Wyjątkowo brutalna odsłona trwającego od dekad konfliktu nie nastraja pozytywnie do myślenia o wspólnej przyszłości Palestyny i Izraela. W końcu jednak jakiś pokojowy traktat będzie trzeba zawrzeć. Wszystko wskazuje na to, że będzie sygnowany krwią niewinnych ofiar.
Siły Obronne Izraela przyznały się do zbombardowania obozu dla uchodźców w mieście Dżabalija w Strefie Gazy. Trzy tygodnie wcześniej zbrojne skrzydło Hamasu dokonało masakry na obywatelach Izraela, mordując między innymi bezbronnych i pokojowo nastawionych mieszkańców Kibuców. Społeczność międzynarodowa apeluje o wysłanie pomocy humanitarnej do oblężonej Strefy Gazy, jednocześnie w wyniku izraelskich nalotów giną także pracownicy humanitarni i dziennikarze. Rodziny zakładników porwanych przez Hamas bezskutecznie apelują o wymianę jeńców, nawet jeśli oznaczałoby to przystanie na warunki terrorystów.
Atak
Tragedia, która dzieje się na oczach całego świata nie wydarzyłaby się, gdyby nie atak z 7 października. Rano, tuż po wschodzie słońca, grupy bojowników Hamasu sforsowały barierę otaczającą Strefę Gazy. Dostali się do Izraela drogą lądową, morską i powietrzną - za pomocą paralotni. Równolegle rozpoczęto intensywne ataki tysiącami rakiet na teren Izraela. W tym samym czasie zakłócono łączność izraelskiej armii. W kraju trwał właśnie Sukot, czyli Święto Namiotów (albo Święto Szałasów) upamiętniające wędrówkę Izraelitów z Egiptu do Ziemi Obiecanej. Dzień wcześniej zaczął się festiwal muzyczny w okolicy kibucu Re'im powiązany z celebracją Sukot. I to uczestnicy tego festiwalu stali się jednymi z pierwszych ofiar terrorystów.
Izraelczycy są przyzwyczajeni do tego, że raz na jakiś czas ze Strefy Gazy wystrzeli rakieta. Kilka lat temu, przechadzając się w okolicy skweru Ben Guriona w Tel Awiwie, usłyszałem syreny. Nie wzbudziły one jednak paniki - ludzie dalej siedzieli w ogródkach kawiarnianych jakby nigdy nic. Izraelski system obrony powietrznej zwany Żelazną Kopułą nie bez powodu cieszył się dobrą sławą. Te dwie rakiety, które tamtego wieczoru zostały wystrzelone w kierunku stolicy, nie miały szans się przebić.
7 października 2023 było inaczej. Nie tylko skala nalotów była bezprecedensowa. Pierwszy raz bojownicy Hamasu fizycznie wtargnęli do Izraela. Zajęty sporami wewnętrznymi kraj okazał się na to nieprzygotowany.
Nad ranem terroryści urządzili sobie polowanie na uczestników wspomnianego festiwalu. Gdy później na miejsce dotarli izraelscy żołnierze, na miejscu znaleziono około 260 ciał, głównie młodych ludzi. Po dokonaniu masakry, uzbrojeni bojownicy zaatakowali pobliskie miasta - mordowali zarówno Żydów, izraelskich Arabów, jak i obywateli innych państw. Atakowali także kibuce zamieszkane przez pacyfistycznie nastawionych ludzi. Napastnicy podpalali budynki, wrzucali do nich ładunki wybuchowe, mordowali całe rodziny. Niektórych porywali.
Około 8 rano Siły Obronne Izraela rozpoczęły działania militarne. Zaczęły odbijać zajęte przez Hamas miejscowości. W ciągu pierwszych 48 godzin Izraelowi udało się wypchnąć ich z prawie wszystkich 20. Tymczasem powołano około 300 tysięcy rezerwistów. Poderwano także samoloty F-15, F-16 i F-35, które zaatakowały cele w Strefie Gazy.
Jak pisze w swojej analizie Michał Wojnarowicz z Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych, atak, w którym zginęło około 1,4 tysiąca Izraelczyków, a kolejne tysiące zostało rannych, stał się przyczyną najsilniejszego od dekad kryzysu państwowego. Pod znakiem zapytania stawia możliwość ułożenia się z Palestyńczykami. Stanowi także potężny cios wizerunkowy dla premiera Benjamina Netanjahu. Okazało się, że operacja była przygotowywana przez miesiące pod nosem jednej z najpotężniejszych armii i jednego z najpotężniejszych wywiadów na świecie.
Jest wiele teorii na temat tego, dlaczego Hamas to zrobił. Michał Wojnarowicz wymienia kilka: konsolidację poparcia dla Hamasu, impuls do szerszej destabilizacji Izraela (co, jak już wiemy, nie wyszło - Hezbollah nie zaangażował się w oczekiwanym stopniu) oraz przerwanie normalizacji stosunków arabsko-izraelskich.
- Hamas prawdopodobnie chciał przerwać ten trend normalizacji stosunków między Izraelem a światem arabskim - mówi dr hab. Wiesław Lizak z Wydziału Nauk Politycznych i Studiów Międzynarodowych Uniwersytetu Warszawskiego w rozmowie z tvn24.pl. -Dwustronny traktat pokojowy Izraela z Arabią Saudyjską byłby na pewno przełomowym wydarzeniem. Pewnie inne kraje arabskie również zaczęłyby przychylniej patrzeć na możliwość normalizacji stosunków, a to znacznie pogorszyłoby możliwość realizacji przez Palestyńczyków idei nacjonalistycznych. Dla nas to niewyobrażalne, żeby poświęcać tyle tysięcy ludzi dla jakiegoś celu politycznego, ale terroryści często używają ofiary cywilnej ludności do nagłośnienia swojej sprawy - zwraca uwagę ekspert.
- Ten atak był zaskoczeniem i trudno stwierdzić, jakie powody stały za decyzjami o jego przeprowadzeniu. Wydaje się, że zapadły one w bardzo wąskim gronie, że te przygotowania były prowadzone w bardzo dużej tajemnicy i tylko kilka osób wiedziało, co się dzieje - mówi Marek Matusiak z Ośrodka Studiów Wschodnich w rozmowie z tvn24.pl. - Nawet to polityczne skrzydło Hamasu nie do końca miało świadomość, co się wydarzy i kiedy. Tym bardziej ludność cywilna Palestyny nie ponosi odpowiedzialności za to, co się dzieje. Istnieje pogląd sugerujący, że oni byli zaskoczeni swoim "sukcesem", że poszło im lepiej niż sądzili, łatwiej. Można sobie wyobrazić, że chcieli przeprowadzić tę operację, zademonstrować słabość Izraela, ale nie spodziewali się, że uda się w takim stopniu, a Izrael zostanie postawiony pod ścianą i będzie musiał zareagować zniszczeniem Hamasu - ocenia.
Kontratak
Kilka godzin po ataku, premier Netanjahu ogłosił, że Izrael wypowiada Hamasowi wojnę. Deklarowanym celem działań militarnych izraelskiej armii jest zniszczenie wrogiej organizacji. Ale czy to jest w ogóle możliwe?
