Nazywają siebie Peaky Blinders. Gdy wybuchła wojna, wyszli na ulice w cywilnych ubraniach, ale z bronią w dłoniach, by strzec swoich domów. Ołeksandr, ich dowódca, mówi, że wyglądali jak bohaterowie słynnego serialu o gangsterach z Birmingham. To oni, wykorzystując drony, odpierają ofensywę rosyjskich wojsk w Charkowie.
Dziś Peaky Blinders nie są już tylko zwykłą grupą ochotników. Dziś są zaprawionymi w boju żołnierzami, przeszkolonymi przez zachodnie siły specjalne. Ich główną broń stanowią drony. Zachowali jednak pierwotną nazwę i styl - na głowach mają kaszkiety z kamuflażem, a na plecach napis "Znajdź i zniszcz".
Peaky Blinders twierdzą, że od rozpoczęcia ofensywy wroga w obwodzie charkowskim zabili lub zranili ponad 100 rosyjskich żołnierzy.
"Działają jak małe siły powietrzne wyposażone w dziesiątki dronów i arsenał bomb - jedne do niszczenia czołgów, drugie do uderzania w oddziały piechoty lub pojedynczych żołnierzy" - pisze BBC. Używają dronów kamikadze, które trafiają w cel, ulegając przy tym zniszczeniu. Są one znane także jako drony FPV (ang. first person view, czyli widok z pierwszej osoby), gdyż pozwalają operatorowi na widzenie tego, co widzi dron.
Drony nie wystarczą
Drony do pewnego stopnia zmieniły tę wojnę. To jednak nie wystarczy, by pokonać Rosjan - pisze BBC. - Za pomocą dronów możemy ich powstrzymać lub wyrządzić im szkody, ale nie z nimi wygrać - powiedział w rozmowie ze stacją jeden z członków Peaky Blinders. Jak dodał, ofensywie wroga skutecznie mogłaby zapobiec broń dalekiego zasięgu.
Rosjanie opracowali sposoby, by zakłócać sygnał i unieszkodliwiać ukraińskie drony, wykorzystując narzędzia walki radioelektronicznej. "Kiedy Peaky Blinders w końcu znajdą nowy cel, ich sygnał zostaje zablokowany, zanim zdołają przystąpić do zabijania" - pisze BBC. Oddział traci w ten sposób kilka dronów dziennie.
Rosyjska ofensywa w Charkowie ponownie zwróciła oczy świata na Ukrainę. To dobra wiadomość dla Peaky Blinders, którzy bali się, że ten traci zainteresowanie wojną.
Ołeksandr, dowódca Peaky Blinders, zdaje sobie jednak sprawę, że perspektywa zakończenia krwawych walk jest wciąż bardzo odległa. Ukrainiec spodziewa się, że konflikt będzie trwał jeszcze bardzo długo, "może kilka lat, a nawet dziesięcioleci". Żadna ze stron, jego zdaniem, nie ma siły, aby zadać nokautujący cios. Według niego, by wypchnąć Rosjan ze swojego terytorium, Ukraina będzie potrzebować "kolosalnego" wsparcia Zachodu.
Rosyjska ofensywa w Charkowie
Obwód charkowski jest od 10 maja celem ofensywy lądowej wojsk rosyjskich. Dwa tygodnie temu armia rosyjska przedarła się przez granicę ukraińską w tym regionie i od tamtej pory trwają tam zacięte walki. Charków jest drugim co do wielkości, po Kijowie, miastem Ukrainy.
W czwartek naczelny dowódca Sił Zbrojnych Ukrainy generał Ołeksandr Syrski oświadczył, że rosyjskie wojska po osiągnięciu pierwszych nieznacznych sukcesów podczas ofensywy w obwodzie charkowskim utknęły w walkach ulicznych o Wowczańsk.
Prezydent Ukrainy Wołodymyr Zełenski powiedział w niedzielę, że Rosja koncentruje kolejne zgrupowanie swych wojsk w pobliżu granicy z Ukrainą, 90 km na północny zachód od Charkowa, przygotowując się do podjęcia nowych działań ofensywnych.
We wtorkowym wywiadzie dla "New York Timesa" prezydent po raz kolejny zaapelował do sojuszników o wyrażenie zgody na użycie zachodniej broni do ataków na pozycje rosyjskie rozlokowane w samej Rosji, skąd najeźdźca prowadzi ostrzał artyleryjski i lotniczy i gdzie przygotowuje swoje oddziały do ataków na Ukrainę.
Źródło: BBC, PAP
Źródło zdjęcia głównego: Oliver Weiken/DPA/PAP