Badacze starają się trzymać rękę na kosmicznym pulsie. Monitorują Układ Słoneczny, aby między innymi wykryć niebezpiecznie zbliżające się do Ziemi niewielkiej wielkości ciała niebieskie.
- Poniedziałkowy incydent można zaliczyć do niebezpiecznych tylko z uwagi na dość późne, bo zaledwie kilkudniowe, odkrycie pozycji asteroidy– powiedział Karol Wójcicki.
Duża?
Jej przelot nastąpił w odległości 12 tysięcy kilometrów do naszej planety. W skali kosmicznej to niezwykle mało. Przykładowo odległość ta, stanowi około 3 proc. dystansu dzielącego Ziemię od Księżyca.
Asteroida miała średnicę 20 metrów. Nie jest to dużo, tym bardziej, że większość tego typu obiektów ulega spaleniu w atmosferze około ziemskiej.
W ciągu jednej zaledwie doby do naszej atmosfery opada od 100 do 1000 ton tego typu ciał.
- Takie zdarzenia sprawiają, że rzeczywiście włos się na głowie może nieco zjeżyć. Na szczęście w tym wypadku była stuprocentowa pewność, że nic się złego nie wydarzy – wyjaśnił Wójcicki. - Asteroida minęła nas. Jej trajektoria została zakrzywiona przez pole grawitacyjne Ziemi – dodał.
Planetoida sprzed trzech lat
Planetoida 2011MD należała do grupy asteroid Apollo, krążących po orbitach przecinających nie tylko orbitę Ziemi, ale także Wenus, a czasem nawet Merkurego.
Jak na razie znany jest tylko jeden taki przypadek w historii, kiedy asteroida z tej grupy, 2008 TC3, została odkryta zaledwie 19 godzin przed przelotem w pobliżu Ziemi. Na szczęście była niewielka, miała tylko dwa metry średnicy. Naukowcy przewidzieli, o której godzinie i w którym miejscu wejdzie w naszą atmosferę. Spadała na pustynię w Afryce w postaci deszczu meteorytów.
Prowadzić, nie niszczyć
W filmach science fiction scenarzyści często straszą zagładą ludzkości na skutek uderzenia w Ziemię ogromnej asteroidy. Przyjęło się uważać, że najlepszym sposobem uchronienia się przed takim zderzeniem jest wystrzelenie w planetoidę głowicy nuklearnej albo innego pocisku, który rozbiłby go na drobne kawałki.
Nie jest to dobre rozwiązanie. Zwłaszcza, jeśli nie ma się pewności, co do budowy i wewnętrznej struktury ciała niebieskiego. Nie wiadomo, jak zachowa się rozrywane pociskiem.
Naukowcy skłaniają się do innego rozwiązania. Jeśli odpowiednio wcześniej, co najmniej kilka lat, zaobserwuje się w pobliżu Ziemi tego rodzaju obiekt, można wysłać do niego sondę. Będzie ona miała za zadanie przyczepić się do planetoidy i za pomocą niewielkich silników delikatnie zepchnąć ją z kursu kolizyjnego.
- Na razie nie musimy czuć się zagrożeni. Nie mamy takich obiektów – uspokoił Karol Wójcicki.
Astronomowie szacują, że tak bliskie spotkania z ciałem o takich rozmiarach zdarzają się średnio raz na sześć lat.
Autor: usa//ŁUD / Źródło: tvn24