- Izrael deklaruje, że nie ma powrotu do status quo ante, czyli do sytuacji, gdy Gaza była enklawą rządzoną przez Hamas, a sam Hamas władze Izraela chcą zniszczyć - mówi Marek Matusiak z OSW. - Czy to jest wykonalne? Trudno powiedzieć, bo Gaza to jest rzeczywiście takie centrum Hamasu, gdzie ta partia sprawuje władzę. Natomiast liderzy i przedstawiciele Hamasu są też w Katarze, w Turcji, w Libanie, więc nie do końca wiadomo, jak takie całkowite i ostateczne pokonanie Hamasu miałoby wyglądać.
Już widzimy, że realizacja tego zamierzenia prowadzi do śmierci głównie wśród niewinnych Palestyńczyków, którzy z terroryzmem nie mają nic wspólnego. Z drugiej strony wydaje się oczywiste, że ataku z 7 października Izraelczycy nie mogli pozostawić bez odpowiedzi. Dałoby to wyraźny sygnał wrogom Izraela, że przemoc jest skuteczną alternatywą dla dyplomacji. Sytuacja jest patowa, a dalsza krwawa eskalacja konfliktu nie tylko odsunie w czasie proces pokojowy, który i tak kiedyś się rozpocznie, ale stworzy podwaliny do kolejnych odsłon konfliktu w przyszłości - co również wydaje się nieuniknione.
- Mogę sobie wyobrazić dłuższą kontrolę Strefy Gazy - uważa dr hab. Wiesław Lizak. - Jeśli nie zostaną pokonani bojownicy Hamasu i uwolnieni zakładnicy, to ta okupacja będzie mogła trwać miesiące, a może nawet lata. To rozwiązanie doprowadzi do radykalizmu Palestyńczyków, którzy mogą zacząć prowadzić działania antyizraelskie w odpowiedzi na okupację - dodaje.
Prawie 10 tysięcy ofiar, z czego ponad 4 tysiące to dzieci - takie liczby 5 listopada podało ministerstwo zdrowia ze Strefy Gazy. Być może zawyżone, bo ministerstwo podległe jest Hamasowi. Ale nawet bez tych danych, na nagraniach i w relacjach izraelskich żołnierzy oraz świadków widać skalę spustoszenia po nalotach. Izrael przyznał się zresztą do bombardowania obozów dla uchodźców, szkół i miejsc kultu. Niektórzy izraelscy politycy, w tym skrajnie prawicowy minister finansów Bezalel Smotrich, wypowiadają się o Palestyńczykach w sposób dehumanizujący, zrównując palestyńskich cywili z terrorystami. Rozprawa z Hamasem stała się dla części wojskowych i izraelskich osadników pretekstem do prześladowań Palestyńczyków na Zachodnim Brzegu. Według izraelskiej grupy B'Tselem, która prowadzi działania na rzecz praw człowieka, tylko w ciągu ostatnich trzech tygodni przymusowo wysiedlono 858 Palestyńczyków z 32 różnych społeczności.
Strefa Gazy została praktycznie odcięta od pomocy humanitarnej. Izrael dał dobę na jej opuszczenie, co jest oczywiście nie wystarczającym czasem na ewakuację ponad dwóch milionów ludzi. Do opamiętania wzywają już nie tylko kraje arabskie, ale i Stany Zjednoczone. Joe Biden ostrzegał Izrael, żeby nie popełniał błędów amerykańskiej administracji po atakach na World Trade Center. Tak zwane pauzy humanitarne wprowadzono dopiero w mijającym tygodniu.
- Władze Izraela celowo przyjęły taką taktykę, żeby zniechęcić potencjalnych naśladowców Hamasu. Kalkulacja elit politycznych mogła być taka: zastosujemy wszelkie dostępne środki po to, żeby osiągnąć swój cel. Krytykę międzynarodową przetrwamy - uważa dr hab. Wiesław Lizak. - Po jakimś czasie wszyscy zaakceptujemy ten stan rzeczy i potem wszystko wróci do normy, ale Izrael na pewno sobie zdaje sprawę z konsekwencji działań poza prawem międzynarodowym. Większość ludzi mieszkających w Strefie Gazy to cywile, którzy nie mają nic wspólnego z Hamasem. Pamiętam poprzednie operacje izraelskiego wojska wobec Hamasu. Zwykle relacja była 1 do 10 na korzyść Izraela, jeśli chodzi o ofiary śmiertelne. Spodziewam się, że ten stosunek zostanie zachowany.
- Trudno sobie wyobrazić, żeby Izrael nie odpowiedział na to ostro, nawet jeśli nie jest to najlepsze dla samego Izraela - dodaje Marek Matusiak. - Możliwy jest taki koszmarny dla Izraela scenariusz, że żołnierze wkraczają do Gazy, napotykają na opór przygotowanych na ten scenariusz bojowników Hamasu, armia grzęźnie i prowadzi walkę w terenie zabudowanym, narażając się na straty i powodując duże straty w ludności cywilnej. Z jednej strony świat jest tym oburzony, z drugiej do Izraela wracają żołnierze w trumnach. Kolosalne straty wizerunkowe, kolosalne straty w ludziach i właściwie nie wiadomo, czemu to ma wszystko służyć. O co my walczymy? To jest taki rodzaj kwadratury koła. Izrael musi zareagować, ale nie wiadomo, co miałoby być tym celem - stwierdza Matusiak.
Wydaje się, że ten koszmarny scenariusz właśnie się spełnia. Terroryści mogą ukrywać się bardzo długo w podziemnych tunelach pod strefą Gazy. Dla cywilnej ludności, którą Hamas wykorzystuje jako żywe tarcze, schronów nie przewidziano.
- Koszty tych wydarzeń, ofiary śmiertelne przede wszystkim, uświadomią jakiejś części opinii publicznej, że bez kompromisu nie będzie pokoju. Po obu stronach - uważa dr hab. Wiesław Lizak. - Znajdą się na pewno palestyńscy politycy, którzy będą mówić, że tylko zniszczenie Izraela da im na to szansę. Natomiast po drugiej stronie skrajnie prawicowe siły polityczne zaczną głosić, że Palestyńczycy mają państwo w Jordanii, a nie na terenie dawnej Palestyny.
Deprymujące wydaje się również to, że kompromis, o którym mówi dr hab. Lizak i zarazem punkt przełomowy w relacjach palestyńsko-izraelskich został już osiągnięty. 30 lat temu. Po podpisaniu porozumienia z Oslo w 1993 roku, przywódcy obu stron dostali nawet po pokojowej nagrodzie Nobla. Projekt opierający się na rozwiązaniu dwupaństwowym miał przerwać nakręcającą się od izraelskiej wojny o niepodległość spiralę przemocy. Gdy w 2023 roku słyszy się o "drugiej wojnie o niepodległość" z ust premiera Izraela, trudno oprzeć się wrażeniu, że nadzieje sprzed trzech dekad były jedynie mrzonkami.
