kustosz w Muzeum Regionalnym w Środzie Śląskiej, który poszedł obejrzeć znalezisko.
Było podobnie jak trzy lata wcześniej: dół kopano pod budynek, który planowano tam postawić, a gruz wywożono na pobliskie wysypisko. – Teren był od kilkudziesięciu lat objęty nadzorem konserwatora zabytków, ale również tym razem nikomu nie przyszło do głowy, by wprowadzić tu nadzór archeologiczny – mówi Grzegorz Borowski, dyrektor Muzeum Regionalnego w Środzie Śląskiej. W pewnym momencie robotnicy natknęli się na gliniany dzban. W środku były znane już mieszkańcom monety. – Choć moje doświadczenie archeologiczne w tamtym czasie było prawie żadne, to nie miałem najmniejszych wątpliwości, że odkryty przed chwilą skarb jest bliźniaczy do tego wcześniejszego – przyznaje Zbigniew Aleksy, któremu liczba monet wydała się podejrzanie mała. Część zdążyła już zniknąć w kieszeniach gapiów.
Pracownicy muzeum i budowlańcy zaczęli przesiewać piasek za pomocą sit, które mieli pod ręką. – To było niezwykłe. Co jakiś czas na sicie ukazywała się srebrna moneta. Tej radosnej atmosfery nie mąciły nawet wrzucane do wykopu ówczesne niklowe dwuzłotówki. Niektórzy chcieli nas w ten sposób zmylić – opowiada kustosz.
"Spożywamy piwo, a nagle koło nas przechodzą pielgrzymki"
W tym czasie Wiktor Kalita, młody dziennikarz, pił piwo z kolegą w pobliskiej knajpie. – Produkowano je we Wrocławiu, ale tam nie można było się go napić. Przyjechaliśmy, spożywamy to piwo, a nagle koło nas przechodzą pielgrzymki ludzi. Całe tłumy – opowiada Kalita, dziś pełniący obowiązki redaktora naczelnego średzkiej gazety "Roland". I opisuje, że starsi szli ze szpadlami i łopatami, a dzieci z łyżkami od kompletów obiadowych. – Pytam ich, dokąd idą. A oni, że skarbów szukać. To był temat – wspomina dziennikarz. Żeby nie powtórzyć błędu sprzed trzech lat, w nocy wykopu pilnowali milicjanci. Teren zabezpieczono, a eksperci sprawdzili plac budowy. Nic na nim nie znaleźli, więc zezwolili na dalsze prace. Milicjanci jeszcze kilkukrotnie odwiedzali robotników. W aktach, publikowanych obecnie przez gazetę "Roland", zapisali: "nie ustalono, czy któryś z pracowników dokonał kradzieży tych monet".
Muzealnicy musieli być bardzo ostrożni, najpierw ukryli skarb w baraku na budowie. – W pewnym momencie kolega wyszedł z roześmianą twarzą. Po niemiecku krzyknął, że "mamy złoto". Liczył chyba, że nikt nie zrozumie, a ja poczułem się jak członek tajnego sprzysiężenia, któremu właśnie przekazano ściśle tajną informację. Pokazał mi osiem złotych monet – relacjonuje Zbigniew Aleksy, pracownik muzeum.
1000 złotych dla dorosłego, 500 złotych dla dziecka
Ktoś wpadł na pomysł, że skoro gruz z budowy był wywożony na wysypisko, to i kosztowności mogą znajdować się właśnie tam. Nocami na otwartym dla wszystkich terenie wygrzebywali je mieszkańcy. – Tu dopiero wybuchła gorączka złota. Istne szaleństwo – wspomina dziś Ryszard Żłobiński, fotograf, który uwieczniał na kliszy pierwsze dni po odkryciu średzkiego skarbu. Szaber stał się hobby. To, co znaleziono, ludzie dzielili między sobą. Często ogarnięci gorączką złota bezpardonowo niszczyli zabytkowe przedmioty, np. dzielili szpadlami na części.
Władze Środy Śląskiej postanowiły zniechęcić ludzi do rozkradania skarbu. "Dwa dni po odkryciu naczelnik miasta i gminy oraz dyrektor regionalnego muzeum postanowili rozpocząć akcję skupowania znaleziska od prywatnych znalazców. Za sztukę płacili dorosłym tysiąc złotych, a kiedy przychodziły dzieci, dostawały tylko połowę tej stawki" (przeciętna pensja w 1988 r. wynosiła 53 tys. zł – red. ) – pisze Tomasz Bonek w książce "Miasto Skarbów. Złoto, PRL i tajemnice Środy Śląskiej". Pojawiły się też ogłoszenia o nagrodach dla uczciwych, którzy skarb zdecydują się oddać. Za to prasa straszyła konsekwencjami i przypominała, że zabytki należą do państwa.
