Włoski minister kultury Gennaro Sangiuliano przyznał się do romansu z influencerką i do tego, że chciał ją zatrudnić jako swoją doradczynię. O roli kobiety w urzędzie od tygodnia rozpisują się gazety w całym kraju. Minister podkreślił, że złożył dymisję na ręce premier Giorgii Meloni, lecz jej nie przyjęła.
W środę wieczorem w programie TG1 we włoskiej stacji RAI 62-letni minister kultury Włoch Gennaro Sangiuliano potwierdził, że miał romans z 41-letnią influencerką Marią Rosarią Boccia. Ujawnił, że poznał ją podczas imprezy w Neapolu w maju, a ich "przyjaźń" przerodziła się w "uczuciowy związek", który jednak został zerwany na przełomie lipca i sierpnia.
- Pierwszą osobą, którą muszę przeprosić, jest osoba wyjątkowa, moja żona. Następnie przepraszam Giorgię Meloni, która mi zaufała, za wprawienie w zakłopotanie jej i rządu. Przepraszam również moich współpracowników, którzy niesłusznie, choć nic nie zrobili, zostali wplątani w tę aferę - mówił łamiącym się głosem Sangiuliano. Przyznał jednocześnie, że włoska premier odrzuciła złożoną przez niego dymisję.
Romans włoskiego ministra
Jak opisuje Politico, skandal we Włoszech wybuchł już w zeszłym tygodniu, gdy Maria Rosaria Boccia w publikacji na Instagramie ogłosiła, że została doradczynią ministra kultury ds. ważnych wydarzeń.
Następnie według portalu miała też opublikować zdjęcia przedstawiające ją podczas podróży służbowych z Sangiulianem, w tym wyjazdu, który, jak pisała, stanowił rekonesans przed zbliżającym się spotkaniem ministrów kultury państw G7 w Positano.
Kwestia tego, co influencerka robiła w ministerstwie w ostatnich dniach, zdominowała nagłówki włoskich gazet, bowiem sam urząd zaprzeczył, jakoby Boccia była jego pracownicą. Sprawa wywołała też krytykę ze strony opozycji i pytania, czy kobieta ma dostęp do publicznych dokumentów albo czy czerpie korzyści z pieniędzy publicznych. Deputowany partii Zielonych Angelo Bonelli złożył w tej sprawie zawiadomienie.
Sangiuliano przyznał w wywiadzie w czwartek, że Boccia towarzyszyła mu w wyjazdach służbowych. Potwierdził, że rzeczywiście chciał ją zatrudnić jako nieodpłatną doradczynię, ale potem "odwołał" tę ofertę ze względu na potencjalny konflikt interesów.
Powiedział też, że na wyjazdy Bocci nie zostało wydane "ani jedno euro" z pieniędzy publicznych i za wszystko zapłacił osobistą kartą płatniczą. Zaprzeczył, jakoby kobieta miała dostęp do poufnych dokumentów. Jej zaangażowanie w planowanie spotkania G7 miało się ograniczać do spraw pobocznych, takich jak przygotowanie menu i gadżetów.
Źródło: Politico, Reuters, Rai News, Euronews
Źródło zdjęcia głównego: Marcin Obara/PAP