I nic dziwnego, że Palestyńczykom obecne wydarzenia kojarzą się z ich narodową traumą - Nakbą.
Słowa Ben Guriona
"Państwo Izrael powstało. Uroczystość jest zakończona" - te słynne słowa wypowiedział Dawid Ben Gurion 14 maja 1948 roku po zakończeniu historycznego posiedzenia Rady Narodowej w Tel Awiwie. Jeszcze tego samego dnia wieczorem oddziały egipskie zaatakowały jedną z osad żydowskich w pobliżu Gazy. Następnego dnia wojnę nowo utworzonemu państwu wypowiedziały sąsiednie państwa arabskie.
Żołnierze Libanu, Syrii, Iraku i Transjordanii (obecnie Jordania) wkroczyli do Izraela. Wybór tej daty był nieprzypadkowy - 15 maja 1948 roku wygasało brytyjskie zwierzchnictwo nad Mandatem Palestyny. Wojna trwała ponad rok i wraz z jej postępem, szala zwycięstwa zaczęła przechylać się coraz bardziej na stronę Izraela. Ostateczne porozumienie zawarto dopiero, gdy ONZ i Wielka Brytania zagroziły interwencją w regionie.
20 lipca 1949 roku oficjalnie skończyła się izraelska wojna o niepodległość, stanowiąca mit założycielski tego państwa. Izrael nie tylko przetrwał, ale i rozszerzył swoje terytorium. Strona arabska poniosła sromotną porażkę. Nie tylko nie udało się powstrzymać procesu powstawania państwa żydowskiego, również ponad 700 tysięcy Arabów zostało wygnanych z miejsc, gdzie mieszkali od stuleci. Dlatego w palestyńskiej historiografii wydarzenia te określane są słowem Nakba (katastrofa) i stały się podwaliną narodowej traumy.
Do powojennego bilansu należy dodać, że pod kontrolą Izraela znalazło się o 21 procent więcej terytorium, niż przewidziano w Rezolucji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. Rozpoczęło to także gwałtowny proces radykalizacji i wzrostu arabskiego nacjonalizmu.
Po roku 1949, państwo palestyńskie nie powstało jednak także z innych powodów: po pierwsze ani Egipt, ani Jordania nie chciały zrzec się zdobytych przez siebie terenów (Egiptowi przypadła Strefa Gazy, Jordanii - Zachodni Brzeg i Wschodnia Jerozolima). Po drugie - wówczas zarówno rozwiązanie dwupaństwowe, samo istnienie państwa Izrael, jak i negocjacje pokojowe - były nieakceptowalne dla strony arabskiej.
Powrót Izraela
Proklamacja suwerennego państwa Izrael na Bliskim Wschodzie była realizacją wielowiekowych dążeń znacznej części środowiska żydowskiego. Izraelskie zwierzchnictwo nad tymi terenami zostało wznowione po ponad dwóch tysiącach lat przerwy.
Powstanie starożytnego Izraela datuje się na koniec XI wieku przed naszą erą. Po śmierci króla Salomona (ok. 931 roku p.n.e.), wnuka pierwszego władcy Izraela, państwo zostało podzielone na dwie części - północną (ze stolicą w Samarii) południową (ze stolicą w Jerozolimie). Północne Królestwo zostało podbite około 721 roku p.n.e. przez Asyrię, a południowe (zwane Judeą) w 586 roku p.n.e. przez Babilonię. Następnie Izraelczycy odzyskali niepodległość w 142 roku p.n.e., by stracić ją już po 80 latach na rzecz Rzymu.
Po upadku drugiego powstania żydowskiego (132-135 rok) Żydów wygnano poza granice Jerozolimy, co dało początek prawie dwudziestu wiekom życia w diasporach.
Tymczasem terytorium Palestyny przechodziło z rąk do rąk. W połowie VII wieku zajęli je Arabowie, którzy wznieśli w Jerozolimie Kopułę na Skale - meczet, który stał się jednym z najświętszych miejsc Islamu. Długie rządy arabskiej administracji przerwali na chwilę krzyżowcy z Europy, którzy podbili te ziemie podczas I wyprawy krzyżowej (1096-1099) i przekształcili je w lenno Stolicy Apostolskiej. Ostatnia twierdza Królestwa Jerozolimskiego, Akka, upadła w 1291 roku. Po krótkim okresie chrześcijańskiego władztwa nad Palestyną, terytorium powróciło w ręce Arabów, skąd wydarli je dopiero Turcy osmańscy w 1517 roku.
Palestyna pozostawała częścią Imperium Osmańskiego aż do końca I Wojny Światowej. Przez czterysta lat polityka władz tureckich charakteryzowała się marginalizowaniem wpływów chrześcijaństwa i judaizmu, co skutkowało dyskryminacją mniejszości religijnych. Do drugiej połowy XIX wieku Żydzi stanowili około 10 procent mieszkańców Palestyny, jednak z powodu nasilających się nastrojów antysemickich i pogromów ludności żydowskiej w Europie, niektórzy zaczęli wybierać właśnie turecką Palestynę jako miejsce ucieczki. Przybycie tysięcy Żydów uciekających przede wszystkim z Rosji, gdzie w 1881 rozpoczęła się fala prześladowań, nie budziło z początku większych niepokojów wśród ludności arabskiej. Większość uciekających z Europy Żydów emigrowało wszak za ocean - do Stanów Zjednoczonych.
W XIX wieku zaczął rozwijać się ruch syjonistyczny, którego głównym ideologiem był wiedeński publicysta Theodor Herzl. Ruch nabrał na znaczeniu na początku XX wieku. Najważniejszym postulatem stało się utworzenie żydowskiego państwa na terenie Palestyny. Przeciwko temu pomysłowi oponowały niektóre środowiska ortodoksyjnych Żydów, które głosiły, że powstanie takiego państwa nie powinno być efektem decyzji politycznej, a wyłącznie Dzieła Bożego. Również mocarstwa europejskie nie były chętne narażać się z tego powodu władzom Imperium Osmańskiego. Sytuacja diametralnie zmieniła się dopiero podczas I wojny światowej.
W 1917 roku rząd Wielkiej Brytanii, aby zjednać sobie przedstawicieli ruchu syjonistycznego (który zaczął być utożsamiany z narodem żydowskim w ogóle), wystosował tzw. Deklarację Balfoura. Znalazła się w niej zapowiedź przychylności władz brytyjskich do pomysłu utworzenia państwa żydowskiego i dołożenia wszelkich starań, aby ten cel zrealizować. Jednocześnie zastrzeżono, że warunkiem poparcia byłoby poszanowanie dla praw obywatelskich, religijnych i politycznych ludności nieżydowskiej na tym terenie. Na tym etapie Deklaracja nie była w żaden sposób dokumentem wiążącym, ale stała się ważnym punktem wyjścia dla prawnej podstawy powstania państwa Izrael.
