Iran zdecydowanie potępia "agresję wojsk USA na ziemie Iraku i irackie siły", a naloty sił USA na szyicką milicję Kataib Hezbollah w Iraku i Syrię ocenia jako "wyraźny przykład terroryzmu". - Krew męczenników nie pójdzie na marne, nasza odpowiedź będzie bardzo mocna - ostrzegł założyciel i były przywódca Kataib Hezbollah. Tymczasem władze w Bagdadzie oświadczyły, że amerykańskie ataki zmuszają Irak do ponownego rozważenia swoich stosunków i współpracy ze stacjonującą w tym kraju i kierowaną przez Waszyngton międzynarodową koalicją przeciwko dżihadystom.
W niedzielę Pentagon poinformował, że siły USA przeprowadziły w Iraku i Syrii naloty wymierzone w milicję Kataib Hezbollah. USA uważają, że to jej bojownicy stoją za piątkowym atakiem rakietowym na bazę wojskową w pobliżu miasta Kirkuk na północy Iraku. Zginął w nim cywilny pracownik amerykańskiej misji wojskowej, a sześć osób zostało rannych.
Iracki Kataib Hezbollah, działający niezależnie od libańskiej grupy Hezbollah, wchodzi w skład wspieranej przez Iran szyickiej koalicji Ludowe Siły Mobilizacyjne.
"Wyraźny przykład terroryzmu"
W poniedziałek rzecznik irańskiego MSZ Abbas Musawi powiedział, że Iran zdecydowanie potępia "agresję wojsk USA na ziemie Iraku i irackie siły". Amerykańskie naloty nazwał "wyraźnym przykładem terroryzmu".
Jak podał w poniedziałek Reuters, powołując się na źródła w irackich siłach bezpieczeństwa i w milicji, w amerykańskich nalotach na cele w Iraku i Syrii zginęło co najmniej 25 osób, a 55 zostało rannych.
Jeden z przywódców Kataib Hezbollahu zapowiedział dalsze działania ofensywne przeciwko amerykańskim bazom w regionie w najbliższych dniach.
- Krew męczenników nie pójdzie na marne, nasza odpowiedź będzie bardzo ciężka dla amerykańskich sił w Iraku - ostrzegł w niedzielę późnym wieczorem Abu Mahdi al-Muhandis, założyciel i były przywódca milicji Kataib Hezbollah, a obecnie jeden z dowódców wspieranej przez Iran szyickiej koalicji Ludowe Siły Mobilizacyjne.
Irak nie chce być polem walki
Jak podaje Reuters, iracka Rada Bezpieczeństwa Narodowego wydała w poniedziałek wieczorem oświadczenie, w którym ocenia, że amerykańskie naloty stanowiły naruszenie suwerenności Iraku, a siły USA działały w oparciu o własne polityczne interesy.
W oświadczeniu podkreślono, że za ochronę Iraku, jego baz wojskowych i wszystkich stacjonujących tam żołnierzy odpowiadają wyłącznie irackie siły bezpieczeństwa.
Rada stwierdza ponadto, że Irak nie zgadza się, by kraj stanowił pole walki tak w regionalnych, jak i międzynarodowych konfliktach.
Naloty skomentowało również rosyjskie ministerstwo spraw zagranicznych, które uznało, że są one "nie do przyjęcia oraz kontrproduktywne". Resort wezwał strony konfliktu, by unikały eskalacji napięć w regionie.
"Nowa negatywna spirala"
"Guardian" spekuluje, że ostatnie incydenty w Iraku to zapowiedź kolejnej "wojny zastępczej" (tzw. proxy war) między siłami USA i wspieranymi przez Iran miejscowymi milicjami. Jak zauważa brytyjski dziennik, do tej pory obie strony konfliktu unikały bezpośrednich starć. Zarówno Waszyngton, jak i Teheran były bowiem skupione na walce ze wspólnym wrogiem - tzw. Państwem Islamskim. Klęska dżihadystów, którzy stracili kontrolę nad terytoriami w Iraku i Syrii zapoczątkowała jednak "nową negatywną spiralę" - ocenia "Guardian". Dziennik przypomina, że w ciągu ostatnich dwóch miesięcy siły lojalne wobec Teheranu kilkukrotnie przeprowadzały ataki rakietowe na amerykańskie bazy. Piątkowa ofensywa była ich kulminacją.
Napięcie między Waszyngtonem a Teheranem wzrasta od maja 2018 roku, gdy USA wycofały się z umowy nuklearnej z Iranem i wznowiły sankcje wobec tego kraju. W odpowiedzi Irańczycy rozpoczęli prace nad wzbogacaniem uranu i zapowiedzieli kolejne działania wbrew paktowi nuklearnemu.
Autor: momo//kg//kwoj / Źródło: Guardian, Reuters, PAP