Rosyjska decyzja o wstrzymaniu realizacji projektu gazociągu South Stream była niespodzianką dla Bułgarii - wynika z pierwszych wtorkowych komentarzy analityków i polityków w Sofii.
Kilka dni temu media podały, że do portu w Warnie zawinął statek ze sprzętem służącym do układania rur pod wodą, a w końcu minionego tygodnia poinformowano, że spółka South Stream Transport kupiła od bułgarskiego Pierwszego Banku Inwestycyjnego za 100 mln euro teren, po którym rurociąg miał być przeciągnięty od morza do pierwszej stacji kompresorowej.
Według dziennika "Kapitał" cena za strategicznie położone grunty osiągnęła rekordowy poziom – 606 euro za metr kwadratowy.
Długie przygotowania
Od lata w Warnie i Burgas magazynowano rury do budowy morskiego odcinka South Streamu, w oczekiwaniu na wdrożenie decyzji o uruchomieniu projektu, podjętej w czerwcu przez zdominowany przez lewicę rząd Płamena Oreszarskiego.
Tymczasem w poniedziałek prezydent Rosji Władimir Putin powiedział, że skoro Unia Europejska nie chce gazociągu South Stream, to oznacza, że nie zostanie on zrealizowany.
W Bułgarii pojawiły się wprawdzie euforyczne dziennikarskie reakcje w rodzaju: "Jesteśmy tak mocni, że wstrzymaliśmy South Stream", ale w pierwszych komentarzach bułgarskich ekspertów i polityków widać konsternację.
Minister energetyki Bożidar Łukarski nie uważa, że definitywnie zrezygnowano z realizacji projektu South Stream. - Wciąż nie otrzymaliśmy stanowiska rosyjskiej strony, zaczekajmy na oficjalną informację - uspokajał. Dodał, że w sierpniu jego poprzednik "w liście do Moskwy napisał, że South Stream nie odpowiada unijnym wymogom, nie zaś, że UE nie jest zainteresowana jego realizacją, jak mówił w Turcji prezydent Putin".
- Straty (dla Bułgarii), sięgające 400 mln dolarów rocznie, o których mówił Putin, są zaniżoną sumą. Mając na uwadze aktualną cenę za tranzyt, którą Rosja płaci Turcji, straty wynikające z nieprzesłania 63 mld metrów sześciennych (tyle wynosiłaby przepustowość South Streamu - red.) sięgnęłyby 600 mln dolarów - powiedział były minister gospodarki i energetyki Rumen Owczarow, gorący zwolennik projektu.
Jego zdaniem po przekierowaniu rosyjskiego gazu do Turcji Sofia straci również ten gaz, który obecnie przepływa tranzytem przez Bułgarię. - Jest to strata nie tylko finansowa, lecz również geostrategiczna i czysto polityczna - ocenił.
Dla pieniędzy
Jego kolega z lewicy Dragomir Stojnew, również były minister gospodarki i energetyki, przypomniał, że Bułgaria powinna bronić projektu, ponieważ oznacza on dla niej pewne źródło przychodów z opłat tranzytowych. Przypomniał też, że Bułgaria postawiła na South Stream, gdy Europa Zachodnia zrezygnowała z budowy gazociągu Nabucco, mającego dostarczać gaz z Azerbejdżanu do Europy.
Według wiceprzewodniczącego parlamentarnej komisji ds. energetyki Martina Dimitrowa, przedstawiciela rządzącej centroprawicy, oświadczenie Putina jest taktycznym ruchem, mającym na celu wywarcie nacisku na Bułgarię i UE. Jego zdaniem Rosja nie zrezygnuje z projektu. Przekierowanie gazociągu do Turcji podniosłoby jego cenę od dwóch do trzech razy. Dodał, że Sofia chce realizować ten projekt, lecz zgodnie z unijnymi przepisami.
Decyzja Rosji zapadła w okresie, w którym uzależniona w 85 proc. od rosyjskiego gazu Bułgaria nie jest przygotowana na jakiekolwiek niespodzianki dotyczące dostaw energii.
Państwowe przedsiębiorstwo Bułgargaz znajduje się w trudnej sytuacji finansowej, gdyż 98,8 proc. jego pieniędzy zostało ulokowanych w zamkniętym niedawno banku komercyjnym KTB i firma nie ma do nich dostępu.
Drugim poważnym problemem jest brak połączeń bułgarskiej sieci gazociągowej z sąsiednimi instalacjami. Przez pięć lat, jakie minęły od rosyjsko-ukraińskiego kryzysu gazowego, kiedy to Bułgaria została całkowicie pozbawiona dostaw gazu na trzy tygodnie, nie zbudowano ani jednego interkonektora. W poniedziałek rząd zmienił cały zarząd odpowiedzialnej za ten projekt spółki, a trzech nowych członków ma odpowiadać wyłącznie za przyśpieszenie prac nad interkonektorami.
Duży projekt
South Stream jest trzecim dużym regionalnym projektem energetycznym z rosyjskim udziałem, wstrzymanym za sprawą Bułgarii. Pierwszym był ropociąg Burgas – Aleksandrupolis, który miał umożliwić dostawy rosyjskiej ropy do Morza Egejskiego. Sofia zrezygnowała z tego projektu w 2011 roku z przyczyn ekologicznych.
Rezygnacja z budowy drugiej elektrowni atomowej w Belene ma dla Sofii również przykre konsekwencje finansowe. Miały tam powstać dwa rosyjskie reaktory nowej generacji. W 2012 roku Bułgaria zrezygnowała z tego projektu, a rosyjski inwestor Atomstrojeskport wniósł sprawę do międzynarodowego trybunału arbitrażowego i domaga się od Sofii odszkodowania na sumę ponad 1 mld euro.
Mający liczyć 3 600 km South Stream - wspólny projekt Gazpromu i włoskiej firmy ENI - miał zapewnić dostawy rosyjskiego gazu do Europy Środkowej i Południowej. Gazociąg miał prowadzić z południa Rosji przez Morze Czarne do Bułgarii, a następnie do Serbii, na Węgry, do Austrii i Słowenii. Jedna z odnóg miała dostarczać surowiec do Grecji i na południe Włoch.
Komisja Europejska zgłaszała poważne zastrzeżenia do projektu, gdyż w jej ocenie porozumienia międzyrządowe Bułgarii, Węgier, Grecji, Słowenii, Chorwacji i Austrii z Rosją są sprzeczne z tzw. trzecim pakietem energetycznym UE. W grudniu 2013 roku KE zaleciła renegocjacje porozumień w sprawie South Streamu; w opinii KE umowy te dają nadmierne prawa Gazpromowi, jak zarządzanie gazociągiem, wyłączny dostęp do niego czy ustalanie taryf przesyłowych. South Stream miał być drugą - po Gazociągu Północnym (Nord Stream) - magistralą gazową z Rosji omijającą Ukrainę.
Autor: mn / Źródło: PAP
Źródło zdjęcia głównego: Gazprom