Drzewa łamały się jak zapałki. Nawałnica, która spustoszyła między innymi teren Borów Tucholskich odcięła od świata obóz harcerski w Suszku. Zginęły wtedy Olga i Asia, a kilkadziesiąt osób zostało rannych. Od tej tragicznej nocy minęły trzy lata. Przed sądem odpowiadają trzy osoby, a teren przez który przeszły gwałtowne burze w wielu miejscach nadal jest pusty.
Gwałtowne burze, a miejscami nawet trąby powietrzne, przeszły w nocy z 11 na 12 sierpnia 2017 roku. Zginęło sześć osób, w tym dwie nastolatki, które przebywały na obozie harcerskim w miejscowości Suszek. Około 50 osób doznało obrażeń.
Wichura zniszczyła liczne domy i dziesiątki tysięcy hektarów lasów. Żywioł spustoszył też teren Borów Tucholskich. Leśny krajobraz, który przyciągał turystów z Polski i zagranicy, po nawałnicy zmienił się nie do poznania.
Według Lasów Państwowych nawałnica, która przeszła przez Polskę, zniszczyła łącznie 44 tysiące hektarów lasu. W czasie nawałnicy najbardziej ucierpiały nadleśnictwa w Gnieźnie, Runowie, Rytlu, Lipuszu i Czersku. Objętość powalonych drzew to osiem milionów metrów sześciennych (wielkość rocznego pozyskiwania drewna we wszystkich lasach państwowych to około 38 milionów metrów sześciennych).
Straty wyniosły ponad miliard złotych.
"Niektórzy śpiewali, żeby nie myśleć o tym, że lecą na nas konary"
W tym czasie na trzytygodniowym obozie w Suszku przebywało 130 harcerzy z łódzkiego okręgu ZHR. Opiekę nad nimi sprawowało, zgodnie z obowiązującymi przepisami, ośmiu wychowawców.
Harcerze mieli wrócić do Łodzi 16 sierpnia. W nocy z 11 na 12 sierpnia w wyniku gwałtownych burz i wiatrów, jakie przeszły nad Pomorzem, obóz został zniszczony i odcięty od świata przez tarasujące drogi drzewa
- W moim namiocie leżały trzy przygniecione dziewczyny przez drzewa - opowiadała wtedy jedna z uczestniczek obozu.
- Większość osób się modliła, niektórzy śpiewali, żeby nie myśleć o tym, że lecą na nas konary - mówił z kolei jeden z chłopców.
- Odgłos walących się drzew i tego, jak moi koledzy krzyczeli obok i uciekali, to jest praktycznie jeden obraz, który pamiętam - dodał drugi nastolatek.
Na pomoc pierwsi ruszyli okoliczni mieszkańcy. - Wspaniali ludzie przyszli do nas nam pomagać, nas ratować. Przedzierali się przez godzinę przez las, chociaż im w domach pozrywało dachy - mówiła później jedna z nastolatek.
To wtedy zginęły 13-letnia Asia i 14-letnia Olga – zostały przygniecione przez drzewo. Rannych zostało około 38 dzieci.
Przed sądem stanęły trzy osoby
W związku ze śmiercią harcerek przed sądem w czerwcu tego roku stanęły trzy osoby - komendant obozu harcerskiego i jego zastępca oraz ówczesny dyrektor wydziału bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego w Starostwie Powiatowym w Chojnicach.
Mateusz I., który pełnił funkcję komendanta obozu harcerskiego, oraz jego zastępca Włodzimierz D. zostali oskarżeni o umyślne narażenie uczestników obozu na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i ciężkiego uszczerbku na zdrowiu oraz doprowadzenie do nieumyślnego spowodowania śmierci dwóch harcerek i nieumyślnego spowodowania różnego rodzaju obrażeń ciała u kolejnych kilkudziesięciu harcerzy.
