Jedenaście godzin spędziła w samochodzie w Wigilię rodzina z Buffalo, która utknęła na drodze w środku rekordowej śnieżycy. Ojciec i czwórka małych dzieci czekali na pomoc, ale pojazdy służb ratunkowych nie mogły dotrzeć, ponieważ same zakopały się w zaspach. Burza śnieżna, która zaatakowała w świąteczny weekend, to - jak mówią mieszkańcy hrabstwa Erie w stanie Nowy Jork - najbardziej dramatyczne wydarzenie tego rodzaju, jakie pamiętają. - Od czterech dni nie możemy wyjść z domu - przekazał Kazimierz Braun, Polak mieszkający na przedmieściach Buffalo.
Atak zimy odczuwalny był w znacznej części Stanów Zjednoczonych, od Florydy po granicę z Kanadą i Wielkie Jeziora. To właśnie w tym ostatnim rejonie, na terenie hrabstwa Erie w stanie Nowy Jork, warunki pogodowe okazały się najbardziej ekstremalne. Gigantyczna burza śnieżna, jaka rozpętała się w wigilijny wieczór, uwięziła na drogach setki mieszkańców hrabstwa.
Śnieżyca zabiła w Buffalo w hrabstwie Erie co najmniej 28 osób – informowały w poniedziałek lokalne media. Ofiarami śmiertelnymi ataku burzy śnieżnej jest w całym kraju, według informacji NBC News, co najmniej 60 osób w 12 stanach. Jak podkreślają władze, podawane obecnie liczby są orientacyjne, a ofiar może być więcej.
Utknął w zaspie z czwórką małych dzieci
Jedną z osób, która w Wigilię znalazła się w śnieżnej pułapce, był Zila Santiago z miasta Lackawanna. Musiał wyjechać z domu mimo obowiązującego w Erie zakazu poruszania się po drogach. W samochodzie była z nim czwórka jego dzieci w wieku od 2 do 6 lat - Santiago jest samotnym ojcem, którego nie stać było na wynajęcie opiekunki do dziecka. W trakcie podróży, minivan rodziny utknął w śnieżnej zaspie w Buffalo.
- Straciłem właściwie całą nadzieję - powiedział. Dzieci marzły, więc ojciec zużył całą benzynę, by ogrzać samochód. Nawiązał kontakt z policją i Gwardią Narodową, ale pojazdy służb ratunkowych również miały problemy z przebiciem się przez śnieg.
Przez 11 godzin Santiago starał się ukryć strach, by nie stresować dodatkowo dzieci. Zabawiał je grami, pozwolił im oglądać filmy w samochodowym telewizorze. Dopiero w niedzielę rano, w pierwszy dzień Bożego Narodzenia, do uwięzionych w pojeździe dotarł pług śnieżny.
- Przeżyłem niejedną silną burzę, ale czegoś takiego nigdy nie widziałem - opowiedział po uratowaniu.
Sparaliżowane miasto
Jak opowiadał agencji PAP mieszkający na przedmieściach Buffalo w hrabstwie Erie Kazimierz Braun, świąteczna burza śnieżna to najbardziej dramatyczne wydarzenie tego rodzaju, jakie pamięta. - Od czterech dni nie możemy wyjść z domu. Drogi są nieoczyszczone i leży na nich przeszło pół metra śniegu. W piątek przez około pół dnia były przerwy w dostawie prądu i gazu. Mamy na szczęście dobrze zaopatrzoną lodówkę – wyjaśnił. Jego żona Zofia Braun dodała, że miasto zostało całkowicie sparaliżowane. Jej zdaniem pośród zmarłych w śnieżycy są głównie ludzie, którzy chcieli spędzić z rodziną czy bliskimi święta. Wbrew zakazom wyjechali i utknęli na drogach, nawet jeśli mieli mocne samochody. - Policja też tam nie dojechała, bo jak? Na termometrze jest -11 stopni Celsjusza (...). Mam nadzieję, że jutro się to zmieni. Ale kiedy uruchomią życie w mieście? Nie wiadomo.
Zwróciła uwagę, że w szpitalach w Buffalo nie można było wymienić obsługi. Lekarze i pielęgniarki na oddziałach dla ciężko chorych pracują tam po wiele godzin bez przerwy.
Źródło: New York Times, PAP, tvnmeteo.pl
Źródło zdjęcia głównego: New York State Police