"Osoby o szczególnych walorach moralnych" w pogoni za skarbem
Za dnia na wysypisku skarbów oficjalnie szukali m.in. uczniowie z miejscowej podstawówki. Znajdowali monety i biżuterię. Później w poszukiwania włączono grupę przyszłych milicjantów. W sierpniu 1988 r. "Gazeta Robotnicza" pisała: "do tych prac potrzebne są osoby o szczególnych walorach moralnych". Tadeusz Kaletyn, ówczesny szef Wojewódzkiego Ośrodka Archeologiczno-Konserwatorskiego oceniał: "Środa Śląska to synonim skarbu na śmietniku". Wojewódzka rada narodowa we Wrocławiu na poszukiwania skarbów przeznaczyła dodatkowe środki – 2 mln złotych. Po co? Powody były uzasadnione. "Są dowody, że 10 wywrotek piasku i ziemi, wśród których mogły być przedmioty o wartości historycznej i naukowej, wywieziono na pobocze jednej ze średzkich ulic" – twierdzili dziennikarze prasowi. Tymczasem ci telewizyjni ogłosili: skarb średzki wart jest wiele miliardów złotych. Z kolei fachowcy oszacowali, że wartość średzkich skarbów to około 100 milionów dolarów. – Kwota była rzeczywiście astronomiczna, ale takich rzeczy się nie wycenia. Dziś to nie jest istotne. Skarb jest bezcenny – twierdzi obecny dyrektor średzkiego muzeum.
Kosztowności zawróciły w głowie niejednemu. Nie pomagały nawoływania i prośby prasy o przyzwoitość. Dopiero w sierpniu teren, przekopanego już, wysypiska został zabezpieczony. Decyzje dotyczące skarbu mozolnie zapadały na najwyższych szczeblach władzy. Ówczesny minister kultury i sztuki Aleksander Krawczuk ustanowił nawet specjalną nagrodę w wysokości trzykrotnej ceny kruszcu dla każdej osoby, która zdecydowałaby się na przekazanie urzędnikom zabytków należących do skarbu średzkiego. Chętni mieli na to w sumie 21 dni. W ten sposób udało się odzyskać m.in. monety, fragmenty korony i biżuterię. Nagroda została później nazwana przez prasę "niezbędną, ale dwuznaczną etycznie".
Akcja "Korona" z więziennym finałem
Skarby były przez niektórych tak pożądane, że gotowi byli odpowiadać przed sądem za ich posiadanie. Milicja rozpoczęła akcję pod kryptonimem "Korona". Funkcjonariusze mieli odzyskać wszystkie elementy znaleziska. Wkraczali do domów, przesłuchiwali podejrzanych, a ci potrafili chować kosztowności w lodówkach czy w ściennych kontaktach. Inni szybko pozbywali się monet. Często sprzedawali je Niemcom. – Jeden z podejrzanych był w trakcie budowy domu. Śledczy uważali, że rozkradziony skarb mógł ukryć w fundamentach, więc mu je rozwalili – przypomina redaktor naczelny gazety "Roland". Prokuratura prowadziła niemal 30 spraw o przywłaszczenie części średniowiecznego znaleziska. Większość z nich została umorzona. Przedmioty, które wróciły do śledczych, były zdewastowane. Przed sądem stanęły trzy osoby, które nie oddały znalezionych kosztowności. Mężczyźni usłyszeli wyroki od sześciu miesięcy do półtora roku więzienia. "Ten skarb to było nasze średzkie przekleństwo. Byłoby lepiej, gdyby nikt go nie znalazł. Przynajmniej spokój był. A tak to tylko zamieszanie i kłopoty. Milicja, prokurator... jeden na drugiego donosił" – przytaczał wypowiedź jednego z mieszkańców Bonek w swojej książce. Gdy po latach średniowieczna fortuna została scalona, można było przystąpić do jej konserwacji. Ta miała się odbyć we Wrocławiu, ale ostatecznie stanęło na Krakowie. To właśnie tam, siedem lat po wydobyciu z ziemi, pierwszy raz skarb wystawiono na widok publiczny. O ekspozycji rozpisywała się prasa i relacjonowała ją telewizja. Później precjoza przewieziono do Środy Śląskiej.
Zaskakujący powrót orła
Po latach o skarbie, który okrzyknięto znaleziskiem tysiąclecia, ponownie stało się głośno. – Policjanci z CBŚ w centrum Olsztyna zatrzymali dwóch mieszkańców Torunia, 59-letniego Ryszarda K. i jego 21-letniego syna Adama. W torbie należącej do 59-latka policjanci znaleźli pozawijane w chusteczki elementy skarbu średzkiego – informowała w 2005 r. Anna Siwek, ówczesna rzeczniczka warmińsko-mazurskiej policji.