Równolegle Brytyjczycy, chcąc zbuntować przeciwko osmańskiej władzy palestyńskie plemiona arabskie, prowadzili rozmowy z szarifem Husajnem ibn Alim, obiecując mu utworzenie w przyszłości niepodległego państwa arabskiego na Bliskim Wschodzie. Szarif zgodził się i wywołał rebelię przeciwko Imperium Osmańskiemu, nie wiedząc, że Brytyjczycy zakulisowo porozumieli się z Francuzami o podziale regionu między własne strefy wpływów.
Kolejne potężne fale izraelskiej imigracji były przyjmowane przez Arabów z coraz większą niechęcią. Przybywający na Bliski Wschód Żydzi organizowali się w kibuce, w których wspólnie pracowano, modlono się i - kiedy było trzeba - chwytano za broń.
W latach 20. XX wieku pod wpływem presji ze strony arabskiego społeczeństwa, powstał częściowo niepodległy Irak i Transjordania (obecnie Jordania). Co do Palestyny - jej status regulował system mandatowy ustanowiony przez Ligę Narodów (protoplastę dzisiejszej Organizacji Narodów Zjednoczonych). Jak pisze Stanisław Bożyk z Uniwersytetu w Białymstoku w swoim artykule "Prawnomiędzynarodowe i polityczno-ustrojowe przesłanki powstania państwa Izrael", zgodnie z art. 22 Paktu Ligi Narodów, mandat palestyński został zaliczony do kategorii A. Tereny w ten sposób zakwalifikowane mogły na skutek decyzji państwa-mandatariusza, w tym wypadku Wielkiej Brytanii, zostać przekształcone w pełni niepodległe państwa. Co ważne - w przyjętym tekście mandatu palestyńskiego znalazł się zapis, że brytyjska administracja ma zapewnić warunki sprzyjające stworzeniu "siedziby narodowej" dla narodu żydowskiego na tym terenie.
Nie powinno dziwić, że w międzywojniu nasiliła się żydowska imigracja do Palestyny, co z kolei skutkowało zbrojnymi wystąpieniami Arabów przeciwko nowym osadnikom. Brytyjczycy zaczęli ograniczać napływ ludności żydowskiej, także po II wojnie światowej, gdy napływ uciekinierów, którzy przeżyli Zagładę, diametralnie się zwiększył.
Żydowscy imigranci zaczęli być coraz większym problemem dla Brytyjczyków. Nie tylko ścierali się z palestyńskimi Arabami, ale także zaczęli przeprowadzać zamachy terrorystyczne na budynki administracji Zjednoczonego Królestwa. W końcu sprawą zajęło się Zgromadzenie Ogólne ONZ - w 1947 uchwaliło rezolucję nr 181 w sprawie podziału Palestyny. Rezolucja przewidywała, że najpóźniej 1 sierpnia 1948 powstaną dwa państwa: żydowskie i arabskie. Rezolucję zaakceptowała tylko strona izraelska, co nasiliło krwawe walki pomiędzy nowymi i starymi mieszkańcami Palestyny i spowodowało wycofanie się Brytyjczyków już w maju.
Zniszczyć nowe państwo
Po wojnie z 1948 roku, Arabów, którzy pozostali w Izraelu, uznano za pełnoprawnych obywateli. Przynajmniej teoretycznie. W praktyce jednak, jak pisała w 2021 roku Karolina Zielińska z Ośrodka Studiów Wschodnich ("Palestyńskie wyzwania Izraela. Tożsamość państwa, kryzys przywództwa i nowy Bliski Wschód"), mniejszość arabska była od początku dyskryminowana. Aż do 1966 roku tereny zamieszkane przez Arabów podlegały nadzorowi izraelskiej armii, a do dziś ta dyskryminacja utrzymuje się w niektórych kwestiach - choćby w zakresie inwestycji w infrastrukturę publiczną.
W 1956 roku wybuchła kolejna wojna. W siłę rósł potężny sąsiad - Egipt pod rządami Gamala Abdela Nasera, wspierany przez Związek Radziecki. Z należącej do Egiptu Gazy palestyńscy terroryści raz po raz atakowali cele w Izraelu. Sam Naser wielokrotnie powtarzał, że państwo żydowskie należy zniszczyć. Rząd w Tel Awiwie wiedział, że Siły Obronne Izraela są zdecydowanie zbyt słabe zarówno na wojnę obronną, jak i na atak prewencyjny.
Zgodnie z zasadą "wróg mojego wroga jest moim przyjacielem", nieoczekiwanymi sojusznikami Izraela okazały się Francja i Wielka Brytania. W 1956 Naser ogłosił nacjonalizację Kanału Sueskiego, na co rządy w Paryżu i Londynie nie chciały pozwolić. Zaproponowano więc plan, według którego uzbrojony w europejską broń Izrael miał zaatakować Egipt, a Francja i Zjednoczone Królestwo wesprzeć izraelskie oddziały pod pozorem interwencji zbrojnej. Plan wcielono w życie. Armia egipska nie mogła oprzeć się sile koalicji trzech państw, jej oddziały zaczęły odnosić poważne straty. W krytycznym momencie zainterweniowały Stany Zjednoczone - najpierw próbując wywrzeć nacisk przez ONZ (była to jedyna wspólna z ZSRR rezolucja w historii), a następnie grożąc rządom w Londynie i Paryżu odcięciem dostaw paliwa. Koalicyjne oddziały musiały się wycofać. Choć militarnie Egipt poniósł klęskę, było to wielkie polityczne zwycięstwo Nasera, który stał się symbolem ruchu panarabskiego, stawiającego sobie za cel wyzwolenie się spod kontroli Zachodu. W przeciwieństwie do swoich sojuszników, obronną ręką wyszedł z konfliktu także Izrael - w Gazie stacjonować zaczęły międzynarodowe siły pokojowe, co oddaliło zagrożenie ataku ze strony Egiptu.
"Cel, jaki nam przyświeca - to całkowita zagłada Izraela!" - brzmiało popularne w społeczeństwach arabskich hasło w przededniu kolejnej wojny. W czerwcu 1967 roku Irak, Syria, Jordania i Egipt szykowały się do inwazji. Koalicja państw arabskich pod wodzą prezydenta Egiptu szła po pewne zwycięstwo. Wyprzedzający atak wojsk izraelskich, poprzedzony intensywnymi nalotami na obiekty strategiczne, doprowadził jednak do całkowitego rozbicia atakujących oddziałów. W ciągu sześciu dni, Izraelczycy zdołali nie tylko odeprzeć napaść, ale i rozszerzyć swoje terytorium o Strefę Gazy, Zachodni Brzeg rzeki Jordan i Wschodnią Jerozolimę.
Zdobycie tych strategicznych terenów zapewniło po raz pierwszy w historii młodego państwa odpowiednie warunki do obrony. Jednocześnie w granicach administracyjnych Izraela znalazły się tereny zamieszkane głównie przez palestyńskich Arabów, gdzie Żydzi zaczęli nielegalnie się osiedlać. Pięć miesięcy po zakończeniu wojny Rada Bezpieczeństwa ONZ wystosowała rezolucję nr 242, nakazującą Izraelowi wycofanie się z zajętych terenów i wzajemne uznanie suwerenności przez wszystkie strony. Izraelscy politycy stwierdzili jednak, że nie mogą tego zrobić ze względów bezpieczeństwa, a Liga Państw Arabskich już we wrześniu podjęła decyzję wykluczającą pokój i negocjacje z Izraelem.
