Trwa szacowanie strat po powodzi w Kotlinie Kłodzkiej. Wielu mieszkańców straciło dobytek. Skala zniszczeń jest ogromna. Mieszańcy starają się jakoś podnieść, ale nie jest lekko. - Człowiek przyzwyczaja się do tego, co mu zostało dane. Uczymy się trochę żyć na nowo. Popłaczę sobie, ale nie poddam się - zapewniła w rozmowie z reporterem TVN24 pani Agata z Radochowa, której dom letniskowy został poderwany przez falę i przeniesiony o kilkaset metrów. Pozostały w nim tylko doniczki z kwiatkami w oknach.
Radochów to niewielka wieś w gminie Lądek Zdrój. Jako jedna z wielu miejscowości w Kotlinie Kłodzkiej bardzo mocno ucierpiała podczas tegorocznej powodzi. Skala zniszczeń jest tu ogromna, co pokazali w sobotnim materiale na antenie reporterzy TVN24.
Artur Molęda rozmawiał z panią Agatą, mieszkanką Radochowa, której woda poderwała domek letniskowy. - Dokładnie w tym miejscu, gdzie jest koparka, stał ten domek. Został poderwany przez falę. Ten domek prawie pamięta powódź z 1997 roku, ponieważ koczowaliśmy w nim trochę po tamtej powodzi. Tegoroczna powódź zabrała go na drugą stronę. Ludzie chodzą, robią zdjęcia. Zostały tylko doniczki z kwiatkami na oknach - powiedziała kobieta.
Duża skala zniszczeń
Pani Agata wraz z mężem prowadzili gospodarstwo agroturystyczne. Jeden z ich domów aż tak bardzo nie ucierpiał. W drugim woda sięgała 2 metry. Nie nadaje się do zamieszkania.
- To dom rodzinny mojego męża, który mieszkał tu od dziecka. Masę serca włożyliśmy w to wszystko, ale teraz tego nie widać. Mamy wspaniałych przyjaciół, którzy do nas piszą. Ja ich nie pamiętam, bo może byli u nas 10-15 lat temu, ale wspierają nas na różne sposoby. Chcą, żebyśmy się szybko podnieśli, ale nie mamy pojęcia, co będzie. Momentami mam nadzieję, że będzie lepiej, ale później światełko znika - dodała pani Agata.
Na domiar złego w piątek (27 września) straciła ukochanego pieska, który zginął pod kołami samochodu. - Kochałam go jak własne dziecko. Wiem, że ten pan celowo tego nie zrobił. Mógł go nie widzieć. Też moja wina, że go nie dopilnowałam. Dokończył żywota na moich rękach. Spał ze mną w łóżku. Zostaliśmy tutaj sami, bo synowie założyli swoje rodziny. Mam wnuki, które kocham nad życie, ale ten piesek był przy nas. Na stare lata był naszą pociechą - podkreśliła ze łzami w oczach kobieta.
To dla nich druga powódź
Dla pani Agaty i jej męża do druga powódź po tej z 1997 roku. W rozmowie z reporterem TVN24 powiedziała, że konieczne jest powstanie zapór. W przeciwnym razie będzie tylko gorzej.
- Przeżyliśmy jedną powódź, mamy teraz drugą. To nie do opisania. To straszna rzecz, co się stało. Współczuję wszystkim ludziom. Mąż załamany. Zastanawiamy się, co będzie dalej. Modlimy się o to, aby powstały zapory. Miały być, ale trochę sprzeciwialiśmy się. Nawet sama w pierwszym momencie byłam przeciwna, bo mieliśmy być pierwszym domem przed zaporami. Oby rząd nad nami się zlitował i jakieś decyzje zostały podjęte w tej kwestii - zaznaczyła kobieta.
Jak będzie wyglądał ich powrót do normalności? - Nie mam pojęcia. 11 września skończyłam 60 lat, dzień później złożyłam papiery o emeryturę. Człowiek przyzwyczaja się do tego, co mu zostało dane. Uczymy się żyć na nowo. Popłaczę sobie, ale nie poddam się - podsumowała kobieta.
Źródło: TVN24
Źródło zdjęcia głównego: TVN24