Funkcjonariusze odzyskali wtedy część korony, czyli orła z pierścieniem w dziobie, wysadzany kamieniami szlachetnymi złoty pierścień, element łączący segmenty korony i grosz praski. K. twierdził, że wszystkie rzeczy kupił na giełdzie staroci w Warszawie. Miał zapłacić za nie 800 złotych, ale w Olsztynie próbowali sprzedać je za 50 tys. dolarów. Mężczyźni zostali skazani za próbę sprzedaży skarbu.
"Pewna część uległa bezpowrotnemu zaginięciu"
Części wciąż nie odnaleziono. Tomasz Bonek, autor książek o skarbie średzkim, dotarł do pisma wrocławskiej delegatury NIK z grudnia 1988 r. Już wtedy kontrolerzy raportowali, że w Środzie Śląskiej doszło do "rażących zaniedbań i lekceważącego stosunku do ustawowych obowiązków", co w efekcie "stworzyło możliwości do rozgrabienia, uszkodzenia, a nawet zniszczenia" znacznej części znaleziska. "Nie można również wykluczyć i tego, że pewna ilość przedmiotów zabytkowych uległa bezpowrotnemu zaginięciu" – odnotowano w dokumencie. Obecnie skarb średzki można oglądać w muzeum w Środzie Śląskiej. Jego właścicielem jest Muzeum Narodowe we Wrocławiu. – Ekspozycja jest u nas, ale czasowo jeździ po różnych miejscach. Ostatnie trzy miesiące roku spędza zawsze we Wrocławiu. Czasami skarb albo jego elementy wyjeżdżają na wystawy zagraniczne – mówi dyrektor placówki. I dodaje: nie ma innej takiej ekspozycji w Polsce, w Europie też nie. – Żaden z odnalezionych nie ma tak pięknej korony i z żadnym nie wiążą się tak dramatyczne zdarzenia. To naprawdę coś wyjątkowego – przekonuje Borowski.
Dziś mieszkańcy ze wstydem mówią o wydarzeniach sprzed 28 lat.
– Kilka osób z tego skorzystało - powiedział tajemniczo jeden z nich reporterowi magazynu "Czarno na Białym". Inna z kobiet dodawała: każdy chciał zobaczyć, co to jest. - Miałam nawet taką monetę. Masa ludzi to zbierała, chodzili, sprzedawali – stwierdziła w rozmowie z reporterem TVN24.
Szukać przyjeżdżali też mieszkańcy pobliskich miejscowości. Szabrowała większość. Później w lokalnych barach monety wymieniali na piwo, czasem wódkę. To był chodliwy towar.
Skarb znaleziony przez trzylatka
W historii wiele jest przypadkowych odkryć kosztowności sprzed wieków. W 1868 r. na antyczny skarb natknęli się żołnierze prowadzący prace ziemne w niemieckim Hildesheim. Na znalezisko składało się niemal 70 srebrnych elementów zastawy stołowej, które prawdopodobnie stanowiły polowe wyposażenie rzymskiego dowódcy Warusa.
Ponad 100 lat później robotnicy, którzy wkroczyli na plac budowy w miejscowości Ravenshead, nie spodziewali się, że odkryją jeden z największych skarbów w Wielkiej Brytanii. Kopiąc dół pod fundamenty, natknęli się na XV-wieczne kosztowności, wśród których było ponad 1,2 tys. złotych monet i biżuteria. Zbiór odkupili muzealnicy za 300 tys. funtów.
W 1992 r. pewien Anglik zgubił na swoim polu, w okolicach wioski Hoxne, młot. O pomoc w jego odnalezieniu poprosił znajomego, który miał wykrywacz metali. Młota nie znaleźli, ale okazało się, że pod ziemią zakopano złotą biżuterię, niemal 15 tys. rzymskich monet i srebrne łyżki. Wartość znaleziska oszacowano na 1,75 mln funtów.
Średniowieczne kosztowności w 2007 r. znalazł też obywatel Austrii, który w swoim ogródku powiększał oczko wodne. Wszystko, co znalazł, zapakował do worków i umieścił w piwnicy. Tłumaczył, że nie zdawał sobie sprawy z tego, że mogą być coś warte. Precjoza pokryte były grubą warstwą ziemi, a on nie zadał sobie trudu, by je oczyścić. Gdy kilka lat później przygotowywał się do przeprowadzki, przypomniał sobie o znalezisku. Zdjęcia niektórych jego elementów zamieścił w internecie i poprosił o pomoc w ich identyfikacji. Zamiast tego usłyszał poradę, by zgłosił się do urzędników. XIV-wieczne artefakty znalezione przez mieszkańca Wiener Neustadt były bogato zdobione i zostały uznane za jeden z największych skarbów odkrytych na terenie Austrii.