W międzyczasie rósł w siłę palestyński ruch narodowy pod egidą Organizacji Wyzwolenia Palestyny. OWP przewodził Jasir Arafat, późniejszy sygnatariusz porozumień z Oslo. Dzięki wsparciu Związku Radzieckiego i jego sojuszników był aktywny politycznie i militarnie. Wówczas nasiliły się ataki terrorystyczne różnych radykalnych palestyńskich organizacji. Na Igrzyskach Olimpijskich w 1972 roku w Monachium terroryści z grupy Czarny Wrzesień zabili 11 izraelskich sportowców i trenerów oraz oficera niemieckiej policji.
Po klęsce Wojny Sześciodniowej, państwa arabskie podjęły kolejną próbę zniszczenia państwa żydowskiego. W 1976 roku, podczas święta Jom Kippur, szeroka koalicja z zaskoczenia napadła na Izrael (w jej szeregach znalazł się także kontyngent wojskowy z Kuby i kilkunastu pilotów z Korei Północnej). Wojna okazała się dla armii izraelskiej dużo trudniejsza od poprzedniej. Okazało się, że państwo nie jest przygotowane do sprawnego odparcia niespodziewanego ataku. Pomimo finalnego zwycięstwa Izraela, wojnę uznano za dowód na niezdolność państwa do zapewnienia bezpieczeństwa obywatelom. Konflikt miał jednak jeden pozytywny skutek - po jego zakończeniu rozpoczęto proces pokojowy na Bliskim Wschodzie. W 1979 roku podpisano traktat pokojowy między Egiptem a Izraelem, na mocy którego Strefa Gazy miała stać się zalążkiem palestyńskiej autonomii.
W 1987 roku wybuchło pierwsze powstanie palestyńskie zwane także Intifadą Kamieni. Palestyńczycy sprzeciwiali się izraelskiej obecności w Gazie i na Zachodnim Brzegu. Strajki i demonstracje rozpoczęły się w obozie dla uchodźców w Dżabaliji - tym samym, który został zbombardowany przez izraelskie wojsko 31 października 2023 roku. Wystąpienia przerodziły się w uliczne starcia, podczas których media na całym świecie obiegły zdjęcia palestyńskich chłopaków rzucających kamieniami w czołgi. W obliczu powstania, Jordania wycofała swoje roszczenia do Zachodniego Brzegu. Był to też pierwszy konflikt, w który zaangażowało się zbrojne ramię Hamasu.
Rozmowy o pokoju
Do historycznego przełomu doszło dopiero po serii nieformalnych rozmów pokojowych w Oslo, gdzie w pierwszej połowie lat 90. spotykali się przedstawiciele Izraela i Organizacji Wyzwolenia Palestyny. Porozumienia z Oslo zostały podpisane w Waszyngtonie 13 września 1993 roku - to wówczas powstało znane zdjęcie, na którym ówczesny premier Izraela Icchak Rabin podaje rękę przywódcy OWP - Jasirowi Arafatowi. Pomiędzy ściskającymi dłonie mężczyznami stoi wysoki Bill Clinton z rozłożonymi szeroko ramionami, przypominając celebransa udzielającego ślubu.
- Zgodzono się, że efektem końcowym ma być trwały pokój między dwiema stronami i powstanie także państwa palestyńskiego. W Izraelu również tak to interpretowano - mówi w rozmowie z tvn24.pl dr hab. Wiesław Lizak z UW. - Większość sił politycznych, które legitymizowały ten proces, akceptowały ideę powstania Palestyny jako państwa. Likud (partia Benjamina Netanjahu) początkowo odcinał się od uznania tego rozwiązania, ale z czasem też znaleźli się politycy wśród prawicy, którzy byli gotowi zaakceptować ten punkt widzenia.
CZYTAJ TEŻ: "KSIĄŻĘ", "JASTRZĄB", Z ZAKUSAMI NA IZRAELSKIEGO CHURCHILLA. DLA NIEKTÓRYCH ZBRODNIARZ WOJENNY >>>
Z początku wydawało się że ten mariaż wyjdzie obu stronom na dobre. Już w następnym roku siły izraelskie zaczęły stopniowo opuszczać tereny okupowane i przekazywać je we władanie Palestyńskiej Władzy Narodowej ze stolicą w Ramallah, zaś Arafat oficjalnie ogłosił proklamację Autonomii Palestyńskiej. Do dzisiaj Izraelczycy wycofali się z całej Strefy Gazy i z 40 procent Zachodniego Brzegu. Pozostałe 60 procent społeczność międzynarodowa traktuje jako część przyszłego państwa palestyńskiego. Umowa nie spodobała się jednak ekstremistom z obu stron. Bojownicy Hamasu uznali Arafata za zdrajcę. Premier Icchak Rabin zdążył odebrać pokojową nagrodę Nobla w październiku 1994 roku, a w listopadzie 1995 roku został zamordowany przez izraelskiego radykała. Dwa lata później do władzy doszedł Benjamin Netanjahu.
- Potem pojawił się Hamas, który odrzucił kompromis. W latach 1994-96 doszło do kilku zamachów terrorystycznych, które sprawiły, że w Izraelu idea pojednania z Palestyńczykami straciła poparcie - tłumaczy dr Lizak. - Skoro porozumienie pokojowe nie przyniosło pokoju, to opinia publiczna przechyliła się na drugą stronę. Od tego czasu obserwujemy wzrost siły środowisk prawicowych w polityce Izraela ze wszystkimi tego konsekwencjami dla stosunków z Palestyńczykami. Prawica izraelska staje się coraz bardziej nieprzejednana w kwestii idei dwóch państw i mamy taki pat. Ostatnie lata to moim zdaniem dążenie premiera Benjamina Netanjahu i wspierającej go partii do delegitymizacji problemu palestyńskiego w ogóle.
Nielegalne osiedla
Do eskalacji konfliktu przykłada się także Izrael. Od zakończenia Wojny Sześciodniowej izraelscy osadnicy nielegalnie zajmują tereny poza granicami swojego kraju. Przy cichej aprobacie władz.
- Na ziemiach, które według ustaleń miały być częścią państwa palestyńskiego, osiedliły się setki tysięcy obywateli Izraela - mówi dr hab. Wiesław Lizak z UW. - Jest to element świadomej polityki. Osadnicy żydowscy często wywodzą się ze skrajnie prawicowych ugrupowań, którzy stawiają sobie za cel wypędzenie Palestyńczyków z tych terenów. Zdarzały się również bezpośrednie ataki - wszystko przy biernej postawie władz Izraela. Jest to państwo prawa, nie da się ukryć, że wiele razy sądy izraelskie opowiadały się po stronie mieszkańców arabskich. Występuje jednak wiele przypadków ślepoty Izraela na przemoc ze strony swoich obywateli na terenach, które często nie wchodzą w skład jego terytorium - dodaje.
