Dwie harcerki z ZHR zginęły podczas nawałnicy w Suszku pod Chojnicami. Mieszkańcy okolicznych wiosek bez specjalistycznego sprzętu oraz doświadczenia ratowniczego, pozostawiając zniszczone nawałnicą domy, ruszyli na pomoc harcerzom. Teraz ci, którzy pierwsi pomagali ofiarom kataklizmu, sami potrzebują pomocy. Materiał programu "Uwaga!" TVN.
W Suszku na obozie harcerskim na samym początku nawałnicy konary drzew zabiły dwie kilkunastoletnie harcerki. 150 harcerzy na całą noc zostało uwięzionych w lesie, wśród zwalonych drzew. Pierwsi na pomoc ruszyli okoliczni mieszkańcy.
- Jak dotarliśmy i zobaczyliśmy te namioty... To zapiera dech w piersiach - mówił Jerzy Łangowski, mieszkaniec Nowej Cerkwi.
- Taka skupiona grupa tych dzieci, tak jakby one się chciały zacisnąć w jeszcze ciaśniejszy krąg. Nawet nie było takiego entuzjazmu, że ktoś do nich dotarł, nie było żadnej euforii, że ktoś ich odnalazł. Nie było tego widać. Tak one były przytłoczone tymi wydarzeniami - wspominał.
"Nawet kobiety w ciąży pomagały"
Okoliczni mieszkańcy ratujący harcerzy sami ucierpieli podczas nawałnicy. Mimo to rzucili wszystko i ruszyli na pomoc, wyposażeni tylko w swoje piły i gołe ręce, bez kasków i ratowniczego doświadczenia.
- Całą burzę spędziliśmy w domu, ratując wszystko co się dało. Gdy burza ustała, dom już był zabezpieczony, zebraliśmy się tutaj w 12-14 osób. Znaliśmy drogę, w którym miejscu są harcerze i postanowiliśmy im pomóc - opowiada Sławomir Rekowski, jeden z mieszkańców.
Damian Gnaciński z Lotynia relacjonował, że część mieszkańców szła "lasem, część łąkami". - Dużo skróciliśmy - przyznaje. - Jedna część poszła bez pił, żeby tylko dotrzeć do nich. Druga część (mieszkańców) z piłami wycinała drzewa - opowiadał.
- Nawet kobiety w ciąży pomagały - dodaje inny z mieszkańców, Arnold Niesłony.
- Nie słyszeliśmy nic innego, tylko piły - mówił Jerzy Łangowski. Zaznaczył, ze jest szczęśliwy, że żadna z osób, które pomagały dostać się do harcerzy, nie ucierpiała. - Tych zagrożeń, tych naprężonych, niedołamanych drzew było tyle, a nikt o tym nie myślał - wspominał.
Wynosili rannych na rękach
Jerzy Łęgowski w akcji pomagał koparką. - To, co oni przecięli, próbowałem usunąć - mówił i dodaje, że sprzętu nie żałował, bo "po to on jest". - Normalnie zbiornik paliwa wystarcza na budowach na dwa dni, a my przez noc spaliliśmy prawie dwa zbiorniki paliwa - przedstawia skalę pracy, jaką wykonali razem z innymi mieszkańcami. - Nie wycinając sobie gałęzi, kłód spod nóg, nawet nie szło się chwilami przemieszczać. One były potrójnie, poczwórnie poukładane, a korony tych drzew spiętrzone. Nie było możliwości innej niż systematycznie wycinać i spychać na boki - relacjonuje.
- Gdyby nie pan Jurek Łęgowski, to straż by tutaj dotarła może o 12 w południe, o 2 po południu - mówi Arnold Niesłony.
- Pytaliśmy na początku, jak wygląda sytuacja. Powiedzieli, że brakuje jeszcze dwóch osób. Zaczęliśmy ich szukać - wspomina Bartłomiej Rekowski chwile tuż po dotarciu na miejsce obozu. Dodaje, że niedługo potem natrafili na ciała harcerek.
"Lepszego wzoru współpracy nie ma"
On i kilku innych mieszkańców nosili rannych na rękach, a także pomagali wycinać drogę dla strażaków.
- Cała droga musiała być nowa zrobiona, zrobiliśmy drogę dla straży pożarnej, żeby mogli przejechać - mówi Bartłomiej Pekowski.
- Lepszego wzoru zorganizowania ludzi i wzajemnej współpracy nie ma - mówi o mieszkańcach Lotynia Jerzy Łangowski.
"Nie otrzymaliśmy pomocy"
Po trzech dniach od nawałnicy - w dniu, w którym redakcja "Uwagi!" TVN realizowała materiał - mieszkańcy Lotynia nie kryli rozgoryczenia. Mieli wrażenie, że zostali pozostawieni samym sobie.
- Nie otrzymaliśmy żadnej pomocy. Nawet nikt nie zapytał, czy potrzebujemy pomocy. Najbardziej się zawiedliśmy na policji i straży pożarnej. Potrafili przyjechać do Lotynia i nie pomogli nic - powiedział Sławomir Pekowski.
Jak jednak zaznacza, pomoc otrzymali od rodzin, przyjaciół i harcerzy, którzy w zamian za pomoc, jaką wcześniej otrzymali ich koledzy, teraz zorganizowali się dla mieszkańców Lotynia.
- Chwała im - opowiedział Pekowski. A Bartłomiej Rekowski zaznaczył, że pomagał także wójt. - Sam to organizuje wedle swoich środków. Naprawdę wielki szacunek - podkreślił.
Autor: tmw / Źródło: tvn24
Źródło zdjęcia głównego: Materiał programu "Uwaga"