W Stanach Zjednoczonych trwa jeszcze liczenie głosów po wtorkowych wyborach do Kongresu, ale już wiadomo, że republikanie przejęli kontrolę nad Senatem. Ich kandydaci wygrali bowiem w sześciu stanach, które do tej pory były reprezentowane przez demokratów - tyle właśnie foteli potrzebowali republikanie, by zdobyć większość.
Amerykanie we wtorek wybierali 1/3 składu 100-osobowego Senatu i całą 435-osobową Izbę Reprezentantów. Odbyły się też wybory gubernatorów - w 36 spośród 50 stanów - oraz do legislatur stanowych i lokalnych.
Przejęcie kontroli nad Senatem, gdzie demokraci mieli większość od ośmiu lat, oznacza, że przez ostatnie dwa lata prezydentury Baracka Obamy będzie on musiał współpracować z Kongresem w pełni kontrolowanym przez opozycję.
The Republicans win the Senate, and in the end it was a massacre. See our updated results map http://t.co/FGizQrCusG pic.twitter.com/Il2OS2wXYw
— The Economist (@TheEconomist) listopad 5, 2014
Aby przejąć Senat, republikanie musieli zdobyć w tych wyborach przynajmniej sześć dodatkowych mandatów, czyli wygrać w stanach, które do tej pory reprezentowali demokraci.
Sukcesy republikanów
Mimo że wielkie liczenie trwa, wiadomo już, że republikanie dopięli swego. Wygrali wyścigi o fotele senatorskie m.in. w Arkansas, Wirginii Zachodniej, Dakocie Południowej, Montanie, Kolorado, Karolinie Północnej i Iowa, a więc w siedmiu stanach, gdzie mandatów bronili demokraci. Najpewniej ta przewaga się jeszcze powiększy.
Republikanie wygrali też w stanie Kentucky, gdzie mandatu senatora bronił dotychczasowy lider mniejszości republikańskiej, senator Mitch McConnell. Po bardzo zaciętej walce i zaangażowaniu w kampanię 55 mln dolarów McConnell pokonał kandydatką demokratów Alison Lundergan Grimes. Jak zapowiadano już przed wyborami, to McConnell będzie najpewniej nowym liderem większości w Senacie.
- Wasze postulaty będą wysłuchane w Waszyngtonie. Zbyt długo obecna administracja wini innych za to, że ich polityka nie wychodzi. Dziś Kentucky mówi, że możemy działać lepiej - powiedział McConnell, dziękując wyborcom za poparcie.
Karolina Płd. idzie z kolei w ręce Tima Scotta, który jest pierwszym w historii Afroamerykaninem wybranym w tym okręgu.
Sukces republikanie odnieśli także w Tennessee, Mississippi, Maine i Oklahomie.
W Tennessee na trzecią kadencję został wybrany Lamar Alexander, który pokonał kandydata demokratów Gordona Balla. W Oklahomie reelekcja udała się Jimowi Inhofe, a James Lankford został wybrany na miejsce ustępującego republikańskiego senatora Toma Coburna.
W Mississippi wyborcy ponownie wybrali Thada Cochrana. Natomiast stan Maine będzie po raz czwarty reprezentowany przez Susan Collins.
Przewaga republikanów może się powiększyć także o senatora z Luizjany, gdzie konieczna będzie druga tura wyborów, która odbędzie się 6 grudnia. Ani ubiegający się o reelekcję senator demokratów, ani kandydat republikanów nie uzyskał bowiem ponad 50 proc. poparcia, a prawo tego południowego stanu przewiduje w takiej sytuacji dogrywkę.
Podobnej sytuacji spodziewano się też w stanie Georgia, jednak już wiadomo, że kandydat Partii Republikańskiej David Perdue otrzymał ponad połowę głosów.
Republikanie wzięli także Kansas i Płd Dakotę.
Obamę czekają trudne dwa lata?
Prezydent Obama już zaprosił do Białego Domu na piątek liderów obu partii w Kongresie. Komentatorzy są zgodni, że po wygranej republikanów będzie mu jeszcze trudniej niż dotychczas realizować swój program. Do tej pory i tak, kontrolując Izbę Reprezentantów, republikanie blokowali większość jego inicjatyw, w tym reformę imigracyjną, prawa podatkowego, podniesienie pensji minimalnej, zwiększenie inwestycji w infrastrukturę czy zaostrzenie prawa do posiadania broni. Zdobywając Senat łatwiej im będzie teraz blokować także nominacje sędziów czy członków rządu.
Wybory w połowie kadencji niemal zawsze przynoszą straty w Kongresie dla partii prezydenta, ale ten wyścig był dla demokratów wyjątkowo trudny z uwagi m.in. na niepopularność Obamy. Tylko czterech na dziesięciu Amerykanów pozytywnie ocenia jego pracę; to najgorszy wynik od rozpoczęcia przez Obamę prezydentury. Demokratom nie pomogły lepsze dane gospodarcze; większość wyborców mówi, że osobiście nie odczuwa poprawy, bo pensje nie wzrosły.
Na niekorzyść demokratów wpłynęła też niska frekwencja, tradycyjnie niższa w wyborach połówkowych, wypadających w połowie kadencji prezydenta USA. Sondaże wskazywały, że Amerykanie wyjątkowo mało interesowali się tymi wyborami, ale znacznie bardziej zmotywowani do pójścia do urn byli republikanie. - Frekwencja jest kluczowa. Niska preferuje republikanów, bo w wyborach połówkowych rzadziej chodzą do urn wyborcy mniejszości i biedniejsi, a więc wyborcy demokratów - powiedział politolog, prof. Allan Lichtman.
Nudna kampania?
Według Lichtmana kampania była wyjątkowo nudna. Była "najmniej inspirująca od dekad", mimo wydanych na nią rekordowych jak na wybory połówkowe 4 mld dolarów. Obie partie skoncentrowały się bowiem na atakowaniu przeciwników.
Republikanie tematem przewodnim kampanii uczynili krytykę Obamy. Kwestionowali jego przywództwo i zdolność do stawienia czoła takim problemom jak zagrożenie ze strony Państwa Islamskiego czy wirusa eboli. W odpowiedzi Demokraci często dystansowali się od swego prezydenta. Obama praktycznie nie zaangażował się publicznie w kampanię, nie licząc imprez mających na celu zbieranie funduszy dla kandydatów jego partii oraz udziału w kilku wiecach.
Autor: kg, pk//rzw,gak / Źródło: reuters, pap