Jak pisze Piotr Kosiorek z Uniwersytetu Wrocławskiego w artykule "Osadnictwo żydowskie w kontekście konfliktu izraelsko-palestyńskiego", nadużyciom sprzyja niejasny podział Zachodniego Brzegu Jordanu. Po porozumieniach z Oslo wprowadzono kwalifikację poszczególnych terenów, dzieląc je na trzy strefy: A, B i C.
Zgodnie z ustaleniami: strefa A ma znaleźć się pod kontrolą Palestyńczyków. Strefa B przypadać ma administracji palestyńskiej, ale kwestie bezpieczeństwa mają być wyłączną kompetencją Izraela. W Strefie C (wedle różnych szacunków, od około 60 do 73 procent) Izrael ma mieć pełnię władzy. W 1998 roku podpisano porozumienie, zgodnie z którym 13 procent Zachodniego Brzegu ma trafić pod palestyński zarząd. Na razie jednak przekazano Autonomii tylko 2 procent tych terenów. Izraelczycy opuścili całkowicie Strefę Gazy w 2005 roku. Natomiast na Zachodnim Brzegu cały czas się osiedlają. Sprzyja temu niejasny i skomplikowany podział strefowy. Osiedlają się niezgodnie z literą prawa, co warto podkreślić, nie tylko międzynarodowego, ale i izraelskiego. Wykazał to oficjalny raport rządowy z 2005 roku.
- Izrael prowadzi tam politykę faktów dokonanych, która polega na rozbudowie osiedli na ziemiach atrakcyjnych ekonomicznie. Jeśli kiedyś by się okazało, że będą prowadzone negocjacje, będzie mieć argument: "na tych terenach mieszkają Żydzi, więc powinny być wcielone do państwa żydowskiego w przyszłości". Tak samo było z Jerozolimą - przypomina dr hab. Wiesław Lizak. - Zrealizowano cel, jakim było otoczenie Jerozolimy Wschodniej zamieszkanej w większości przez Arabów i Ormian pasem osiedli żydowskich w taki sposób, żeby Wschodnia Jerozolima stała się enklawą. Potem te osiedla włączono w granice administracyjne Jerozolimy. Większość stanowią tam obywatele Izraela pochodzenia żydowskiego. A ci, którzy dawniej mieszkali we Wschodniej Jerozolimie, stają się mniejszością. Co oznacza, że argument o Jerozolimie jako stolicy państwa palestyńskiego łatwo zbić. Bo skoro Arabowie są gdzieś mniejszością, to czemu mają się starać o kontrolę tych terenów?
Taktyka stosowania faktów dokonanych spełniła swoją funkcję. Wschodnia Jerozolima została anektowana w latach 80.. Zdaniem analityków Ośrodka Studiów Wschodnich, działania Izraela ewidentnie wskazują na chęć poszerzenia swojego terytorium. Strefa C, otaczająca strefy A i B, jest jednocześnie obszarem o największym potencjale rozwojowym. Społeczność międzynarodowa zwykle traktuje ją jako część przyszłego państwa palestyńskiego. Jednocześnie na terenie Zachodniego Brzegu i Wschodniej Jerozolimy, osiedliło się już około 600 tysięcy Izraelczyków. Od czasu Wojny Sześciodniowej izraelskie rządy założyły lub zatwierdziły tam 132 osiedla, a prawicowy gabinet Netanjahu ogłosił w lutym 2023 roku chęć legalizacji kolejnych dziewięciu. Potępiły to zarówno kraje arabskie, jak i szefowie dyplomacji Unii Europejskiej oraz Stanów Zjednoczonych.
Pod względem większości wskaźników dobrobytu, takich jak zatrudnienie, dochód i zdrowie, sytuacja Arabów zamieszkujących Izrael jest gorsza niż ludności żydowskiej. Na Zachodnim Brzegu trudno się poruszać, bo obszary podlegające Autonomii Palestyńskiej nie stanowią spójnej całości. Trudno też rozbudowuje się miasta i wsie na wysepkach palestyńskiego samorządu - zwłaszcza, jeśli koliduje to z interesami żydowskich osadników. Arabowie, niezależnie od tego, czy żyją na terenach Izraela czy należących do Autonomii Palestyńskiej, są traktowani jak obywatele drugiej kategorii. W raporcie z lutego 2022 roku: "Izraelski apartheid wobec Palestyńczyków: okrutny system dominacji i zbrodnia przeciwko ludzkości" autorstwa pracowników Amnesty International, opisano szereg sytuacji, które zdaniem organizacji humanitarnej, świadczą o systemowej dyskryminacji na tle rasowym i narodowościowym. W raporcie podano przypadki przymusowych przesiedleń, tortur, a nawet zabójstw. Zwrócono także uwagę na wspomniane wcześniej nielegalne osadnictwo i problem palestyńskich uchodźców.
Po tym, co Izraelczycy nazywają Wojną o Niepodległość, a Arabowie Nakbą, wiele osób pochodzenia palestyńskiego, musiało zmienić miejsce pobytu. Znaczna część trafiła do sąsiedniej Jordanii. Strona palestyńska często postuluje, by wszyscy uchodźcy i potomkowie uchodźców mieli "prawo powrotu" do Palestyny. Jak pisze Katarzyna Zielińska z OSW, w wersji radykalnej, ten postulat miałby dotyczyć także osób zamieszkujących Zachodni Brzeg i Strefę Gazy i umożliwiać im osiedlanie się na terenie Izraela. Analitycy Ośrodka Studiów Wschodnich zwracają uwagę, że propozycja w takim kształcie jest niewykonalna i służy raczej jako pretekst do zrywania rozmów pokojowych przez Palestyńczyków. Większość społeczności międzynarodowej postuluje kompromis umożliwiający powrot do Izraela żyjących jeszcze ludzi, którzy musieli opuścić swoje domy w skutek wojen z 1948 i 1967 roku. Natomiast Palestyńczycy z całego świata mieliby prawo do osiedlania się w Palestynie.
We wspomnianym już tekście Piotra Kosiorka z Uniwersytetu Wrocławskiego, badacz zwraca uwagę na swego rodzaju dualizm prawny: Izraelczykom umożliwia się realizację roszczeń względem majątków posiadanych przed 1948 rokiem przez nich lub innych Żydów. Arabowie będący w dokładnie takiej samej sytuacji, nie mogą ubiegać się o swoją własność.
Kolejnym czynnikiem, który przyczynia się trwania sporu, jest budowa zapory, która ma oddzielać Zachodni Brzeg od Izraela, by zapobiec zamachom terrorystycznym. System siatek i zasiek nie został jeszcze ukończony i nie wiadomo jaki będzie jego finalny kształt.
Dwa państwa czy dwunarodowe państwo?
W samym społeczeństwie izraelskim nie ma zgody co do tego, jak rozwiązać ten nawarstwiający się przez lata problem. Ma to przełożenie na postawy i poglądy całej klasy politycznej, chociaż wydaje się, że jeśli chodzi o parlament, nie jest to przełożenie reprezentatywne.
