Cały czas dramatyczna sytuacja panuje w kilku miejscowościach Kotliny Kłodzkiej, w tym w Stroniu Śląskim. Po przejściu fali powodziowej są odcięte od świata. Wszystkie drogi dojazdowe są zniszczone, nie ma prądu, nie można się też z nikim skontaktować, bo nie ma tam zasięgu telefonii komórkowej. Do momentu publikacji tego tekstu wiemy, że do Stronia dotarły bardzo nieliczne pojazdy służb mundurowych. Po 14 udało nam się połączyć z burmistrzem Lądka-Zdroju. - Brakuje wszystkiego - mówił.
- Potrzebujemy właściwie wszystkiego w tej chwili - wody pitnej, pożywienia, co najważniejsze i tu też wykorzystując państwa antenę, apeluję, że potrzebujemy beczkowozów, które będą rozwoziły wodę i pitną i wodę techniczno-sanitarną, nie mamy takiego sprzętu, takie beczkowozy są tu absolutnie konieczne - zaapelował Tomasz Nowicki na antenie TVN24.
Dodał, że cały czas jest problem z łącznością i tylko dzięki pomocy informatyka udało mu się połączyć z prywatnego telefonu. - Dosłownie parę minut temu przedstawiciele Tauronu, którzy mieszkają tutaj w Lądku, mieli możliwość techniczną i spowodowali, że mamy już dostęp do energii elektrycznej, natomiast jeszcze chwilowo korzystaliśmy z agregatu, który jest zasilany po prostu benzyną - podkreślał burmistrz Tomasz Nowicki.
Nie ma prądu, nie ma zasięgu, ludzie nie mają informacji o bliskich
W mediach społecznościowych od niedzielnego popołudnia pojawiają się posty ludzi, którzy próbują skontaktować się ze swoimi bliskimi z Lądka-Zdroju czy Stronia Śląskiego. Jedna z internautek napisała, że rozmawiała z siostrą, która, żeby mieć zasięg w telefonie, musiała dostać się pieszo na Czarną Górę (z centrum Stronia Śląskiego to blisko trzygodzinny spacer w jedną stronę). Kobieta mówiła swojej bliskiej, że sytuacja w Stroniu Śląskim jest dramatyczna, prosiła o chleb i wodę dla siebie i mieszkańców. Informację o problemie ze skontaktowaniem się z bliskimi w Lądku-Zdroju potwierdziła w poniedziałek rano pani Olga, która wyjechała stamtąd w niedzielę po południu, otwartą wówczas drogą przez Czechy. - Nie ma możliwości się z nikim skontaktować. Od momentu wyjechania stamtąd nie mam z nikim kontaktu, tam po prostu nie ma zasięgu, nie ma prądu - przekazała.
O trudnej sytuacji w Lądku-Zdroju informowaliśmy w tvn24.pl w niedzielę. Pani Olga, która była w weekend w Lądku-Zdroju, opowiadała, jak trudna sytuacja tam panuje i co się wydarzyło w nocy z soboty na niedzielę. - Woda, która w 1997 roku dotarła ledwo do rynku, była teraz znacznie wyżej. Ta fala szła ulicą Ogrodową - fala, która dosłownie niosła samochody i wszystko, co mogła ze sobą wziąć - drzewa, kubły, szereg śmieci, odpadów różnych i oczywiście też mnóstwo błota - zrelacjonowała pani Olga. - Przez rynek przepływa dosłownie rzeka. Jak wyjeżdżałam z miasta, to latał śmigłowiec i zabierał ludzi, którzy byli niżej - opisywała. Mieszkanka czekała około trzech godzin i postanowiła wyjechać z miasta wiaduktem, który był wcześniej zablokowany. - Odblokowali ten wiadukt, bo woda zaczęła opadać od godziny 14 i teraz jestem na autostradzie A4 - podsumowała w niedzielę po godzinie 18 kobieta.
