W pałacu w Roztoce (województwo dolnośląskie) pod koniec drugiej wojny światowej ukryto 28 ton złota, monety i biżuterię - twierdzi Polsko-Niemiecka Fundacja Śląski Pomost. I powołuje się na "Dziennik wojenny", czyli zapiski nazisty, który miał być świadkiem ukrywania skarbów. W sumie wspomina on o 11 tajemniczych skrytkach, które mają skrywać złoto i dzieła sztuki. Co na to Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego? - Sprawę znamy, wiarygodności nie potwierdzono - słyszymy.
Esesman Egon Ollenhauer, który - jeśli w ogóle istniał - był pomocnikiem Gunthera Grundmanna, ówczesnego głównego konserwatora zabytków Dolnego Śląska. Tego samego, który przygotował tak zwaną "listę Grundmanna", a więc spis miejsc, w których Niemcy zdecydowali się ukryć dobra kultury. I to właśnie Ollenhauer ma być autorem "Dziennika wojennego", w którym opisał między innymi lokalizację 11 skrytek z kosztownościami i dziełami sztuki.
Fundacja: ukryli 28 ton złota, kryjówkę wysadzili w powietrze, a sami zostali zabici
Skarby miały zostać ukryte w jednym miejscu na terenie Opolszczyzny i w 11 na na terenie Dolnego Śląska. Jedna ze skrytek ma - według Polsko-Niemieckiej Fundacji Śląski Pomost - znajdować się w pałacu w Roztoce. Ta, znajdująca się niedaleko Strzegomia, XVI-wieczna rezydencja Hochbergów ma skrywać 28 ton złota w sztabkach, monety i biżuterię. - Zgodnie z zapiskami Ollenhauera kosztowności zostały ukryte w głębokim na około 60 metrów kanale odpływowym, który następnie wysadzono w powietrze. Akcja była przeprowadzona pod nadzorem Grundmanna, a po jej zakończeniu oficerów, którzy brali udział w ukrywaniu skarbów, zabito - relacjonuje Roman Furmaniak z Fundacji Śląski Pomost. I dodaje, że ukryte w Roztoce złoto to najpewniej nie tak zwane złoto Wrocławia, a więc depozyty mieszkańców Breslau, a raczej - przetopiony w sztabki - kruszec pochodzący z obozów koncentracyjnych. Skarb miał zostać ukryty w skrzyniach. - Przez 70 lat w miejscach, gdzie utworzono skrytki, działali strażnicy, którzy mieli interweniować w razie podejmowania prac poszukiwawczych czy wydobywczych. Dysponujemy dokumentami, które to potwierdzają - twierdzi Furmaniak.
Fundacja czeka na reakcję rządu, właściciele się dystansują
Dlaczego fundacja zdecydowała się wyjawić lokalizację miejsca, w którym ukryte ma być złoto? - Ponad dwa lata temu powiadomiliśmy polski rząd o tym, że jesteśmy w posiadaniu oryginalnych dokumentów. Chcieliśmy, by sprawa została zweryfikowana właśnie przez państwo, bo my zweryfikowaliśmy ją na własną rękę - mówi przedstawiciel Śląskiego Pomostu. I dodaje, że do tej pory niewiele się jednak w sprawie zadziało. - My nie mamy wątpliwości, że zapiski są prawdziwe i te skrytki istnieją. Czekamy na reakcję rządu - podkreśla Furmaniak. Czy nie boi się, że na terenie zamku pojawią się teraz żądni skarbów poszukiwacze amatorzy? - Absolutnie nie. Złoto ukryte jest na głębokości około 60 metrów, teren jest ogrodzony i monitorowany - zaznacza Furmaniak. Sprawę, na Facebooku, skomentowali właściciele pałacu. "Z całą stanowczością podkreślamy, że nie będziemy podejmować żadnych kroków prawnych i faktycznych, które mogłyby stać w sprzeczności z obowiązującymi w tym zakresie regulacjami prawnymi. Jednocześnie deklarujemy pełną gotowość do współpracy z odpowiednimi organami administracji publicznej" - czytamy we wpisie. Podkreślono w nim też, że największym skarbem dla właścicieli jest sam zabytkowy obiekt.
Złoto, dzieła sztuki i kosztowności? Ministerstwo: ustalenia nie potwierdziły wiarygodności
O ponad 500-stronnicowym "Dzienniku wojennym" głośno zrobiło się w marcu 2019 roku. Wszystkie lokalizacje, w których miały zostać ukryte skarby, miały zostać opisane z bardzo dużą szczegółowością. Autor wymienić miał też, w jaki sposób zabezpieczono depozyty, i to, jaki na przykład był stopień zalesienia terenów. Oprócz ponad 300 ton złota i artefaktów religijnych Niemcy w skrytkach ukryć mieli też dzieła sztuki. W jednej z dolnośląskich kryjówek ma znajdować się 47 obrazów wielkich mistrzów malarstwa. Wśród nich autor wojennych zapisków wymienia między innymi Rembrandta, Rubensa, Caravaggia, Moneta, Rafaela Santi, Botticellego i Cezanne'a. W marcu 2019 roku w tej sprawie wysłaliśmy zapytanie do Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Chcieliśmy dowiedzieć się, czy zgłoszenie od fundacji rzeczywiście wpłynęło do MKiDN i czy to podjęło jakiekolwiek działania. Zapytaliśmy też o to, jak oceniana jest wiarygodność dokumentu, a także, na jakim etapie jest - jeśli w ogóle - proces uzyskiwania zgód na eksplorację potencjalnych skrytek. Po publikacji tekstu skontaktowała się z nami Anna Bocian, rzecznik prasowa Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Jak przyznała, sprawa "Dziennika wojennego" jest znana ministerstwu od 2018 roku. - Ustalenia poczynione w toku prowadzonej sprawy nie potwierdziły jednak wiarygodności informacji przekazanych przez przedstawiciela fundacji Śląski Pomost - poinformowała rzecznik. Jednak - jak się okazuje - eksperci z ministerstwa nie mieli nawet szansy zapoznać się z oryginałem dokumentu. - Pomimo deklaracji przedstawiciela fundacji Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego do dziś nie otrzymało fragmentu oryginału "Dziennika wojennego", który posłużyłby badaniom jego autentyczności - podkreśliła Bocian.
Źródło: TVN24 Wrocław
Źródło zdjęcia głównego: Sławomir Milejski/ Wikipedia CC BY 3.0