Jak pisze Karolina Zielińska z OSW, większość Izraelczyków sprzeciwia się sprawowaniu władzy nad innym narodem za pomocą przemocy. Jednocześnie partie polityczne, które postulują zakończenie okupacji bez względu na koszty, stanowią mniejszość parlamentarną. Centrowe ugrupowania, które chciałyby wynegocjować pokój i doprowadzić do rozwiązania dwupaństwowego, nie są w stanie rządzić samodzielnie. Od lat Izrael skręca w prawo - od 2009 roku przy władzy są partie prawicowe, których znaczna część elektoratu nie wierzy w skuteczność inicjatyw pokojowych. Z drugiej jednak strony, rozwiązanie dwupaństwowe może odpowiadać z powodów pragmatycznych także środowiskom prawicowym. Warto zwrócić uwagę, że gdy politycy wysyłają sygnały o chęci aneksji części Zachodniego Brzegu, nie uwzględniają dużych skupisk ludności arabskiej. Może to wynikać z faktu, że Palestyńczycy charakteryzują się dużo większym przyrostem naturalnym niż Izraelczycy (nawet włączając w te szacunki ultraortodoksów). Gdyby powstało jedno dwunarodowe państwo, w przyszłości większość stanowiłaby dyskryminowana ludność arabska.
Nie zmienia to faktu, że wiele środowisk politycznych (partie: Syjonizm Religijny, Jamina, Tikwa Hadasza czy Likud) - opowiada się przeciwko oddawaniu Palestynie terytoriów.
Istotną grupą interesu, wspierającą politykę jedności Izraela, są osadnicy. Znaczna część z nich osiedla się z powodów ekonomicznych, ale występują w tej grupie społecznej także środowiska skrajne. To właśnie radykałowie, którzy prowadzą ekspansję np. na Zachodnim Brzegu także z przyczyn ideologicznych, stoją za zakładaniem nielegalnych (nieakceptowanych nawet przez izraelską prawicę) osiedli oraz za atakami na palestyńskich cywili. Zdarzało się już, że gdy politycy odmawiali im uznania powstałych bez uzgodnienia z władzą osiedli, ekstremiści ścierali się z izraelskim wojskiem i policją.
- Nie będzie pokoju na Bliskim Wschodzie między Izraelem a Palestyną, jeśli nie dojdzie do jakiejś formy kompromisu - uważa dr Lizak z Uniwersytetu Warszawskiego. - Moim zdaniem kluczowe jest tu powstanie drugiego państwa na terenie byłego Mandatu Palestyny, państwa palestyńskiego. Jeśli to się nie wydarzy, będzie wciąż niechęć wśród Palestyńczyków, wciąż będą się pojawiać radykalne ruchy polityczne, dążące do destabilizacji w regionie.
"Od rzeki do morza"
Sprawę komplikują także podziały wśród samych Palestyńczyków. Świecka partia Fatah jest otwarta na dialog z Izraelem. Jest uznana międzynarodowo i legalnie sprawuje władze nad Autonomią Palestyńską - arabskimi terenami na Zachodnim Brzegu. Przeciwna istnieniu Izraela w ogóle jest organizacja terrorystyczna Hamas, która kontroluje Strefę Gazy. Obie organizacje przez lata zwalczały się wzajemnie, nie stroniąc od przemocy.
- Hamas jest organizacją, która ma i skrzydło polityczne i wojskowe. Od 2007 roku jest administracją Gazy - mówi Marek Matusiak z OSW. - Uzyskali wówczas najlepszy wynik w wyborach, pokonując o włos Fatah. Stawali do tych wyborów pod hasłami walki z korupcją, poprawą warunków socjalnych. To nie była ostra, antyizraelska retoryka, przynajmniej nie to dominowało. Po wyborach był okres kohabitacji, bo wybory były też na Zachodnim Brzegu. Potem doszło do przewrotu, obalono i wyrzucono przedstawicieli Autonomii Palestyńskiej, wielu przeciwników politycznych zostało zabitych.
Upadł wówczas rząd i wybuchły starcia, nazywane przez niektórych "wojną domową w Palestynie". W odpowiedzi na dojście Hamasu do władzy Izrael i Egipt rozpoczęły blokadę Strefy Gazy, kontrolując wespół dostęp lądowy, morski i powietrzny, a także przepływ ludności i towarów.
Doszło do sytuacji, w której pod administracją Palestyńczyków znajdują się dwa parapaństwa; jedno odcięte od świata i uzależnione od pomocy humanitarnej, gdzie rządzą terroryści i drugie, gdzie palestyńscy politycy mają de facto zwierzchnictwo jedynie nad 30 procent swojego terytorium, w tym w przeważającej części wyłączne kompetencje w zakresie bezpieczeństwa ma Izrael.
- Palestyna nie istnieje jako suwerenne państwo, nie ma wyłącznej kontroli nad swoim terytorium, ale istnieją władze państwa palestyńskiego, które zostało przyjęte do ONZ na zasadzie państwa-obserwatora - uzupełnia Marek Matusiak z OSW.
Reputacja Autonomii w ostatnich latach mocno ucierpiała przez liczne nadużycia, nieefektywność i korupcję. Od kiedy w Strefie Gazy władzę przejął Hamas, ostrzały izraelskich miast się nasiliły, Izrael też odpowiadał ogniem. Jednak skala zarówno ataku z 7 października, jak i izraelskiej reakcji, jest nieporównywalna z tym, co działo się wcześniej.
- Hamas jest organizacją, która jest też problemem dla ościennych państw arabskich - twierdzi Matusiak. - Kraje zatoki go nie popierają. Na pewno popiera go Iran i podległe mu grupy, takie jak Hezbollah. Hamas nie ma w świecie arabskim wsparcia, ale kraje arabskie z dużym niepokojem patrzą na izraelską odpowiedź w Gazie. Nie dlatego, że popierają Hamas i że chciałyby jego utrzymania się przy władzy, tylko dlatego, że koszty tych działań w ludności cywilnej są bardzo wysokie - podkreśla ekspert.
W przeszłości izraelskie władze wolały jednak mieć za przeciwnika Hamas niż OWP. W świeckich grupach narodowowyzwoleńczych upatrywały większego zagrożenia.
Bractwo Muzułmańskie, z którego wywodzi się Hamas, było nawet wspierane finansowo przez Izrael, do czego miał przyznać się dziennikarzowi "New York Timesa" Icchak Segew, ówczesny wojskowy zarządca Gazy. Dzięki działalności Bractwa w Strefie Gazy zbudowano wiele meczetów, dużo więcej niż na Zachodnim Brzegu. Obecnie Hamas buduje także szpitale, sierocińce i szkoły. Wspiera materialnie Palestyńczyków, pełniąc równolegle funkcje organizacji terrorystycznej i organizatora życia społecznego. Dzięki temu zaskarbił sobie sympatię części Palestyńczyków.
Pomimo tego, że Hamas otwarcie deklaruje, że nie zaakceptuje istnienia państwa Izrael, a Palestyna będzie wolna "od rzeki do morza", niektórzy obserwatorzy byli zdania, że organizacja z czasem stanie się zdolna do ustępstw. Tak przecież było wcześniej z Fatah.