Tragiczna sytuacja w Ołdrzychowicach Kłodzkich
Z redakcją Kontaktu24 skontaktował się też mieszkaniec Opola. Pan Daniel od wczoraj nie ma kontaktu z bratem i mamą, którzy mieszkają w Ołdrzychowicach Kłodzkich. Wczoraj woda miała zabrać wszystkie okoliczne mosty po tym, jak pękła tama w Stroniu Śląskim. Od soboty miejscowość ma być również odcięta od prądu i wody. - Ostatni raz z bratem rozmawiałem wczoraj wieczorem. W tej chwili powinien przebywać u mamy, która mieszka kawałek dalej. Jego dom został zalany. Do wczoraj nie zarządzono tam ewakuacji. Niestety nie wiem, jak sytuacja wygląda teraz. Brat prawdopodobnie utracił zasięg. Ołdrzychowice Kłodzkie są całkowite odcięte. Od soboty nie mają prądu i wody - mówił pan Daniel. Dodał, że mieszkańcom mają kończyć się zapasy jedzenia i wody: - Brat korzysta ze studni. Z wiadomych względów teraz nie mogą z niej korzystać. Wczoraj mieli jeszcze wodę i jedzenie, ale są odcięci od wszystkich sklepów. Pan Daniel nie wie nic o tym, aby jego rodzina została ewakuowana. Nie udało mu się skontaktować z żadnymi służbami.
Konwój humanitarny i dojazd do Lądka-Zdroju udrożniony
O sytuację w Lądku-Zdroju próbowaliśmy zapytać rzecznika wojewody dolnośląskiego. Nie odebrał od naszego dziennikarza telefonu. Nie odpowiedział też na wysłany SMS. Więcej informacji o sytuacji w tym rejonie usłyszeliśmy od dolnośląskiej policji. - Rozmawiałem z dyżurnym policji w Kłodzku, kontakt telefoniczny jest niezwykle utrudniony, bo nadajniki telefonii komórkowej szwankują, ale mam informację, że policjanci są obecni zarówno w Lądku-Zdroju, jak i Stroniu Śląskim. O godzinie 3.40 dotarł do Stronia konwój z jedzeniem, z wodą pitną, są tam funkcjonariusze, którzy chronią mienie osób ewakuowanych. Są funkcjonariusze na quadach, pojazdach terenowych - przekazał w rozmowie z tvn24.pl podkomisarz Przemysław Ratajczyk z dolnośląskiej policji. I dodał: - Do Lądka-Zdroju jest już dojazd od strony Bystrzycy Kłodzkiej, tak że nie jest tak, że miasto jest odcięte. Woda - z informacji, które otrzymałem - dość szybko opada, więc dojazd do Lądka będzie w miarę udrożniony. Może nie wszędzie jeszcze dotarli funkcjonariusze, bo poruszanie się po tym terenie jest mocno utrudnione, dlatego skierowane zostały tam pojazdy terenowe, jest tam też policyjny śmigłowiec Black Hawk.
Z Lądka-Zdroju do Paczkowa tylko przez Czechy
Reporter "Faktów" TVN Jacek Tacik relacjonował w niedzielę wieczorem na antenie TVN24, że Lądek-Zdrój był w niedzielę odcięty od świata przez wiele godzin. Dodawał, że do Paczkowa, oddalonego od Lądka-Zdroju o 23 kilometry, mógł dostać się, jadąc przez Czechy.
- Każda droga z i do Lądka była albo zalana, albo odcięta. Główny most prowadzący przez Lądek był zamknięty przez straż pożarną i inne służby pod groźbą zawalenia. Po kilku godzinach na chwilę został otwarty i wykorzystaliśmy ten moment, żeby wydostać się do Czech, a następnie do Polski do Paczkowa - przekazywał Jacek Tacik. - Miasto jest odcięte od świata, nie ma tam bieżącej wody, nie ma prądu, nie ma tam łączności telefonicznej, wielu mieszkańców zostało ewakuowanych i tę noc spędzą w specjalnych salach przygotowanych dla nich w szkołach i w miejskim przedszkolu - dodawał reporter "Faktów" TVN.
"W kilkanaście minut ludzie stracili dobytek całego życia"
- Zapora, która w 1997 roku przetrwała, tym razem nie wytrzymała. Woda okazała się silniejsza. Ta gigantyczna, kilkumetrowa fala dewastowała wszystko, co napotykała na swojej drodze - niszczyła drogi, mosty - tak naprawdę w kilkanaście minut ludzie stracili cały dobytek swojego życia. Ta woda nie tylko wdzierała się do ich domów, ale dosłownie niszczyła budynki, wyrywała całe ściany, Lądek-Zdrój wygląda, jakby przeszło tam wojsko, jakby doszło tam do wojny, jest bardzo zdewastowany - opisywał.
Źródło: tvn24.pl, TVN24
Źródło zdjęcia głównego: PAP/Maciej Kulczyński