Musimy uważać na coś, o czym się bardzo dużo teraz mówi, szczególnie w kilku dniach przedwyborczych - na tak zwanych cichych, niezadeklarowanych wyborców Donalda Trumpa - mówiła w TVN24 amerykanistka Magdalena Działoszyńska-Kossow, komentując przedwyborcze sondaże w USA. Dodała, że wielu wyborców wstydzi się głosowania na kandydata republikanów.
We wtorkowych wyborach prezydenckich w USA zmierzą się: ubiegający się o reelekcję republikanin Donald Trump oraz były wiceprezydent, demokrata Joe Biden. W większości sondaży przewodzi Biden, ale cztery lata temu Trump również nie był przedwyborczym faworytem.
Amerykanistka i autorka książki "San Francisco. Dziki brzeg wolności" Magdalena Działoszyńska-Kossow przyznała, że wybory w USA są "pasjonujące". - Ze względu na to, jaki mają system wyborczy i jak ta sytuacja jest dynamiczna właściwie przez cały dzień, przez całą noc, i możemy to na bieżąco śledzić - dodała.
- To jest faktycznie święto, demokracji też, ale święto takiego widowiska wyborczego. W tym roku już mamy taki układ i taką kombinację możliwości, że naprawdę może się zdarzyć, że zastanawiam się, czy odejdę od telewizora do jutrzejszego poranka - powiedziała.
Co musisz wiedzieć o wyborach w USA
Czym są stany swingujące i głosy elektorskie?
Mówiła też o różnych istotnych definicjach pojawiających się przy okazji amerykańskich wyborów prezydenckich. - Stany swingujące w tych wyborach, jak i właściwie w każdych ostatnich, mają bardzo duże znaczenie - powiedziała.
Wyjaśniła, że to stany, których "wyboru nie da się przewidzieć". - Nie wiadomo dokładnie na dzień dzisiejszy, czy one zagłosują na demokratów, czy na republikanów. Oczywiście są prognozy wyborcze i sondaże, ale też, jak cztery lata temu się przekonaliśmy, nie zawsze są to wyniki, na których można polegać. Tutaj może nas spotkać wielkie zaskoczenie - mówiła. Dodała, że w tych wyborach takich stanów jest około 10.
Objaśniła również, czym są głosy elektorskie. - Głosy Amerykanów w konkretnych stanach idą nie bezpośrednio do kandydata, nie są to wybory bezpośrednie, tylko pośrednie de facto. Są to głosy na specjalnie wyznaczonych przedstawicieli społeczeństwa, którzy później w ramach kolegium elektorskiego oddadzą głos stosownie na kandydata, na którego zagłosował wcześniej ich stan. I te stany mają swoich reprezentantów w kolegium w zależności od tego, jaką mają populację - tłumaczyła amerykanistka.
Dodała, że jest to zgodne z reprezentacją w Kongresie, tyle że "mają tylu elektorów, ilu mają reprezentantów w Izbie Reprezentantów plus dwóch senatorów". - Stany, które mają mniejszą populację, przez to, że dostają dwóch senatorów ekstra, którzy nie mają przełożenia na populację, mają de facto większą reprezentację w kolegium elektorskim. Głos człowieka w bardzo słabo zaludnionym Wyoming, które ma trzy głosy elektorskie - zaledwie jeden za populację i dwa za senatorów - taki głos waży wielokrotnie więcej niż głos nowojorczyka czy kogoś z Pensylwanii, gdzie ta gęstość zaludnienia jest bardzo duża - wyjaśniła.
- Myślę, że musimy uważać na coś, o czym się bardzo dużo teraz mówi, szczególnie w kilku dniach przedwyborczych - na tak zwanych cichych, niezadeklarowanych wyborców Trumpa, którzy przechylili szalę cztery lata temu - oceniła Działoszyńska-Kossow. Dodała, że sondażyści, którzy mówili o tym zjawisku cztery lata temu, również w tym roku informują, że jest spora grupa osób, która "wstydzi się do ostatniej chwili przyznać, że na Trumpa głosują i dopiero się to okaże przy urnach wyborczych".
Źródło: TVN24