- To, co się wydarzyło 7 października, pokazuje jaka jest rzeczywista twarz tej organizacji. O Hamasie jako partnerze Izraela do rozmów nie może być mowy - podsumowuje Marek Matusiak z OSW.
Stosunki międzynarodowe
Choć ani broń ani żadne komponenty do jej stworzenia nie mogą być legalnie wwożone na terytorium Strefy Gazy, są szmuglowane podziemnym systemem tuneli. Hamas dysponuje arsenałem pocisków krótkiego zasięgu, a także pocisków przeciwpancernych i manewrujących. W skład tego arsenału wchodzą proste pociski Kassam, które są chałupniczo budowaną amunicją wypełnioną materiałem wybuchowym i złomem. Spadają zazwyczaj na przypadkowe cele, ale są tanie i łatwe w produkcji. Organizacja dysponuje również zaprojektowanymi w Iranie pociskami Fadżr, które mogą dolatywać nawet do Tel Awiwu albo Jerozolimy.
Oprócz podatków i darowizn, Hamas utrzymuje się dzięki pomocy finansowej przede wszystkim Iranu. Dużo pieniędzy do Strefy Gazy (m.in. na pensje urzędnicze, odbudowę infrastruktury albo energię elektryczną) płynie także z Kataru. Struktura finansowa Hamasu pozostaje nieujawniona i bojownicy dokładają wszelkich starań do tego, by tak zostało. Oprócz Iranu Hamas utrzymuje również dobre relacje z Rosją.
Nie ma dowodów na to, żeby Iran albo Rosja stały bezpośrednio za atakami z 7 października. Twierdzą tak ukraińscy politycy, ale nie ma ku temu poszlak. Pomiędzy Rosją a Izraelem nie ma znaczących antagonizmów, zwłaszcza pomiędzy Putinem a Netanjahu. Wiadomo jednak, że delegacje Hamasu bywają przyjmowane w Moskwie przez szefa rosyjskiej dyplomacji, Siergieja Ławrowa. Jak pisze amerykański magazyn geopolityczny "Foreign Policy", Kreml nigdy nie uznał Hamasu za organizację terrorystyczną. Rosja próbowała odegrać jakąś rolę w procesie pokojowym na Bliskim Wschodzie, doprowadzając do rozmów pomiędzy Hamasem i innymi frakcjami palestyńskimi. Kreml chciał tym samym zakwestionować tradycyjną rolę USA jako mediatora między Izraelczykami a Palestyńczykami. Działo się to z różnym skutkiem. Podczas jednego z takich spotkań w lutym 2019 liderzy Hamasu odmówili podpisania końcowego oświadczenia wynegocjowanego przez rosyjskich gospodarzy.
Nie zmienia to faktu, że w kwestii tego, kto najbardziej korzysta na wojnie Izraela z Hamasem, nasi rozmówcy są zgodni.
- Rosja - mówi dr hab. Wiesław Lizak z UW. - Doniesienia o Ukrainie zostały przyćmione przez informacje o Bliskim Wschodzie. Sprawa Izraela i Palestyny zajmuje zarówno obywateli innych państw, jak i władze.
- Rosja i Chiny głównie zajmują pozycję wzywania do zawieszenia broni, wytykając Zachodowi hipokryzję, że nie nawołuje Izraela do zaprzestania prowadzenia działań wojennych - dodaje Marek Matusiak z OSW. - Korzysta na tym głównie Kreml w bardzo umiejętny sposób. Mówi, że względem Ukrainy Zachód stosuje jedne standardy, względem Palestyny inne. Rosja bardzo sprytnie złożyła projekt rezolucji o zawieszeniu broni w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, który został zawetowany między innymi przez USA.
"Gdyby normalizacja między Izraelem a Arabią Saudyjską - nad którą Waszyngton niestrudzenie pracował w ostatnich miesiącach - stała się ofiarą ostatniej wojny między Izraelem a Hamasem, Moskwa odniosłaby dodatkowe zwycięstwo" - czytamy w "Foreign Policy".
Rozwiązać węzeł gordyjski
Na razie to jednak Stany Zjednoczone, nie Rosja, pozostają najważniejszą siłą dyplomatyczną w regionie i trudno sobie wyobrazić, by jakieś inne państwo było zdolne zmusić obie strony do rozmów pokojowych.
- Prezydent Biden mówił, że trzeba wrócić do dyskusji o rozwiązaniu dwupaństwowym, czyli o utworzeniu państwa palestyńskiego - mówi Marek Matusiak z OSW. - Państwa arabskie pod wodzą Arabii Saudyjskiej przypominają, że jest to jedyny sposób rozwiązania tego konfliktu. Wydaje się, że będzie to skrajnie trudne, zwłaszcza jeśli chodzi o nastroje w Izraelu. Wcześniej również nie było klimatu na jakiekolwiek ustępstwa względem strony palestyńskiej, a one byłyby niezbędne, żeby państwo palestyńskie mogło powstać. Gdy wydarzył się ten atak 7 października, ten klimat gniewu, żądzy zemsty, nienawiści nawet do Palestyńczyków, jest jeszcze mocniejszy. Jak w takiej sytuacji przekonać społeczeństwo do tego, że jednak trzeba się porozumieć? - pyta Matusiak.
Jak przypomina dr Tony Klug, były starszy doradca ds. Bliskiego Wschodu w Oxford Research Group, wszystkie procesy pokojowe między Izraelem a Palestyną po 1967 roku były następstwem wcześniejszych starć militarnych. Zdaniem znawcy regionu, niezależnie od rozlewu krwi, należy pilnie sformułować kompleksowe rozwiązanie, które zaspokoi minimalne potrzeby i aspiracje obu stron. Dr Klug napisał w swoim artykule dla brytyjskiego dziennika "The Guardian", że Stany Zjednoczone nie spełniają funkcji uczciwego mediatora, ale wraz z państwami regionu, które zawarły już pokój z Izraelem albo o tym pokoju chociaż rozmawiały, takie rozwiązanie jest możliwe.
- Organizacja Wyzwolenia Palestyny, Fatah i inne nacjonalistyczne przybudówki, były w latach 70. i 80. odpowiedzialne za wiele ataków terrorystycznych przeciwko państwu Izrael - dodaje dr hab. Wiesław Lizak z Uniwersytetu Warszawskiego. - I potem te same organizacje podpisały porozumienie. Arafat był traktowany jako główny terrorysta, a to przecież z nim podpisano porozumienie utworzenia Autonomii Palestyńskiej. Czasami dochodzi do sytuacji, że ofiary są tak duże, że trzeba przewartościować swoje podejście. To jest pewien paradoks: jeśli ci najbardziej nieprzejednani z obu stron dojrzeją do pokoju, to są w stanie wynegocjować trwałe warunki.
Autorka/Autor: Wojciech Skrzypek
Źródło: tvn24.pl
Źródło zdjęcia głównego: Alexi J. Rosenfeld/Getty Images