Prokuratura zarzuciła im niewłaściwą organizację obozu harcerskiego, w tym niewłaściwie przeprowadzoną akcją ewakuacyjną podczas nawałnicy. Mieli oni nie wyznaczyć i nie oznaczyć przebiegu drogi ewakuacyjnej, nie wskazać stałego i bezpiecznego miejsca zbiórki podczas ewakuacji, nie przeprowadzić obowiązkowych próbnych alarmów ewakuacji obozu. Mieli również zaniechać podjęcia współpracy z powiatowym Centrum Zarządzania Kryzysowego, a także zignorować ostrzeżenia synoptyczne o zagrożeniu burzami z gradem i porywach wiatru do 115 km/h.
Dowodzący obozem nie przyznali się przed sądem do zarzucanych im czynów.
"Grzmoty i błyski piorunów, straszliwy wiatr i ściana deszczu z nieba"
- To był wyjątkowo ciepły, duszny i parny dzień. Było czuć, że prawdopodobnie tego dnia wieczorem będzie burza. Sprawdziłem w internecie, że nadejdzie ona około 22-23, ale z prognozy nic nie wskazywało, że ta burza będzie silniejsza niż wszystkie poprzednie podczas obozu. Mieliśmy ich trzy lub cztery i nic złego się nie wydarzyło – tłumaczył w czerwcu przed sądem komendant Mateusz I.
Opisując przebieg nawałnicy ocenił, że był to trwający kilka minut armagedon.
- Wiatr był przeogromny, namioty zaczęły się podnosić, na nasz spadło drzewo. (…) nigdy w życiu nie spotkałem się z czymś tak ekstremalnym. Grzmoty i błyski piorunów, straszliwy wiatr i ściana deszczu z nieba. W świetle błyskawic i latarki widziałem łamiące się dookoła drzewa. Jedne łamały się jak zapałki w połowie, a drugie były wyrywane razem z korzeniami. Sytuacja była dramatyczna - relacjonował.
Dowodzący obozem przekonywali we wtorek, że nie otrzymali od służb żadnej informacji o nadchodzącej nawałnicy i zrobili wszystko, by w tych warunkach możliwie najlepiej zadbać o uczestników obozu.
- Jest mi bardzo przykro i żal, że do tego doszło. Bardzo współczuję rodzinie Olgi i Asi. Każdy chciałby cofnąć czas i żebyśmy dostali jakąkolwiek informację, że coś takiego nadejdzie. Wtedy albo ewakuowalibyśmy się do młodnika, albo wyszli do Lotynia. Ale niestety, nie miałem żadnej informacji, i nie czuję się w żaden sposób winny – przyznał w sądzie Mateusz I.
Z kolei emerytowany obecnie Andrzej N. został oskarżony o niedopełnienie obowiązków służbowych. Miał nie przekazać, w okresie bezpośrednio poprzedzającym załamanie pogodowe w powiecie chojnickim, alertu pogodowego o nadchodzącej nawałnicy na niższy szczebel zarządzania kryzysowego, mimo że alert został mu wcześniej przekazany z Wojewódzkiego Centrum Zarządzania Kryzysowego w Gdańsku.
Andrzej N., przesłuchany w charakterze podejrzanego, przyznał się do popełnienia zarzucanego mu przestępstwa. Złożył wyjaśnienia zgodne z ustaleniami w śledztwie.
Andrzejowi N. grozi kara do trzech lat pozbawienia wolności, a Mateuszowi I. oraz Włodzimierzowi D. do pięciu lat więzienia.
- Z uwagi na bardzo rzadkie występowanie na terenie kraju tak ekstremalnych zjawisk pogodowych synoptycy z IMGW nie posiadali odpowiedniego w tym zakresie doświadczenia oraz nie dysponowali odpowiednimi narzędziami badawczymi - tłumaczył wtedy decyzję Paweł Wnuk z Prokuratury Okręgowej w Słupsku.
Część terenu, przez które przeszły nawałnice nadal jest opustoszała. Lasy Państwowe wiosną 2019 roku rozpoczęły akcję sadzenia drzew w miejscach, przez które przeszła wichura.
Leśnicy zapowiadali, że do odtworzenia stanu lasów sprzed nawałnicy będą potrzebowali 243 milionów sadzonek, a cały proces potrwa lata.
Źródło: TVN24/PAP
Źródło zdjęcia głównego: tvn24