Jednym z najszybszych odkryć, do tego dokonanych przez najmłodszego znalazcę, jest skarb z Hockley. W maju 2009 r. kilka minut po tym, jak trzylatek zaczął bawić się wykrywaczem metali swojego ojca, znalazł w ziemi złoty medalion z początku XVI wieku. Według ekspertów mógł on należeć do członka rodziny królewskiej. Ojciec chłopca mówił dziennikarzom: "Poszukiwanie skarbów od 15 lat jest moim hobby, ale nigdy nie znalazłem czegoś takiego". Wartość zawieszki oszacowano na 2,5 mln funtów.
W tym samym roku niedaleko brytyjskiego Lichfield emeryt hobbystycznie zajmujący się poszukiwaniem skarbów odnalazł 3500 przedmiotów, wśród nich było 5 kg złotych i niemal 1,5 kg srebrnych. Skarb wyceniono na 3,26 mln funtów. Dziś m.in. zdobione kamieniami rękojeści mieczy i złote pierścienie zaręczynowe znajdują się w British Museum w Londynie.
Polskie skarby to głównie monety
W Polsce również dokonywano przypadkowych odkryć, jednak znacznie mniejszych niż te za granicą. W 1987 r. na terenie Głogowa dwaj mężczyźni pracujący na terenie ogródków działkowych trafili na kilkadziesiąt starych monet. Skarb liczył ich w sumie 20 638 całych srebrnych, kilka tysięcy ich fragmentów oraz siedem sztabek i jedną bryłkę srebra. W 2015 roku dwa gliniane garnki pełne srebrnych monet znaleziono w województwie lubuskim.
Z kolei rolnik spod Jasła (woj. podkarpackie) w trakcie oglądania swojego zboża zauważył wystające z gleby złote druty. Okazało się, że to trzy bransolety pochodzące z epoki brązu. Mężczyzna za swoje znalezisko dostał 50 tys. złotych nagrody z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Zabytkowe bransolety trafiły do Muzeum Podkarpackiego w Krośnie.
W 2015 roku na brzegu jeziora pod Szczecinkiem wędkarze szukali robaków. Jednak zamiast przynęty znaleźli arabskie monety sprzed tysiąca lat. Większość z nich została wybita w Samarkandzie. Na Pomorze trafiły najprawdopodobniej przez skandynawskich kupców.
Na początku lutego 2016 r. do urzędników z Wałbrzycha zgłosił się mężczyzna, który w pobliskim lesie znalazł dwa dzbany wypełnione praskimi groszami. Miejsce zostało sprawdzone przez służby konserwatorskie i archeologiczne, ale więcej skarbów nie znaleziono. Z wnioskiem o nagrodę dla znalazcy wystąpił do ministerstwa wojewódzki konserwator zabytków.
Nie o wszystkich odkryciach jednak się dowiadujemy, a jeśli już, to czasami zbyt późno. Tak się stało ze skarbem z Zagórzyna koło Kalisza. Jesienią 1926 lub wiosną następnego roku właściciele pola położonego w tejże wsi znaleźli duży kocioł, w którym było m.in. 20 kg srebrnych monet rzymskich, monety złote, a także sześć unikatowych złotych medalionów z IV w. oraz złota figurka. Część przedmiotów, w tym kilka medalionów, przetopiono. Dwa ocalałe znajdują się w muzeach w Nowym Jorku i Berlinie.
Berło Zygmunta I Starego z klasztornego skarbca
Są też skarby, które nigdy nie zostały utracone, a raczej na lata zapomniane. Tak było z ostatnim odkryciem spod Wawelu. W marcu 2016 roku w Krakowie w trakcie prac inwentaryzacyjnych w skarbcu klasztoru dominikanów odnaleziono fragmenty berła królewskiego. Znajdują się na nich inskrypcje, które są skrótem od słów "Sigismundus Primus Dei Gratia Rex Poloniae" ("Zygmunt Pierwszy z Bożej łaski król Polski"). Dodatkowo widnieją na nich herby Polski (Orzeł) i Litwy (Pogoń). To prawdopodobnie fragment berła Zygmunta I Starego.
– To obiekty klasy zero, są bezcenne – podkreśla Karolina Nowak, historyk prowadząca prace w klasztorze.
Autor: Tamara Barriga / Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Muzeum Narodowe we Wrocławiu